— Tylko nie wyjmuj implantu! Jak zajdziesz w ciążę, to fora ze dwora! Nie będę się zajmował jeszcze jednym cudzym dzieciakiem.
Jakbyś się zajmował w ogóle jakimkolwiek dzieciakiem.
Gredel wyszła, zaciskając pięści i z oczami gorejącymi wściekłością. Dzieci bawiące się w holu budynku zeszły jej z drogi.
Dopiero w pociągu, w połowie drogi do Maranie, gniew wreszcie usunął się w normalne szumiące tło. Gredel zastanawiała się, czy Caro będzie w domu i czy pamięta ubiegły wieczór.
Teraz bez trudu znalazła Apartamenty Volty. Portier — inny niż wczoraj — otworzył drzwi i od razu odprowadził ją do windy. Z pewnością myślał, że ma do czynienia z Caro.
— Dziękuję — powiedziała z uśmiechem, naśladując wymowę parów.
Musiała długo i głośno pukać do drzwi, nim Caro je otworzyła. Caro, bosa, nadal miała na sobie krótką sukienkę z poprzedniego wieczoru oraz legginsy. Jej włosy zwisały w nieładzie, na policzku widniał ślad rozmazanego tuszu do rzęs. Wąskie, długie oczy otwarły się szeroko na widok Gredel.
— Ziemianka. Cześć.
— Portier wziął mnie za ciebie. Wstąpiłam, żeby zobaczyć, czy dobrze się czujesz.
Caro otworzyła szerzej drzwi i wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć: Chyba widać, jak się czuję.
— Wejdź — powiedziała i skierowała kroki do kuchni.
W mieszkaniu nadal panował bałagan i zaduch. Caro nalała sobie wody z kranu.
— W ustach mam smak sera — powiedziała. — Takiego żyłkowanego. Nie lubię tego gatunku.
Piła wodę, a w tym czasie Gredel chodziła po pokoju. Niczego nie chciała dotykać, bojąc się, że to wszystko jest fantazją, która może zniknąć, gdy tylko dotknie palcami jakiegoś przedmiotu.
— Chcesz gdzieś wyjść? — spytała w końcu.
Caro odstawiła pustą szklankę na kuchenny blat zastawiony brudnymi naczyniami.
— Najpierw muszę się napić kawy — powiedziała. — Mogłabyś pójść do kawiarni na rogu i przynieść mi kawę, a ja się w tym czasie przebiorę?
— Masz przecież ekspres — zauważyła Gredel.
Caro wpatrywała się w maszynę, jakby widziała ją po raz pierwszy.
— Nie wiem, jak to działa — odparła.
— Pokażę ci.
— Nigdy się nie nauczyłam prac kuchennych. Nim się tu sprowadziłam, zawsze mieliśmy służących. Tutaj też miałam służącą, ale ostatnią nazwałam krową i ją wyrzuciłam.
— Co to jest krowa? — spytała Gredel.
— Są brzydkie, grube i głupie. Jak ta Barthe, którą zwolniłam. Gredel znalazła w szafce kawę i zaczęła szykować ekspres.
— Krowy się je czy co? — spytała.
— Tak, dają mięso. I mleko.
— My mamy do tego waki. I zygi. I świnie i bizony, ale one dają tylko mięso.
Gredel zrobiła dla obu kawę. Filiżanki były cienkie jak papier, delikatne, wewnątrz zdobił je platynowy pierścień i rysunek trzech czerwonych księżyców. Caro wzięła swoją filiżankę do łazienki i po chwili Gredel usłyszała szum prysznica. Popijając kawę, chodziła po apartamencie. Pokoje były ładne, ale nie przedstawiały sobą nic nadzwyczajnego. Kulas miał równie dobre mieszkania, choć nie w tak wytwornych domach. Był stąd widok na rzekę Iola, dwie przecznice dalej, ale perspektywę przesłaniały inne budynki, a ponadto okna zasnuwał brud.
Gredel zaczął irytować panujący wszędzie bałagan, więc pozbierała i poukładała rozrzucone ubrania. Gdy wkładała brudne naczynia do zmywarki, z łazienki wyszła Caro ubrana w swobodne miękkie wełniane spodnie, bluzkę z wysokim kołnierzem i kamizelkę ze złotymi guzikami i mnóstwem naszytych kieszonek. Rozejrzała się zdziwiona.
— Posprzątałaś!
— Trochę.
— Nie musiałaś tego robić.
— Nie miałam nic innego do roboty. — Gredel weszła do frontowego pokoju. Spojrzała na równo poukładane stosy ubrań na zagłówku kanapy i położyła dłoń na miękkim swetrze.
— Masz ładne rzeczy — powiedziała.
— To wspaniała wełna yormaków. — Spojrzała na Gredel. — Twoje ubrania… też są w porządku.
— Kulas mi to kupił. Caro zaśmiała się.
— Mogłam się domyślić, że to mężczyzna wybierał.
A co masz im do zarzucenia? — chciała spytać Gredel. Nosiła to co wszyscy, tylko wyższej jakości. Nie zostały przechwycone w porcie Maranie — kupiono je w prawdziwym sklepie.
Caro wzięła Gredel za rękę.
— Zjedzmy śniadanie, a potem zabiorę cię na zakupy.
Gdy wysiadły z windy, portier przyglądał im się dziwnie, Caro przedstawiła Gredel jako Margaux, swoją siostrę — bliźniaczkę z Ziemi; a Gredel, witając się z portierem, mówiła z ziemskim akcentem. Kłaniał się im głęboko.
Godzinę później, w restauracji, Gredel była zaskoczona, gdy Caro poprosiła ją o zapłacenie za posiłek.
— Moja rata przychodzi na początku miesiąca — powiedziała — a w tym miesiącu zapas pieniędzy się skończył. Kawiarnia nie sprzeda mi na krechę.
— Idziemy przecież na zakupy?
Caro uśmiechnęła się.
— Ubrania mogę dostać na kredyt.
Poszli do galerii, gdzie wytworne sklepy mieściły się pod ciągiem łukowatych sklepień z syntetycznej żywicy. Łuki były przezroczyste, ale w różnych kolorach, i sklepienie lśniło subtelnymi barwami, które łączyły się, mieszały i stapiały. Caro przedstawiła Gredel jako swoją siostrę i śmiała się, gdy Gredel mówiła z ziemskim akcentem. Natychmiast otoczyli ich sprzedawcy i subiekci, zwracali się do niej „lady Margaux”. Była zaskoczona i czuła się pochlebiona tym zainteresowaniem. Tak to jest być parem.
Gdyby występowała tu jako zwykła Gredel, obsługa też byłaby przy niej, ale tylko po to, by pilnować, żeby nic nie ukradła.
Galeria była przeznaczona nie tylko dla Terran; kupowali tu również Torminele i Naksydzi, i sybaryccy Cree, którzy spacerowali po sklepach, gwarząc swymi melodyjnymi głosami. Gredel nieczęsto widywała tylu nie-ludzi w jednym miejscu, ponieważ rzadko opuszczała część fabsów, w której żyli Terranie. Ale doszła do wniosku, że parowie stanowią niemal odrębny gatunek i mają więcej wspólnego ze sobą niż z resztą swego gatunku.
Caro kupiła kostium dla siebie, a dla Gredel szykowną suknię z długą, ciągnącą się po ziemi peleryną, oraz dwuczęściowy peniuar. Gredel nie wiedziała, przy jakiej okazji mogłaby to nosić. Caro spojrzała na peniuar.
— Zrobiony ze śliny robaków — powiedziała.
— Słucham? — spytała Gredel, zaskoczona.
— Ze śliny robaków. Nazywa się jedwab.
Gredel czytała o jedwabiu, studiując historię Ziemi. Z szacunkiem dotknęła gładkiego materiału.
— Myślisz, że pochodzi z Ziemi? — spytała.
— Wątpię. Ziemia to dziura — powiedziała Caro lekceważąco. — Moją matkę wysłano tam kiedyś służbowo. Opowiadała mi.
Caro wszystko kupowała na kredyt. Gredel zauważyła, że podpisuje kwity tylko „Sula”, bez imienia i tytułu honorowego „lady”. Miała chyba otwarte rachunki we wszystkich sklepach galerii. Gdy Gredel podziękowała jej za prezenty, Caro rzekła:
— Możesz się odwdzięczyć, kupując mi obiad.
— Chyba nie byłoby mnie na to stać — odparła Gredel z powątpiewaniem.
Caro roześmiała się.
— W takim razie trzeba się nauczyć jeść ślinę robaków — powiedziała.
Gredel zaintrygowało to, że wszyscy tak chętnie udzielają Caro kredytu.
— Wiedzą, że warto — wyjaśniła Caro. — W końcu dostanę pieniądze.
— Kiedy?