— Mają się dobrze — odparł Martinez. — Udzielają się w życiu towarzyskim stolicy.
— Poczynił pan w stosunku do nich jakieś plany matrymonialne? Martinez był zaskoczony tym pytaniem.
— No… nie — powiedział. — Żadnych planów. — Nie śmiałbym, dodał w duchu.
— Mam krewnego, któremu pomogłoby małżeństwo — rzekł lord Pierre. — Też ma na imię Pierre, ale my zwracamy się do niego P.J.
Martinez zamrugał.
— Którą z sióstr masz na myśli, milordzie? Lord Pierre wzruszył ramionami.
— To nieistotne, o ile posiada odpowiednie kompetencje. Ponadto przypuszczam, że pański ojciec lord znajdzie mu jakieś zatrudnienie na Laredo…?
W umyśle Martineza rozległy się donośne dzwonki ostrzegawcze.
— Mógłbyś, milordzie, powiedzieć coś więcej o P.J.? Odpowiadając, lord Pierre kładł nacisk na pogodny charakter i urok osobisty kuzyna, lubianego przez wszystkich, którzy go znali. Martinez dopytywał się o szczegóły. P.J. nie ukończył studiów i nigdy nie zabiegał o tradycyjne dla parów kariery ani w służbie cywilnej, ani w wojsku. Prawdę mówiąc, nigdy nie pracował.
Gdy te fakty wyszły na jaw, złość zaczęła niebezpiecznie kipieć w żyłach Martineza. A więc lord Pierre miał kuzyna nicponia, który roztrwonił odziedziczony majątek i swoim zachowaniem przynosił wszystkim wstyd, a teraz rodzina Martineza miałaby go przejąć od Ngenich. I co? Ma jeszcze okazywać wdzięczność za szansę wżenienia się w wyższą sferę! Pierre mówił o „kompetencjach” i o posadzie dla P.J. na prowincji — było jasne, że gdy ten osobnik zwiąże się już z rodziną, klan Martinezów miałby go utrzymywać.
Martinez miał wielką ochotę wpakować tę propozycję z powrotem między idealne białe zęby lorda Pierre’a, ale powiedział:
— Porozmawiam z siostrami, ale nie sądzę, żeby planowały teraz zamążpójście.
Lord Pierre nieco się nachmurzył.
— Chyba nie pozostawiacie im tej decyzji?
Gdybyś był ich bratem, to na pewno byś się nie wtrącał, pomyślał Martinez, ale głośno stwierdził:
— I tak wszystko zależy od naszego ojca. Jeśli sobie życzysz, milordzie, przekażę mu szczegóły.
— Och… a może powinniśmy coś wymyślić, żeby wprowadzić P.J. w krąg ich znajomych. Siostry z pewnością często się bawią?
— Wśród swoich — odparł Martinez.
Lord Pierre się mylił, jeśli sądził, że Martinez zechce ciągać tego osobnika na przyjęcia do sióstr. Nie, pomyślał, ty musisz nas zaprosić tutaj do siebie, o czym dotychczas wyraźnie zapomniałeś.
Zmarszczka na czole lorda Pierre’a pogłębiła się. Zamierzał odpowiedzieć, ale wtrącił się jeden z sekretarzy.
— Lordzie konwokacie, proszę wybaczyć, że przerywam, ale właśnie otrzymałem sygnał, że Konwokacja ma się zebrać dziś po południu, za trzy godziny.
Słysząc to, Martinez i lord Pierre odruchowo się wyprostowali. Konwokację mogła zwołać tylko jedna istota — Antycypacja Zwycięstwa, ostatni z Wielkich Panów.
— Odwołaj moje pozostałe spotkania — polecił lord Pierre i wstając z fotela, zwrócił się do Martineza: — Wybacz, milordzie…
Martinez również wstał.
— Rozumiem.
W tym czasie mógł istnieć tylko jeden powód zwołania Zgromadzenia — ostatni Wielki Pan miał ogłosić, kiedy się zabije.
Martinez wyszedł z pałacu i ruszył pod górę w stronę Centrum Dowodzenia. Wiedział, że będzie tam potrzebny.
— Czterdzieści jeden dni — mówił Martinez do kadet Suli. — W tym czasie wiadomość dotrze do najdalszego zakątka imperium i zostanie około dwudziestu dni na przygotowania. — A czterdzieści jeden to liczba pierwsza, znacząca liczba dla Shaa, którzy uwielbiali liczby pierwsze. Twarz Martineza pociemniała. — Mam czterdzieści jeden dni na znalezienie lepszego przydziału od tego, który załatwił mi Enderby.
Sulę ogarnęło rozbawienie. Kłopoty starszych stopniem oficerów rzadko wzbudzały jej współczucie.
Martineza przynajmniej gdzieś przydzielono, choć może nie tam, gdzie marzył. Ona natomiast, po sprowadzeniu jachtu Blitshartsa do stoczni na stacji pierściennej przy Zanshaa, nie miała żadnych perspektyw. Swych nielicznych znajomych zostawiła na „Los Angeles”, a na Zanshaa znała tylko Martineza, a i to nie osobiście. Wojsko, w zależności od kaprysu, mogło ją wysłać gdziekolwiek albo nigdzie.
Nie odpowiedziała Martinezowi. Nadal znajdowała się w odległości piętnastu minut świetlnych od Zanshaa i regularna wymiana zdań była niemożliwa. Transmisje Martineza przypominały raczej listy wideo; przeskakiwał sobie dowolnie z tematu na temat. Sula wysyłała znacznie krótsze odpowiedzi, ponieważ jej codzienne życie nie przynosiło interesujących zdarzeń.
Wyraz twarzy Martineza stał się nieco bardziej przebiegły.
— Jeśli masz jakąś hipotezę, co mogło spowodować przeciek w „Północnym Zbiegu”, mogłabyś mi to przesłać w uzupełnieniu raportu, który już od ciebie dostałem. A jeśli wykazałabyś nieco ambicji, mogłabyś włożyć skafander i spróbować to zbadać. W sprawie majątku Blitshartsa wszczęto już sprawę sądową.
A to ciekawe, pomyślała Sula. Mimowolnie pochyliła się w fotelu, jej umysł już analizował różne warianty sytuacji.
— Wydaje się, że Blitsharts był bankrutem, tkwił w długach — powiedział Martinez. — Grał na wyścigach, nie tylko na swoich własnych, i w obu wypadkach nie dopisywało mu szczęście. Wierzyciele szykowali się do przejęcia jachtu. To mógł być jego ostatni rejs. Wierzyciele wnieśli petycję, by flota przekazała im „Północnego Zbiega”. — „Figę dostaną”, to chyba wyrażała mina Martineza. Flota nie zamierza przekazywać wartościowego wraku, by zaspokoić prywatne interesy. — Jego towarzystwo ubezpieczeniowe wniosło petycję, by zbadać jacht, a lord Enderby chętnie ją uwzględnił. Jeśliby się okazało, że Blitsharts uszkodził własną łódź, by popełnić samobójstwo, ubezpieczyciel nie zechce zapłacić. Ale wierzyciele domagają się, by firma zapłaciła, bo wtedy pieniądze przeszłyby do nich, więc dopóki nie ma dowodu fizycznego ani za, ani przeciw, kwestię, jak Blitsharts umarł, rozstrzygnie sąd.
Ciekawe, pomyślała Sula. Swoje ostatnie przyśpieszenie Blitsharts mógł tak skalkulować, by jacht wyleciał poza zasięg jakichkolwiek akcji ratunkowych, a chaotyczne koziołkowanie mogło mieć na celu uniemożliwienie dokowania. Te wszystkie okoliczności można by interpretować jako tuszowanie próby samobójczej.
Nawet jeśli Blitsharts sam się zabił, trudno by to było udowodnić. Uszkodzenie statku mogło być bardzo subtelne, na przykład obluzowany łącznik w jednym miejscu lub prawie niezauważalna wada spojenia w innym. Wówczas nie znajdzie się dowodów celowego działania. Chyba że Blitsharts zrobił coś bardzo oczywistego, na przykład laserem ręcznym wyborował dziurę w kadłubie jachtu.
— Oczywiście przyjaciele Blitshartsa natychmiast się przeciw temu zmobilizowali, są wściekli — kontynuował Martinez. — Ich głównym argumentem jest to, że Blitsharts nigdy by nie zrobił rozmyślnie czegoś tak okrutnego jak zamordowanie psa.
Sula zareagowała na to drapieżnym uśmieszkiem. Jeśli Blitsharts był egotystą — a wszystko na to wskazywało — traktował psa jako jedyne przedłużenie swej osobowości i w ogóle się nad takimi kwestiami nie zastanawiał.
— Właśnie — dodał Martinez po chwili milczenia, wzruszając ramionami — może uda ci się znaleźć coś, co rozwiąże zagadkę.
Sula wiedziała, że za żadne skarby nie wejdzie ponownie na pokład jachtu, chyba że dostałaby bezpośredni rozkaz, ale i wówczas by się opierała. Zagadka — jeśli w ogóle istniała — mogła być rozwiązana bez niej.