Sula wzniosła swój kieliszek z bąbelkowaną wodą — od początku przyjęcia trzymała go w dłoniach — i powiedziała:
— Chciałabym podziękować lady Vipsanii, lordowi Garethowi… — spojrzała na Martineza — i całemu klanowi Martinezów za łaskawą gościnność.
Martinez skromnie powstrzymał się przed wzniesieniem kieliszka, gdy zebrani go pozdrawiali. Rozejrzał się po sali i zobaczył, jak P.J. Ngeni, stojący parę kroków z tyłu, pożera Sulę wzrokiem.
— Nadzwyczajne! — wołał PJ. ponad głosami tłumu. — Cudowna dziewczyna!
Martinez uśmiechnął się w duchu. Nie powiedzie ci się z tą dziewczyną, jeśli nie znasz dzieł Kwa-Zoi, pomyślał.
Przyjęcie sióstr Martinez wydawało się sukcesem. Martinez widział kilka osób, które spotkał poprzednio na obiedzie u lorda Pierre’a; P.J. przyszedł z dwoma kolegami, którzy z mniejszym od niego powodzeniem maskowali swoją czysto dekoracyjną naturę. Walpurga w rogu pokoju prowadziła wesołą rozmowę z adwokatem — reprezentantem interesów klanu Qian — którego poznała w Pałacu Ngenich. Przy drzwiach do ogrodu Sempronia mówiła coś do młodego ciemnego blondyna w zielonkawym mundurze porucznika floty.
Sula natomiast — od kiedy przedstawiono ją gościom — stała się ośrodkiem zainteresowania kilku młodych mężczyzn, w tym dwóch szpanujących kolegów P.J. Martinez zastanawiał się, czy ruszyć jej na ratunek, ale gong na obiad wyzwolił go z kłopotu.
Przy stole nie siedział przy Suli — posadzono ją między dwoma gośćmi, których siostry złowiły w Pałacu Ngenich — ale cały czas dobrze ją widział. Wysokie oparcie krzesła, wyrzeźbione ze starej, pociemniałej eskerskiej kości słoniowej stanowiło doskonałą oprawę bladej twarzy Suli. W sali wypełnionej innymi gośćmi, udekorowanej wyszukanymi bukietami, rozsiewającymi kwiatowe zapachy, obiektem najbardziej godnym oglądania była Caroline Sula.
Martinez przechodził z jadalni do salonu, gdy Sempronia położyła mu dłoń na lewym ramieniu.
— To twoja wina! — syknęła. — Nalega, żebym poszła z nim na spacer do ogrodu!
— To miły ogród — stwierdził Martinez.
— Ale nie wtedy, gdy jest tam P.J.
— A poza tym to wina twoich sióstr — dodał Martinez.
Spojrzała na niego wściekle.
— Powinieneś mnie przed nimi bronić. Po co ma się braci?
Gdy sobie poszła, Martinez pogawędził z paroma gośćmi i już miał pójść szukać Suli, gdy P.J. położył mu dłoń na prawym ramieniu. Co za symetria, pomyślał Martinez.
— Możemy pogadać? — P.J. pogładził swój mały wąsik.
— Naturalnie.
— Poprosiłem twoją siostrę Sempronię, żeby… hmm… poszła ze mną na spacer do ogrodu — powiedział P.J. Martinez przylepił sobie uśmiech do twarzy.
— Będzie przyjemnie.
— Chodzi o to, że od razu… no… bardzo polubiłem Sempronię.
Martinez skinął głową.
— To nic niezwykłego. Jest powszechnie lubiana.
— Pomyślałem, że jeśli uda mi się zaprowadzić ją do ogrodu… mógłbym poprosić ją o rękę. — Głos mu osłabł. — By mnie poślubiła — wyjaśnił.
— Nigdy inaczej nie myślałem.
— Więc postanowiłem poprosić cię o radę. — P.J. spojrzał ufnie na Martineza.
Martinez, patrząc na niego, zadawał sobie pytanie: jak P.J., który — wydawałoby się — prowadzi takie światowe życie, może tak brakować towarzyskiej pewności siebie.
— O co chodzi? Nigdy się przedtem nie oświadczałeś kobiecie? — spytał Martinez.
P.J. zarumienił się.
— Owszem, ale tylko dla żartu. Nigdy nie proponowałem małżeństwa i… — zakasłał — tych wszystkich obowiązków i odpowiedzialności, i tak dalej. — Patrzył smętnie. — Masz coś przeciw temu, bym poprosił twoją siostrę o rękę? — spytał, patrząc na Martineza.
— Nie. — Nie, byś „poprosił”. Gdybyś „poślubił”, musiałbym cię zastrzelić, pomyślał Martinez.
Odpowiedź nie przyniosła P.J. ulgi.
— Czy sądzisz, że… czy według ciebie droga Sempronia przyjmie moje oświadczyny? — Oblizał wargi. — Mam wrażenie, że mnie unika. — Spojrzał w kąt salonu, gdzie Sempronia nadal rozmawiała z młodym oficerem.
— Jest tu jedną z gospodyń i ma sporo pracy — odparł Martinez. — Myślę, że jeśli ją poprosisz, odpowiedź cię zadowoli. — Czas wysłać P.J., by załatwił sprawę. Klepnął go po ramieniu. — Do dzieła! Odwagi!
P.J. nie patrzył na Sempronię, tylko jakby w otchłań.
— To bardzo miło z twojej strony. Dziękuję.
Szedł do Sempronii, jak prowadzony na egzekucję. Martinez uśmiechnął się: żadne z tych dwojga nie chce wieść życia z drugim, ale człapią do zaręczyn, by zadowolić swoje rodziny. Wolał nie patrzeć na bolesny, choć nieznany wynik tej akcji, i rozejrzał się za Sulą. Zobaczył, że popija kawę — o cudzie! — bez towarzystwa admiratorów.
— Nie musimy tu siedzieć cały wieczór — powiedział. — Znam jedno miłe miejsce w Dolnym Mieście.
Sula odstawiła filiżankę na spodeczek.
— Czy to nowy wzór kwiatowy Spenceware? — spytała. Martinez obejrzał deseń filiżanki — fiołki i delikatny fioletowy szlaczek — jakby je widział po raz pierwszy.
— Nie wiem — odparł. — Wygląda… jak zwykła filiżanka.
Sula spojrzała znad spodeczka.
— Na odchodnym zapytam o to twoje siostry.
Vipsania i Walpurga potwierdziły, że filiżanka rzeczywiście należy do nowej kolekcji Flora, i wylewnie dziękowały Suli za przyjście. Martinez wiedział, że obecność Suli, odznaczonej właśnie medalem, zapewni wzmiankę o przyjęciu w jutrzejszej kronice towarzyskiej. Siostrom o to przede wszystkim chodziło. Chciały, by ich dom zyskał potwierdzoną opinię miejsca modnego, nim rozpocznie się oficjalny okres żałoby po ostatnim Shaa, gdy aktywność towarzyska zamrze na cały rok.
Martinez i Sula pojechali w dół kolejką linową do Dolnego Miasta. Przez przezroczysty dach wagonika patrzyli na wielkie przestrzenie olbrzymiej metropolii, która wznosiła się nad nimi i otaczała ich jak wielkie złotawe morze. Porywisty wiatr wzbudzał ciche jęki na ostrych krawędziach wagonika. Martinez spojrzał na stary Pałac Sulów, piętrzący się na skraju Górnego Miasta, z wyrazistą witrażową, świecącą niebiesko kopułą. Nagle odwrócił się do Suli, wspomniawszy jej rodziców, którzy tak tragicznie umarli i stracili swoje dobra. Sula też patrzyła na pałac, ale twarz miała spokojną. Może po tylu latach nie poznawała tego miejsca?
Martinez zabrał Sulę do kabaretu, znajdującego się za głównym kanałem, znalazł miejsce w cichym kącie i zamówił butelkę wina. Sula przykryła dłonią kieliszek i poprosiła o wodę gazowaną.
— W ogóle nie pijesz? — spytał zdziwiony.
— Nie. Kiedyś… miałam problemy z alkoholem — powiedziała ostrożnie.
— O. — Zapadło milczenie. Wreszcie Martinez spojrzał na butelkę wina, którą trzymał w ręce. — Nie masz nic przeciwko temu, żebym się napił? Bo jeśli ci to przeszkadza…
— Pij, ile chcesz. — Uśmiechnęła się blado. — Tylko nie licz na to, że cię zaniosę do domu.
— Jak dotychczas nikt mnie nie musiał nosić. — Usiłował złagodzić niezręczną sytuację odrobiną brawury.
Popijał wino, ale postanowił się ograniczyć. Pomyślał z niesmakiem, że mógłby się upić w obecności Suli.
— Jesteś więc ekspertem od porcelany? Pamiętam, że przesłałem ci książkę na ten temat.
— Jaki tam ze mnie ekspert. Po prostu się tym interesuję — odparła. Oczy jej pojaśniały. Z wyraźną ulgą opuściła śliski temat alkoholu. — Wiedziałeś, że porcelanę wynaleziono na Ziemi? A porcelana to wraz z temperacją stroju jedna z niewielu rzeczy, jakie Shaa uznali za cenny wkład ludzi do cywilizacji międzygwiezdnej.