Выбрать главу

Martinez zmienił temat.

— Kończą mi się te rzeczy ze Spatem. Znalazłem jeszcze stary wywiad i prześlę go w tej transmisji. Dołączam też dwie komedie z Diabłami, jedna z nich to małe arcydzieło, oraz ostatnią inscenizacją „Oberona”. Do tego najnowsze plany pogrzebu Wielkiego Pana. — Patrzył teraz z lekkim rozbawieniem. — Mam nadzieję, że masz tam piękną pogodę. Gdy uporam się z obowiązkami, znowu coś ci wyślę.

Ekran pociemniał. Sula pomyślała, żeby ponownie odtworzyć rozmowę, postanowiła jednak odłożyć to na później, gdy poczuje się bardzo samotna.

Wszystkie jej zajęcia sprowadzały się do monitorowania silnika i układów podtrzymywania życia, wykonywania dwa razy dziennie ćwiczeń izometrycznych i konsumowania mdłych racji żywnościowych. Poza tym nie miała nic do roboty i oczywiście nigdzie nie mogła pójść. Szalupa była przeznaczona do kilkugodzinnych podróży, a nie do wielodniowych wypraw. Transmisje Martineza, które nadchodziły mniej więcej dwa razy dziennie, stanowiły jedyny kontakt z ludźmi, na jaki mogła liczyć do czasu, gdy w pobliżu pierścienia Zanshaa poprosi o instrukcje dokowania.

Zastanawiała się, dlaczego Martinez tak się trudzi. Mężczyźni często dawali jej do zrozumienia, że jest atrakcyjna, ale przecież na Zanshaa były inne kobiety, a ponadto flirt z odległości godzin świetlnych to jednak przesada.

Może jej współczuł, wiedząc, że jest wśród pustki i za całe towarzystwo ma zmumifikowanego w próżni trupa.

A zresztą, co ją obchodzą jego motywy? Pokazywał się na ekranie dwa razy dziennie, przesyłał wiadomości, komentarze i trochę ludzkiego ciepła. Niczego w zamian nie chciał. Ponadto dostawała materiały rozrywkowe, które umilały jej czas w tych ciemnościach. Była głęboko wdzięczna Martinezowi i prawie przestała zwracać uwagę na jego akcent.

* * *

— Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś przesłał mi coś do czytania — powiedziała Sula. — Nie mogę cały czas biernie oglądać komedii. To miłe, ale chciałabym czegoś konkretniejszego.

Martinez popijał koktajl, patrząc na załączoną listę. „Piąta księga zagadek matematycznych” Kwa-Zoi, „Sprawozdania Siedemnastej Konferencji w Quee-lang na temat Mapowania Teksturalnego i Przestrzeni Wormholowej”, „Porcelana ziemska z okresu przed podbojem. Azja”. Nie najlżejsza lektura. Zaczynał przypuszczać, że kadet Sula to pracuś.

— Jeśli są za to jakieś opłaty, zwrócę ci koszty — powiedziała. Opłaty za pobranie tekstu były bardzo małe — a może w ogóle zerowe — ale to miło z jej strony, że jest w tych sprawach skrupulatna.

Martinez spojrzał na displej: Sula leżała w fotelu akceleracyjnym bez hełmu i górnej części skafandra. Dolną część zostawiła na sobie prawdopodobnie w celach sanitarnych. Włosy zwisały w strąkach, pognieciona bluzka lepiła się od potu; dziewczyna wyraźnie potrzebowała prysznica, ale spojrzenie miała żywe, ciekawe i wyglądała znacznie lepiej od tej bladej upiornej istoty, która znalazła w jachcie martwego Blitshartsa.

— Dziękuję ci za okazane mi zainteresowanie — kontynuowała. — Za wiadomości i wszystko, co mi przesyłasz. Mam nadzieję, że będę ci mogła wysłać rzeczy równie ciekawe i zabawne. Ale… — westchnęła krótko — wiadomości stąd są, niestety, dość nudne. Najbardziej ekscytujące wydarzenie dnia to ruch robaczkowy jelit i zaoszczędzę ci parametrów, chyba że masz wisielczy humor.

A więc ciągle dowcipkuje, zauważył Martinez. To go podniosło na duchu i by to uczcić, pociągnął łyk koktajlu.

Sula przesunęła się w fotelu, z łatwością poruszała się w statkowej półgrawitacji.

— Dzięki za informację o ubezpieczycielach i wierzycielach Blitshartsa. Nie zamierzam jednak opukiwać „Północnego Zbiega”. Nie chcę, żeby podczas oficjalnego śledztwa zarzucono, że nadgorliwa kadet zniszczyła dowody. — Uśmiechnęła się blado. — Mam nadzieję, że wybaczysz mi, że nie skorzystałam z okazji, by dla odmiany przesłać ci coś interesującego.

Martinez wzruszył ramionami. Wiedział, że w analogicznej sytuacji wybrałby się na jacht z lupą i szczoteczką do zębów, by zbadać, co się w zasadzie stało z Blitshartsem. A przynajmniej z komputera pokładowego przesłałby wszystko, co się da.

Może Sula nie przejawia tego typu ciekawości?

— Jeszcze raz dziękuję, że się odezwałeś — rzekła Sula. — Postaram się wyszukać coś interesującego do następnej transmisji. — Wzrok Suli błyskawicznie przeniósł się poza kamerę. — Komputer, zakończ przekaz — powiedziała.

Na ekranie pojawił się symbol oznaczający koniec transmisji.

Martinez odchylił swe długie ciało w krześle, syknęły pneumatyczne zawieszenia. W swym apartamencie spędzał czas między końcem dyżuru a umówioną kolacją u sióstr.

Chciał wysłać Suli odpowiedź, ale doszedł do wniosku, że nie wystarczy mu czasu! Dopił koktajl i już miał wygasić ekran, gdy odezwał się sygnał nadchodzącej wiadomości. Przyjął ją: miał przed sobą panią chorąży Amandę Taen.

— Halo? — spytała. — Wróciłam na stację. — Gdy zobaczyła, że Martinez zgłosił się osobiście, na jej twarzy ukazał się szeroki uśmiech.

Martinez poczuł się przez chwilę tak, jakby wypadał z szyn, kiedy próbował przestawić zwrotnicę z Suli na kobietę, za którą nie tak dawno się uganiał. Chorąży Taen niemal we wszystkim stanowiła kontrast kadet Suli. Sula jest bladą blondynką — Taen natomiast ma bujne, błyszczące kasztanowe włosy i różową cerę. O ile Martinez mógł się zorientować z przekazu wideo, Sula ma bardzo kobiecą, lecz raczej szczupłą figurę, zaś ciało Taen jest obfite, rzekłbyś: wybujałe.

Taen emanowała łobuzerską gotowością do uciech, która otaczała ją jak chmura feromonów. Martinez przypuszczał, że raczej się nie zaznajomiła z „Piątą księgą zagadek matematycznych” Kwa-Zoi.

— Gdzie się podziewałaś? — spytał.

— Konserwacja satelity. Jak zwykle.

Chorąży Tean była zastępcą dowódcy małego statku, który konserwował i reperował setki satelitów komunikacyjnych i obserwacyjnych w układzie Zanshaa. Często musiała pełnić służbę przez wiele dni z rzędu, ale potem dostawała długie urlopy, które z nawiązką rekompensowały długie nieobecności.

— Już jestem umówiony na dziś wieczór — powiedział Martinez. — A co robisz jutro?

Tean uśmiechnęła się szeroko. Patrzyła tak bezpośrednio, że Martinez odebrał jej spojrzenie bardziej lędźwiami niż umysłem.

— Nie mam żadnych planów — odparła. — Mam nadzieję, że ty coś dla nas planujesz.

I Martinez zaproponował, żałując, że to nie Sula tu wylądowała i że to nie ona ma urlop.

No cóż, pomyślał, flota, ustalając harmonogramy, nie liczy się z życzeniami młodszych oficerów. Amanda Taen znajdowała się blisko i postąpiłby jak głupiec, gdyby odmówił sobie tej jednej przyjemności tylko z tego powodu, że pół godziny świetlnej stąd znajduje się druga.

* * *

Po rozmowie z Amandą Taen przebrał się w półformalny wieczorowy strój — jego stylowe siostry nie uznawały całkiem swobodnych ubrań. Pojechał taksówką do starego Pałacu Shelleyów, gdzie panny Martinez prowadziły salon.

Po drodze minął słynny pomnik Wielkiego Pana Przekazującego Praxis Innym Ludom: Shaa naturalnej wielkości — dwa razy wyższy od Ziemianina — stał na grubych nogach z głową w kształcie dziobu statku, uniesioną ku horyzontowi. Szare fałdy skóry zebranej artystycznie z wyciągniętego ramienia, które trzymało displej z wyrytą samą Praxis, zaczynającą się od dumnego, dość złowróżbnego oświadczenia: „Wszystko, co ważne, jest znane”. Przed Wielkim Panem klęczeli przedstawiciele podporządkowanych ras, zastygli w pozach wyrażających zdziwienie i zachwyt.