Выбрать главу

— Nie, nie wiedziałem. Czyżby przed podbojem Ziemi nie znano ceramiki?

Sula zmrużyła oczy.

— Oczywiście znano. Wytwarzali rozmaite rodzaje garnków, nawet kamionkowe, ale przeświecalna, szkliwiona ceramika z kaolinu i skalenia, prawdziwa porcelana, która dźwięczy, gdy postukać w nią palcem, została wynaleziona na Ziemi. — Sula mówiła to pouczającym tonem, wyraźnie rozczarowana ignorancją Martineza.

Martinez nie lubił rozczarowywać pięknych kobiet, więc postanowił nie zadawać pytania o „temperację stroju”. Ostrożnie popijając wino, zdecydował się na bezpośredni komplement.

— Przywodzisz mi na myśl porcelanę. Masz tak nadzwyczajną cerę, i gdy teraz patrzę bezpośrednio na ciebie, nie mogę oderwać oczu.

Odwróciła wzrok, na jej ustach igrał dwuznaczny uśmiech. Zaśmiała się krótko, przechyliła głowę i spojrzała mu prosto w twarz.

— A oczy mam jak szmaragdy, tak?

Martinez szukał odpowiednich słów.

— Zamierzałem powiedzieć: zielone jadeity.

— To już lepiej. — Skinęła głową i znów odwróciła wzrok. — Opisy innych części ciała odłóżmy na później — powiedziała cicho.

Perspektywa omawiania innych części ciała — teraz czy później — była jakąś pociechą.

— Zbierasz porcelanę?

Pokręciła głową.

— Nie… teraz to niemożliwe. Mieszkam w kwaterze kadetów z pięcioma innymi pilotami szalup. Żadna porcelana by nie przetrwała.

Martinez pomyślał: albo nie może sobie pozwolić na takie hobby, zwłaszcza z kadeckim żołdem. Nie wiedział, jakie dobra zostały jej po zgładzonych rodzicach.

— Muzeum Sztuk Plastycznych ma całe skrzydło poświęcone porcelanie — powiedział. — Możemy się tam kiedyś wybrać, jeśli chcesz.

— Już to widziałam. Od razu tam poszłam, gdy „Los Angeles” przyleciał tu na przegląd.

Zatem Martinez mógł wykreślić wycieczkę do muzeum ze swego terminarza. Choć bardzo miło byłoby oglądać porcelanę z ekspertem równie pięknym, co wystawione eksponaty.

— Udało ci się znaleźć jakąś dobrą posadę? — spytała Sula.

— Nie, jeszcze nie.

— Czy to musi być stanowisko przy dowództwie? Martinez pokręcił głową.

— Nie miałbym nic przeciwko służbie na statku. Ale wolałbym, żeby to był krok w górę, a nie do tyłu czy w bok. — Oparł ręce na stole i westchnął. — Chciałbym mieć okazję dokonania czegoś istotnego. Czuję dziwny wewnętrzny przymus, by choć trochę być użytecznym. Ale w wojsku to niełatwe. Są dni, kiedy trudno znaleźć w tym wszystkim jakiś sens. Wiesz, co mam na myśli?

Sula spojrzała na niego i skinęła głową.

— Jesteśmy w armii, która od trzech tysięcy czterystu lat nie prowadziła prawdziwej wojny, a nawet przedtem większość jej operacji polegała na zasypywaniu bombami bezbronnej ludności. Owszem, wiem, o co ci chodzi. — Przechyliła głowę, srebrzyście błyszczące włosy ocierały się o jej ramiona. — Czasami uda nam się przeprowadzić zgrabną akcje ratunkową, ale do tego nie potrzeba krążowników i okrętów bojowych. Te wszystkie olbrzymie statki to wspaniały środek wzmacniający nadętą wielkość i zadufanie kapitanów i dowódców floty, a wielkość i zadufanie trzymają w kupie całe imperium.

Martinez zmrużył oczy.

— To dość obcesowe.

— Mogę być obcesowa. Doskonale rozumiem swoją pozycję. — Spojrzała na Martineza. — Znasz historię mojej rodziny?

— Zajrzałem do twoich akt — odparł ostrożnie.

— Więc wiesz, że jedyna dostępna dla mnie kariera to wojsko. Ale choć stoję na czele klanu, tego klanu nie ma, więc żadni wpływowi krewni nie pomogą mi w awansie. Samodzielnie mogę dojść do porucznika, jeśli zdam egzamin. Gdybym wszystkich zadziwiła swoim geniuszem, awansowałabym do kapitana porucznika, a do stopnia pełnego kapitana najwyżej na emeryturze. — Uśmiechnęła się lodowato. — Jedyna pociecha to to, że mogę mówić, co mi się podoba. — Zamyśliła się. — Chyba że…

— Co takiego?

— Jeśli nadzwyczajnie zdam egzamin. Czasami starsi oficerowie potrafią zainteresować się kadetem z pierwszego miejsca. Albo nawet z drugiego.

Martinez skinął głową. Takie rzeczy się zdarzały. Nawet osoby z pospólstwa robiły karierę, jeśli znalazły właściwego opiekuna.

— Życzę ci szczęścia — powiedział Martinez.

— Mam nadzieję, że szczęście nie ma z tym nic wspólnego. Licząc na szczęście, nigdy nic nie osiągnęłam.

— Doskonale — powiedział Martinez uprzejmie. — W takim razie niech ci szczęście nie sprzyja.

— Dzięki — odparła z uśmiechem.

— Ależ bardzo proszę.

Po chwili milczenia Sula powiedziała:

— Przez ostatnie dni, od kiedy przybyłam na Zanshaa, dostaję wiadomości od różnych ludzi, którzy twierdzą, że byli przyjaciółmi moich rodziców. — Pokręciła głową. — Żadnej z tych osób nie pamiętam. W ogóle niewiele pamiętam z tego okresu.

— Powinnaś się z nimi spotkać.

— Po co?

— Mogliby ci pomóc. Może uważają, że są coś winni twoim rodzicom.

Sula zastanawiała się nad tym przez chwilę. Wzrok jej stwardniał.

— Umarli niech zostaną umarłymi. Mam rację?

* * *

Sula w duchu wściekała się na siebie. Wciąż mówiła niewłaściwe rzeczy. Spaprała spotkanie, i to tylko dlatego że nie umiała rozmawiać z mężczyzną, któremu się podobała.

Kiedyś była inną osobą, a potem postanowiła już nigdy do tamtej postaci nie wracać; unikać wszystkiego — na przykład alkoholu — co mogłoby tamtą osobę przywołać z powrotem. Nie wiedziała jednak, jak stać się nową, inną osobą, i ciągle jej to nie wychodziło.

Umarli niech zostaną umarłymi. Co za miła pogawędka w barze.

Musiała się przywołać do porządku: przecież Martinez usiłował tylko pomóc.

Oczywiście usiłował również zaciągnąć ją do łóżka. Nie były to widoki pozbawione uroku, choć od tak dawna zachowywała czystość, że nie była pewna, czy wie, co robić w łóżku. Swoim zachowaniem ukoronowałaby i tak spaprany wieczór.

Martinez prawdopodobnie rozwiązałby ewentualne problemy, pomyślała. Pod tym względem można ufać jego skuteczności.

Mogłaby równie dobrze się poddać. Cnota nie przynosiła jej widocznych korzyści, a Martinez i tak nie mógł już niczego zepsuć w jej życiu.

Na szczęście — nim zdołała zupełnie zatruć rozmowę — rozpoczął się program rozrywkowy: na scenę weszła para śpiewaków z zespołem; zaczęli grać do tańca i Martinez był zadowolony, że to Sula poprosiła go do tańca, a nie on ją.

Kiedyś lubiła tańczyć, ale w ostatnich latach miała okazję tańczyć tylko w akademii, a tam wszyscy, zdenerwowani, pocili się w mundurowych sukniach, skrępowani sztywną etykietą. Odzwyczaiła się od tańca dla przyjemności, ale na szczęście Martinez okazał się sprawnym partnerem — jego krępe, krótkie nogi dobrze się spisywały, oceniła — i jego sprawność kompensowała jej początkową niezręczność. Odkryła, że ma tendencję do podskakiwania na palcach, ale napominała się, że najważniejsze jest utrzymanie nisko środka ciężkości, i kazała sobie szybować, a nie podrygiwać jak podekscytowany młody pies.

Sula była coraz płynniejsza w ruchach, coraz bardziej odprężona w ramionach Martineza. Ich ciała sunęły we wspólnej harmonii i Sula zauważyła, że z łatwością reaguje na najlżejszy dotyk partnera, najsubtelniejszy sygnał jego dłoni, bioder czy pleców. W powolnym tańcu jej ciało wpasowało się w jego ciało i z tej bliskości rozgrzana krew rumieniła jej skórę. Ta cała „czystość” zdawała się mieć coraz mniej sensu.