Po godzinie tańca wyszli na zewnątrz, by ochłonąć. Gnające po niebie chmury zasłaniały pierścień Zanshaa, a porywy wiatru wyły na rogach budynków. Kanałem płynął statek wycieczkowy — ciemny, lecz o podkreślonych niebieskimi neonami konturach, wyglądał jak szkielet łodzi, jak gość z innej rzeczywistości. Martinez wytarł chusteczką pot z czoła i poluzował wysoki kołnierzyk munduru.
— Następnym razem włożę cywilne ciuchy.
— Dzięki, że przypomniałeś mi, jakie to przyjemne — powiedziała Sula. — Ostatnio bywałam tylko na formalnych balach… to już całe lata.
— Służbowe potańcówki? — Spojrzał na nią. — Rzeczywiście, potrafią być zabójczo nudne. — Nagle oczy Martineza zaświeciły się: widząc oświetlony neonami statek, wpadł na pewien pomysł.
— Wybrałabyś się na przejażdżkę kanałem?
— Raczej…
— Chodź! — Wziął ją za rękę i zaczął biec. Ruszyła za nim; wiatr zwiał uśmiech z jej ust.
Niedaleko znajdowała się przystań łodzi spacerowych. Pilnował ich starszawy Torminel. Martinez pokazał mu swój identyfikator i stróż zaprowadził ich do małej dwuosobowej łódki; z niewysokiego masztu zwisały pasma kolorowych świateł, a zwinięta do połowy markiza tworzyła daszek nad kanapą. Martinez wytarł chusteczką mokre siedzisko i pomógł Suli zejść z kamiennego nabrzeża — gdy weszła do łodzi, żywiczny kadłub zakołysał się, woda chlupnęła o obrośnięty mchem kamień. Usiedli obok siebie i Martinez wydał instrukcje automatycznemu pilotowi.
Jod, wodorosty i mech, ptasie odchody, martwe szczątki i śmiecie unoszące się w chłodnej ciemnej wodzie — zapachy kanału podziałały na Sulę jak cios maczugą. Wróciły wspomnienia. Od dawna nie smakowała takiego powietrza. Nagle miała ochotę sprzeciwić się tej wycieczce, ale obok siedział Martinez, roześmiany, zadowolony, a ona nie chciała psuć wieczoru, skoro w końcu zaczął się układać tak dobrze.
Cichy elektryczny silnik gładko przyśpieszył. Sula oparła się o ramię Martineza.
— Za chwilę czeka nas piękny widok Górnego Miasta — szepnął jej do ucha.
Wrzuć go do rzeki, powiedziała Gredel. W jej słowach płonęła uwięziona wieloletnia nienawiść.
Górne Miasto zakrywały niskie chmury. Martinez psioczył, rozczarowany.
— Muszę ci to pokazać innym razem.
Chłodny wiatr przeniknął Sulę aż do kości. Pomyślała o ciele zsuwającym się w ciszy pod powierzchnię Ioli, światła uliczne drżały złotawo na rozszerzających się, gasnących kręgach, woda podnosiła się do linii ust i nosa, wznosiła w umyśle Suli niczym uparty przypływ pamięci, zapach rzeki, czasu i śmierci.
Lady Sula?
Nie była nawet lady Caro, była lady Sula. Nie była zwykłym parem — stała na czele całego klanu Sula.
Kulas szybko się uspokoił — u niego wściekłość zawsze nadchodziła i ustępowała z prędkością błyskawicy — wziął Caro pod ręce i zaniósł ją do windy. Portier cały czas się przy nim krzątał. Gdy dojechali na ostatnie piętro, portier otworzył apartament Caro i Kulas wszedł do środka tak, jakby to on płacił tu czynsz. Zaniósł dziewczynę do sypialni, położył ją na łóżku i poprosił Gredel, by zdjęła jej wysokie buty, a sam okrywał ją pledem.
Gredel nigdy go tak nie podziwiała jak w tym momencie. Postępował z dziwną delikatnością, jakby był parem, lordem dowódcą floty, uprzątającym ślady sekretnej misji.
Portier nie pozwolił im zostać w mieszkaniu. Wychodząc, Gredel zobaczyła, że w apartamencie panuje okropny bałagan: wszędzie piętrzyły się stosy ubrań, na stołach stały kieliszki, butelki i brudne naczynia.
— Chciałbym, żebyś tu jutro wróciła — powiedział Kulas, ruszając samochodem. — Chcę, żebyś została najlepszą przyjaciółką Caro Suli.
Gredel miała identyczne zamiary, ale zaczęła się zastanawiać, jak to jest, że myśli Kulasa i jej biegną tym samym torem.
— Po co?
— Parowie są bogaci — stwierdził Kulas. — Może uda nam się coś z tego uszczknąć, a może nie. Co ważniejsze, parowie mają klucze do różnych rzeczy i może Caro otworzy dla nas jakieś drzwi. Nawet jeśli to tylko drzwi do jej rachunku bankowego, rzecz warta jest zachodu.
Zrobiło się bardzo późno, już niemal świtało, ale Kulas chciał zabrać Gredel do jednego ze swoich mieszkań. Mieli szybki pięciominutowy seks i z punktu widzenia Gredel nie warto było nawet zdejmować ubrania. Potem Kulas zawiózł ją do domu.
Gdy tylko stanęła w drzwiach, od razu wiedziała, że Antony wrócił. Mieszkanie pachniało specyficznie mieszanką piwa, papierosów, ludzkiego samca i strachu. Gredel zdjęła od progu buty, by go nie obudzić, i bezszelestnie wsunęła się do łóżka. Mimo późnej godziny nie mogła zasnąć — rozmyślała o drzwiach i otwierających je kluczach.
Kulas w zasadzie nie wiedział, czego mógłby chcieć od Caro. Instynkt podpowiadał mu, że Caro może być użyteczna, ułatwić znajomości. Gredel pojmowała to podobnie, ale oczekiwała czegoś innego. Bardzo zależało jej na wydostaniu się z fabsów. Caro mogłaby jej pokazać, jak to zrobić, jak się zachowywać, ubierać; wskazać drogę nie tylko z fabsów, ale w ogóle ze Spannanu. Unieść się ze stacji pierściennej do Esley, Zanshaa lub na Ziemię, do migotliwego życia, które — jak czuła — gdzieś wokół niej krąży, czeka na realizację, choć ona nie w pełni je sobie wyobraża.
Obudziła się tuż przed południem, włożyła szlafrok i poszła do łazienki. We frontowym pokoju Antony oglądał wideo — dochodziły stamtąd odgłosy meczu zefirpiłki Festiwalu Wiosennego. Gredel skończyła toaletę i wróciła do swojego pokoju. Ubrała się, zrobiła makijaż i zaczęła szczotkować włosy, odwlekając moment, gdy będzie musiała wyjść ze swego azylu i stanąć twarzą w twarz z Antonym. W końcu uświadomiła sobie, co robi, i zła na siebie odłożyła szczotkę, wsadziła pieniądze do kieszeni żakietu i wyszła.
Antony siedział na zapadniętej starej kanapie i oglądał mecz na ścianie wideo. Obok niego stał talerz z resztką kanapki. Antony był średniego wzrostu, miał szerokie ramiona, wypukły tors i wielkie dłonie. Wyglądał jak kloc, z którego wyrastają nogi. Stalowoszare włosy okalały łysą głowę, a małe oczka cały czas patrzyły podejrzliwie.
Nie pił teraz i Gredel poczuła, że jej napięcie nieco ustępuje.
— Cześć, Antony — powiedziała, idąc do drzwi wyjściowych. Spojrzał na nią złymi czarnymi oczyma.
— Gdzie się wybierasz w takim stroju?
— Odwiedzić przyjaciół.
— Tego, co ci kupił te ciuchy?
— Nie, kogoś innego. — Zatrzymała się i spojrzała mu w twarz. Pogardliwie wykrzywił usta.
— Nelda mówi, że kurwisz się z jakimś Linkbojem. Dokładnie jak twoja matka.
Złość zapłonęła w jej żyłach, ale Gredel ją zgasiła.
— Nigdy się nie kurwiłam, ani razu.
— Może nie za pieniądze — rzekł Antony. — Ale skąd te ciuchy. I biżuteria. — Gredel zaczerwieniła się. Antony znów obserwował mecz. — Lepiej sprzedawaj swój tyłek za forsę — wybełkotał. — Mogłabyś się dołożyć do swojego utrzymania.
Żebyś mi ją ukradł, pomyślała. Już wychodziła, gdy doszedł ją pożegnalny cios Antony’ego: