Służba we flocie była frustrująca i miała swoje złe strony, ale Sula jakoś to akceptowała. Gdyby nadarzyła się okazja, choćby cień szansy, we flocie Sula mogłaby zrobić karierę.
Po koncercie przekazała Terzie wyrazy uznania.
— Na jakim instrumencie grasz? — spytała harfistka.
— Niestety, na żadnym. Terza okazała zdziwienie.
— Nie uczyłaś się gry w szkole?
— Moja edukacja była… nieco nieregularna. To dodatkowo zdziwiło Terze.
— Uczono cię w domu, lady Sula?
Najwyraźniej nikt nie opowiedział jej o przeszłości Suli.
— Chodziłam do szkoły na Spannanie, ale to nie była dobra szkoła, więc wcześnie ją opuściłam.
W tonie jej głosu coś musiało zasugerować Terzie, że lepiej nie drążyć tematu. Sula uniosła filiżankę kawy.
— To twarda porcelana Vigo, prawda?
To doprowadziło do dyskusji na temat porcelany, a później do wycieczki po zbiorach rodzinnych — oprowadzał lord Richard.
Nigdy nie zawadzi poznać młodego, uprzejmego starszego oficera, pomyślała Sula, i starała się powstrzymać odmówienia mu, że jest idiotą, gdy nieprawidłowo nazywał pewne eksponaty w swej kolekcji.
Jednogłośnie wyznaczono lorda Akzada na seniora Konwokacji. Wybór był oczywisty, Akzad bowiem należał do szacownego klanu Naksydów, z którego wywodziły się zastępy wybitnych urzędników cywilnych i wysokich oficerów floty; Akzad przez większość życia służył w Konwokacji i był wyższym członkiem administracji poprzedniej lady senior.
Spekulowano, dlaczego Akzad nie przeszedł na emeryturę albo nie popełnił samobójstwa wraz z innymi. Prywatnie konwokaci mówili między sobą, że Akzadowi bardziej zależało na najwyższym urzędzie niż na tym, by jego prochy spoczęły obok prochów Wielkich Panów. Przyznawano jednocześnie, że zasługiwał na ten urząd, że będzie administrował bez wstrząsów i innowacji. Konwokacja nie popierała pomysłów modernizacyjnych, zwłaszcza teraz, gdy obywatele czuli się niepewnie po śmierci Shaa i kontynuacja była jak najbardziej pożądana.
Gdy ogłoszono wyniki, Maurice lord Chen, podniósłszy się z fotela, cały czas stał i bił brawo, gdy Akzad zajął miejsce na podium i bardzo uroczyście ubrano go w sztywną, wyszywaną złotymi nićmi togę lorda seniora, po czym wręczono mu bardzo długą różdżkę z polerowanej miedzi ze srebrnymi obręczami, służącą do przywoływania Konwokacji do porządku, do udzielania głosu i do włączania mikrofonów, które przekazywały słowa mówcy do sześciuset trzydziestu jeden członków Konwokacji.
Za podium znajdowała się przezroczysta ściana ze wspaniałym widokiem Dolnego Miasta, z górującą daleko na horyzoncie Wieżą Apszipar. Sala posiedzeń Konwokacji znajdowała się w budynku w kształcie wachlarza, upchniętym pod skrzydłem Wielkiego Azylu, i była kamiennym amfiteatrem z fotelem lorda seniora w centralnym punkcie. Szarobiały granit akropolu, rzeźbiony w abstrakcyjne geometryczne wzory, był inkrustowany innymi kamieniami: marmurem, porfirem i lapisem. Każdy z konwokatów miał stosowne dla przedstawicieli swego gatunku siedzisko oraz pulpit i displej.
Umilkły oklaski. Lord Akzad wygłaszał mowę inauguracyjną. Lord Chen usiadł i wertował swoją korespondencję. Gdy przyszła na niego kolej, wstał, pogratulował lordowi seniorowi i wyraził wiarę w rządy Akzada. Przy odrobinie szczęścia mógł liczyć na stanowisko kierownika wydziału lub szefa jakiegoś komitetu ważniejszego niż komitet Oceanografii i Zalesiania, któremu przewodniczył obecnie.
Po długiej rundzie gratulacji zarządzono przerwę w obradach Konwokacji. Akzad potrzebował kilku dni na sformowanie gabinetu i obsadzenie stanowisk.
Lord Chen, wychodząc z Sali, znalazł się przy lordzie Pierze Ngenim. Młody konwokat szedł ze spuszczoną głową, nachmurzony wpatrywał się w podłogę, silnymi szczękami mełł jakąś myśl na proch.
— Lordzie Pierre, mam nadzieję, że pański ojciec ma się dobrze — powiedział Maurice Chen.
Pierre drgnął, zaskoczony, i podniósł wzrok.
— Przepraszam, lordzie Chen, ale myślałem o… nieważne. Ojciec dobrze się czuje i chciałbym, żeby tu był. Byłby pewnym kandydatem do nowego rządu. Ja jestem, niestety, za młody.
— Wczoraj spotkałem jednego z pańskich klientów, lorda Rolanda Martineza.
— A, tak. — Ciężkie szczęki wykonały jeden obrót żarna. — Lord Roland. Przybył z Laredo.
— Powiedział mi, że podróż trwała trzy miesiące.
— Tak.
— To chyba brat tego faceta, który pomógł Caro Suli w akcji ratunkowej „Blitshartsa”?
Lord Pierre wyglądał tak, jakby miał atak niestrawności.
— Jego brat, owszem. Lord Gareth.
Maurice Chen pomachał znajomemu stojącemu po drugiej stronie holu.
— Ten człowiek ma okropny akcent — stwierdził.
— Obaj bracia. Siostry mówią delikatniej, ale bardziej natarczywie.
— Żeni pan P.J. z jedną z tych sióstr, prawda, lordzie?
Lord Pierre wzruszył ramionami.
— P.J. musi się kiedyś ożenić. Martinezowie to najwięcej, na co może liczyć.
Lord Chen poprowadził Pierre’a do klubu w holu, gdzie prawodawcy spotykali się z klientami lub rodziną, stłoczeni na miękkim dywanie przed barem. Przechwycił wzrokiem spojrzenie jednego z kelnerów i zamówił dwa razy to co zwykle.
— Przypuszczam, że rodzina Martinezów jest bardzo bogata — powiedział.
— I będąc tutaj, robią wszystko, żeby to okazać — odparł lord Pierre kwaśno.
— Nie zauważyłem, żeby byli przy tym prostaccy. Nie popełniają raczej błędów typowych dla nuworyszy.
Po chwili wahania lord Pierre przyznał mu rację.
— Rzeczywiście żadnych faux pas — stwierdził. — Tylko ten akcent!
— Lord Roland mówił mi, że nosi się z zamiarem otwarcia Chee i Pankhursta.
Lord Pierre spojrzał ze zdziwieniem na swego rozmówcę.
— Powiedział mi o tym zaledwie parę dni temu. Nie miałem czasu przyjrzeć się projektowi.
— Mam wrażenie, że jest kompletny.
— Powinien mi pozwolić na zaprezentowanie go ludziom, gdy go tylko przeanalizuję. Ci Martinezowie zawsze się śpieszą. — Lord Pierre pokręcił głową. — Nie mają cierpliwości, wyczucia okazji. W gorącej wodzie kąpani. Ojciec mi mówił, że tak samo było z ich ojcem, obecnym lordem Martinezem.
— Lord Roland ma ograniczony czas na Zanshaa. Jestem pewien, że przed wyjazdem chce nadać bieg tej sprawie. I naprawdę dobrze się przygotował.
Przyniesiono drinki. Lord Pierre uniósł kieliszek do ust, upił trochę, po czym spytał z wahaniem:
— Lordzie Chen, dlaczego cię interesuje Roland Martinez?
Lord Chen rozłożył ręce.
— Po prostu wydaje mi się on bardzo… wnikliwym młodzieńcem. Rozpatrzył kilka projektów, które się z jakichś powodów zatkały, na przykład z powodu niepewnej sytuacji, bezwładności czy śmierci Wielkiego Pana. Uwzględnił stację na Choyon, która całe wieki temu powinna być rozbudowana do pełnego pierścienia antymaterii.
Wypukłe oczy lorda Pierre’a patrzyły nieruchomo na Maurice’a Chena.
— Masz interesy frachtowe na Choyon — powiedział.
— Mam też statki, które mógłbym wynająć na dłuższy czas do pomocy w zasiedlaniu Chee i Pankhursta.
— Aha. — Lord Pierre, zamyślony, pociągnął długi łyk z kieliszka i wydawało się, że przełykając, żuje drinka. — Skoro już nabrałeś takiego zainteresowania klanem Martinezów — powiedział — to może byś jakoś pomógł lordowi Garethowi.