Выбрать главу

Kulas spojrzał na nią ostro niebieskimi oczyma.

— Nie mówię o zabijaniu ludzi. Nie warto dać się samemu za to zabić, bo tak by się to prawdopodobnie zakończyło, gdybyś ukradła coś parowi. Nie warto próbować, póki Caro nie osiągnie dwudziestu dwóch lat. Wtedy dostanie cały spadek i wstąpi do floty. — Westchnął. — Szkoda, że już teraz nie jest we flocie. Gdyby miała przydział do portu, moglibyśmy ją wykorzystać i przejąć coś z dostaw dla floty.

— Nie chcę jej okradać — stwierdziła Gredel.

Kulas, zamyślony, skubał sobie podbródek i kontynuował, jakby jej w ogóle nie słyszał.

— Rozumiesz, założysz rachunek bankowy na nią, ale z twoimi odciskami kciuka. Potem przelewasz pieniądze Caro na swój rachunek, zamieniasz je na gotówkę i rozpływasz się w mroku. — Uśmiechnął się. — To powinno być proste.

— Chyba mówiłeś, że nie warto.

— Nie dla tych ośmiuset zenitów. Ale kombinuję, jak odzyskać to, co zainwestowałem.

A więc Kulas nie zamierza ukraść pieniędzy — Gredel odetchnęła z ulgą. Nie chciała być złodziejem, okradać przyjaciółki.

— Ona chyba nie ma tu żadnych pożytecznych znajomości — myślał na głos Kulas. — Dowiedz się czegoś o tych Biswasach. Mogą się na coś przydać.

Gredel uznała tę prośbę za nieszkodliwą.

Większość czasu spędzała poza domem Neldy — albo u Kulasa, albo w mieszkaniu Caro. U Neldy sprawy przybrały ponury obrót. Antony zamierzał chyba zostać tam na dłużej. Miał kłopoty z wątrobą i nie mógł dostać pracy. Gredel widywała Neldę ze świeżymi siniakami i zadrapaniami na twarzy. Czasami nawet dzieciaki były pobite. Niekiedy, gdy Gredel przychodziła wieczorem do domu, widziała nieprzytomnego Antony’ego na kanapie, z butelką ginu w ręce. Zdejmowała wtedy buty i przemykała się cicho, patrząc na niego z nienawiścią. Myślała: jak łatwo by go było załatwić, uderzyć butelką w głowę, walić, żeby już nigdy nikomu nie zrobił krzywdy.

Kiedyś zastała Neldę całą we łzach. Antony zbił ją i zabrał pieniądze na czynsz, po raz drugi z rzędu.

— Wyeksmitują nas — łkała Nelda. — Wyrzucą na bruk.

— Nie martw się — oznajmiła Gredel zdecydowanie.

Poszła do Kulasa i wszystko mu opowiedziała. Prosiła o pieniądze.

— Nigdy cię o nic więcej nie poproszę — obiecała.

Kulas wysłuchał, sięgnął do portfela i wręczył Gredel sto zenitów.

— Wystarczy? — spytał.

Gredel wahała się, czy wziąć banknot.

— To więcej, niż potrzeba. Nie chcę brać aż tyle.

Kulas włożył Gredel banknot w dłoń. Patrzył jej prosto w oczy.

— Proszę, weź. Za resztę kup sobie coś ładnego.

Gredel przepełniła wdzięczność. Łzy spłynęły jej po policzkach.

— Dziękuję. Wiem, że na to nie zasługuję.

— Przeciwnie — powiedział Kulas. — Zasługujesz na najlepsze rzeczy, Ziemianko. — Pocałował ją, usta oddawały smak soli. — Zanieś to administratorowi domu. Nie dawaj Neldzie, bo znów może jej zabrać.

— Zaraz tam pójdę.

— A czy… — Wzrok Kulasa stał się bardzo poważny. — Czy Antonym nie warto się zająć? Może trzeba go zachęcić, by się wyprowadził? Wiesz, o co mi chodzi.

Gredel się wzdrygnęła.

— Nie — odparła. — Nie… nie zostanie tam długo.

— Pamiętaj, że jest taka opcja, dobrze? Gredel tylko skinęła głową.

Zaniosła pieniądze administratorce, która miała biuro w tym samym budynku. Nachmurzona mała kobieta rozsiewała woń kapusty i cebuli. Gredel nalegała, by wydano jej kwit za dwa miesiące. Kobieta, zrzędząc, wypisała go. Wychodząc od niej, Gredel myślała o Kulasie: jest hojny, więc mnie kocha.

Szkoda, że musi umrzeć, powstała w jej głowie nieproszona myśl.

Co najgorsze, Gredel wiedziała, że to prawda.

Ludzie pokroju Kulasa nie żyli długo. Niewielu było starych Linkbojów — dlatego nie istniało określenie linkman. Zawsze kiedyś wpadali i ich zabijano. Ich najbliżsi — żony, kochanki, dzieci — też płacili. Dostawali wyrok na farmie pracy — jak Ava — albo karę śmierci.

Kilka dni później rzeczywistość to potwierdziła: przyłapano Stoneya, gdy w porcie Maranie odbijał ładunek ogniw paliwowych. Po dwóch tygodniach zakończono proces i w następnym tygodniu wykonano wyrok. Kradzież własności prywatnej była zwykłym przestępstwem, nie zbrodnią przeciw Praxis, w stosunku do Stoneya nie zastosowano tortur — te były zarezerwowane dla tych, którzy złamali najwyższe prawo. Przypięto go jedynie do krzesła i uduszono garotą.

Egzekucje pokazywał specjalny kanał wideo, transmitujący wykonywanie kar. Kulas kazał to swoim chłopcom oglądać.

— Żeby byli ostrożniejsi — twierdził.

Gredel nie chciała na to patrzeć. Poszła do Caro i – ku własnemu zdziwieniu — pomogła jej wypić butelkę wina. Caro, zachwycona tą chwilą słabości ze strony przyjaciółki, cały wieczór była czarująca, dziękowała wylewnie za wszystko, co Gredel dla niej zrobiła. Gredel wyszła od niej, czując się wspaniale, jak nigdy; wino śpiewało w jej żyłach.

Nastrój euforii zgasł, gdy dotarła do mieszkania Neldy. Antony wrzeszczał na całe gardło. Na podłodze leżało połamane krzesło. Nelda miała podbite oko i płakała czerwonymi łzami. Gredel zamarła w drzwiach, potem chciała się prześlizgnąć do swojego pokoju, nie przyciągając uwagi Antony’ego.

Bez powodzenia. Antony rzucił się ku niej, szarpnął ją za bluzkę na plecach. Gredel poczuła, jak materiał się drze.

— Gdzie pieniądze? — krzyczał Antony. — Gdzie ta forsa, co ją dostajesz za sprzedawanie dupy?

Gredel wyjęła portfel drżącymi rękami.

— Masz! Weź!

Antony grał według scenariusza numer jeden: potrzebował pieniędzy na wódkę i już zabrał Neldzie wszystko, co miała.

Złapał portfel i wysypał monety na dłoń. Gredel poczuła jałowcowy zapach ginu, wydobywający się porami z ciała mężczyzny. Spojrzał tępo na pieniądze, cisnął portmonetkę na podłogę, monety włożył do kieszeni.

— Sam wystawię cię na ulicę. Natychmiast. — Wielką łapą schwycił jej dłoń. — Dostanę za ciebie więcej niż te drobniaki.

— Nie! — Przerażona Gredel usiłowała się wyrwać.

Oczy Antony’ego zapłonęły złością. Zamachnął się drugą ręką.

Gredel poczuła cios gdzieś w kościach. Zęby jej szczęknęły, straciła równowagę i usiadła na podłodze.

Wtedy wkroczyła Nelda. Krzycząc, zacisnęła ręce na ramieniu Antony’ego i próbowała go odciągnąć, by nie zadał drugiego ciosu.

— Nie bij dziecka! — zawodziła.

— Głupia dziwko! — ryknął Antony i odwrócił się, by uderzyć Neldę w twarz. — Nigdy nie właź między mnie a nią!

Odwracając się plecami do Gredel, popełnił wielki błąd. Zawrzała gniewem, żagiew wszechogarniającej anihilującej wściekłości pchnęła ją po leżącą w pobliżu broń — nogę krzesła, które Antony cisnął i rozwalił o podłogę. Gredel odbiła się piętami od podłoża, wstała i trzymając nogę krzesła w obu rękach, wykonała zamach.

Nelda wpatrywała się w Gredel, ułożyła usta w duże „O” i znów jęknęła. Antony zrozumiał to jako ostrzeżenie, zaczynał się odwracać, ale było za późno: drewniana pałka trafiła go w skroń; padł na jedno kolano. Noga krzesła, zrobiona ze skompresowanego dedgerowego włókna, złamała się nierówno i drzazga na końcu rozorała skórę Antony’ego.

Gredel włożyła w swój krzyk całą tłumioną przez piętnaście lat nienawiść. Noga krzesła trafiła w łysą czaszkę i wielki mężczyzna zwalił się na podłogę jak worek kamieni. Gredel opadła kolanami na jego wypukły tors i znów uderzyła go kilka razy. Pamiętała odgłos, jaki wydawały buty Kulasa, kopiącego Moseleya, i bardzo chciała teraz usłyszeć ten sam dźwięk. Poszarpany koniec nogi wydzierał z ciała Antony’ego długie płaty skóry. Krew pryskała na podłogę i ściany.