— To wszystko śmiecie! — szepnął Enderby niecierpliwie, jakby nadmierne emocje sparaliżowały mu struny głosowe. — Śmiecie w porównaniu z prawdziwą, wieczną, jedyną rzeczą, która nadaje sens naszemu nędznemu życiu. — Enderby uniósł pięść i przez chwilę Martinez bał się, że szef go uderzy.
— Za Praxis! — powiedział Enderby. — Tylko Praxis się liczy, ono jest całą prawdą, całym pięknem! — Znów uniósł pięść. — Dla tej wiedzy cierpieli nasi przodkowie. Za to nas biczowano! Miliony umarły w mękach, nim Wielcy Panowie wypalili tę prawdę w naszych umysłach. A jeśli dalsze miliony — nawet miliardy — muszą umrzeć, by podtrzymać słuszność Praxis, to naszym obowiązkiem jest zadać im śmierć.
Martinez chciał się cofnąć, by uniknąć palącego spojrzenia dowódcy. Tylko siłą woli pozostał na swoim miejscu i uniósł brodę, odsłaniając gardło.
Czuł padające na szyję kropelki śliny wściekłego szefa.
— Wszyscy musimy umrzeć! — mówił Enderby. — Ale jedyna śmierć, która ma sens, to śmierć w służbie Praxis. Ponieważ jestem tym, kim jestem, w tym wyjątkowym momencie mam przywilej ponieść śmierć honorową, która przydaje znaczenia i mnie, i Praxis. Czy wiesz, jak rzadko to się zdarza? — Znów wskazał świat za oknem i te niewidzialne miliony. — Jak wielu z nich poniesie doniosłą śmierć? Właściwie nikt!
Dowódca Floty Enderby zbliżył się do Martineza.
— A pan chciałby pozbawić mnie doniosłej śmierci? Śmierci właściwej parom? A kimże pan jest, poruczniku Martinez?
Martinez instynktownie znalazł właściwe słowa w chmurze strachu, ocieniającej jego umysł. Bardzo wcześnie nauczył się, że gdy zostanie zdemaskowany, powinien się przyznać i pokornie prosić o wybaczenie. Uczciwość — jak się przekonał — ma swój szczególny urok.
— Bardzo przepraszam za tę sugestię, lordzie dowódco. Wykazałem egoizm i myślałem tylko o własnej korzyści. Enderby gniewnie patrzył na Martineza przez kilka chwil, po czym cofnął się o krok.
— W ciągu paru następnych godzin postaram się zapomnieć o pańskim istnieniu, poruczniku. Niech pan dopilnuje, by dostarczono te listy.
— Tak jest, lordzie dowódco.
Martinez odwrócił się i ruszył do drzwi krokiem spokojnym, choć coś go pchało do biegu.
Zobaczysz, czy kiedykolwiek znowu spróbuję uratować twoje nędzne życie, pomyślał. I do cholery z Praxis.
To obcy Shaa, Wielcy Panowie, narzucili ludzkości bezwzględne zasady etyczne — Praxis — gdy Ziemia się poddała po zniszczeniu bombami antymaterii Delhi, Los Angeles, Buenos Aires i kilkunastu innych miast. Ludzkość była drugim z inteligentnych gatunków, który poczuł bicz Shaa. Pierwszym byli centauroidalni, pokryci czarnymi łuskami Naksydzi — przed kapitulacją Ziemi byli już poskromieni i stanowili załogi na większości statków Shaa.
Nikt nie wiedział, skąd Shaa pochodzili, a oni sami nie mówili otwarcie o swych dziejach. Planeta Zanshaa z miastem stołecznym Zanshaa najwyraźniej nie była ich planetą macierzystą, została tylko w czasach historycznych wybrana jako wygodne miejsce położone między ośmiu wormholowymi bramami, przez które Shaa mieli dostęp do swego imperium. „Rok” Shaa, równy 0,84 roku ziemskiego, nie miał nic wspólnego z okresem obrotu Zanshaa wokół jej gwiazdy, ani w ogóle z okresem obrotu jakiejś planety w ich imperium. Wszelkie odnośniki do miejsca pochodzenia Shaa zostały usunięte z archiwów, nim gatunki podporządkowane uzyskały do nich dostęp.
Inną osobliwością był system datowania, zaczynający się od „Pokoju Praxis Jeden”, około 437 lat przed pojawieniem się Shaa nad macierzystą planetą Naksydów. Sugerowało to, że istniał czas, gdy Shaa jeszcze nie oddawali się Praxis, choć żaden Shaa tego nie chciał potwierdzić. Nie czcili również tego Shaa — jeśli to był Shaa — który pierwszy sformułował zasadę Praxis. Nie pamiętali również jego imienia.
W jednym byli nieugięci: uważali, że wszystkie gatunki i sam fizyczny świat muszą się podporządkować zasadom Praxis. Kategorycznie zakazali używania i rozwijania całych gałęzi techniki — sztucznej inteligencji i świadomych maszyn, transformowania inteligencji istot żywych do postaci maszynowej czy elektromagnetycznej, konstruowania maszyn do manipulacji materii na poziomie molekularnym i atomowym. Manipulacji genetycznych również zabroniono — Shaa woleli wolniejszy proces doboru naturalnego, im bardziej pozbawiony sentymentów, tym lepiej.
Zasady Praxis wdrażano z żelazną konsekwencją. Każdego, kto je naruszył, czekała kara śmierci, często okrutna i wykonywana publicznie, Praxis stanowiło bowiem, że „ci, którzy naruszyli podstawowe prawo, mają otrzymać karę nieproporcjonalnie surową do przestępstwa, by przykład oddziaływał na społeczeństwo”. Shaa i ich stronnicy nie wahali się użyć najbardziej trujących i destrukcyjnych broni: bombami antymaterii niszczyli niekiedy całe miasta za przestępstwa paru mieszkańców, a gdy kiedyś odkryto, że grupka Ziemian używa technik genetycznych do produkcji zarazy, która miałaby zabić Shaa, cała planeta została zbombardowana, zniszczona, a powstałe wskutek potężnych eksplozji chmury dymu i pyłu zasłoniły słońce, skazując tych, co przeżyli, na powolną śmierć w zimnej atmosferze, zatrutej promieniowaniem.
Ci Ziemianie, którzy przetrwali, porażeni sposobem, w jaki Shaa niszczyli własnych poddanych, uznali się za niezwykłych szczęśliwców, że zbombardowana planeta nie była Ziemią.
Takie przykłady odnosiły skutek. Po długiej agonii planety Dandaphis zakazy Praxis nigdy nie były łamane w tak radykalny sposób.
Inne reguły Praxis odnosiły się do organizacji społecznej. Każda istota rozumna miała w imperium wyznaczone miejsce w ściśle określonej strukturze, w ramach hierarchicznej piramidy klanów. Parowie znajdowali się na szczycie. Ci na górze odpowiadali za dobro tych na dole, a warstwy niższe miały czcić parów i Shaa, okazując im uległe posłuszeństwo.
Inna klauzula Praxis zabraniała istotom rozumnym „skazywania się na przekleństwo nieśmiertelności” — osobliwy zakaz, gdyż Shaa byli nieśmiertelni. Rzadko ujawniali sposób myślenia, jaki przyświecał ich zakazom, ale Shaa otwarcie przyznawali, że ich własna nieśmiertelność to poważna pomyłka, i za pomocą karabinów, noży patroszących czy bomb z antymaterii niszczyli wszystkich, którzy szukali fizycznej nieśmiertelności dla siebie.
Na temat samych siebie Shaa nic nie mówili. Zagadką pozostało, dlaczego te nieśmiertelne istoty, wyposażone w absolutną władzę, po kolei popełniały samobójstwa. Nie uważali swej śmierci za tragedię.
— Żadna istota nie powinna być nieśmiertelna — tak kwitowali wszelkie pytania.
Jakakolwiek była tego przyczyna, Wielcy Panowie postanowili kolejno umrzeć, a każda śmierć pociągała za sobą śmierć kilkudziesięciu lojalnych podwładnych. Teraz, w 12481 roku Pokoju Praxis, został tylko jeden Wielki Pan.
Oczekiwano, że długo nie pożyje.
Po drugiej stronie holu Centrum umieszczono mapę imperium — pokazywała wormhole prowadzące z Zanshaa do dominiów. Nie odzwierciedlała rzeczywistego układu gwiazd w rejonie Zanshaa; wormhole przeskakiwały pobliskie gwiazdy i w zasadzie mogły łączyć dwa dowolne punkty wszechświata. Wiele układów planetarnych, pokazanych na mapie, znajdowało się tak daleko od Zanshaa, że trudno było powiedzieć, czy w ogóle są związane z innymi częściami imperium. Wormhole biegły w czasoprzestrzeni — wormhol przeskakujący osiemset lat świetlnych mógł równocześnie przeskoczyć osiemset lat w przeszłość lub przyszłość, albo pokonać każdy dystans czasowy mieszczący się w tym zakresie.