— Mój wuj, milordzie, jest kapitanem „Bombardowania Delhi” — odparł. — Po dostarczeniu przesyłki mógłbym z nim zjeść małe śniadanko.
Martinez pomyślał: przywołał koneksje rodzinne, to dla niego typowe. Do diabła z nim i z jego koneksjami.
Przedtem Martinez miał zamiar udzielić kadetom krótkiego pouczenia na temat właściwego stroju i zachowania w pokoju służbowym i dać spokój, ale po odzywce Foote’a uzyskał aż nadto wystarczające usprawiedliwienie, by dać im wycisk.
— Kadecie Foote, obawiam się, że kameralne rodzinne śniadanka musi pan odłożyć na później. — Martinez, wykonując gwałtowny ruch podbródkiem, wskazał Silvę, i znów wyciągnął ku niemu koperty.
— Silva, niech pan zmierza na stację. A jeśli nie zdąży pan na najbliższą windę, proszę mi wierzyć, że się o tym dowiem.
— Tak jest, milordzie. — Silva wziął koperty i czmychnął, zapinając po drodze mundur.
— Jeśli chodzi o was, mam inne plany. — Martinez popatrzył kolejno na trzech pozostałych kadetów. — Zechciejcie się odwrócić i spojrzeć na wyścig jachtów.
Kadeci wykonali przepisowy w tył zwrot. Tylko Chatterji chwiała się w obrocie po pijacku. Displej na ścianie dawał obraz trójwymiarowy. Sześć jachtów i planeta z księżycami były ukazane w przekonujący sposób na tle gwiezdnej pustki.
— Displej, wyłączyć dźwięk — polecił Martinez. Natychmiast ucichły komentarze sprawozdawców. — Wyłączyć futbol. Wyłączyć zapasy.
Teraz, w ciszy, jachty wykonywały manewry wśród dwunastu księżyców Vandrith — gazowego giganta w żółtawe paski, piątej planety układu Zanshaa. Księżyce nie grały w zasadzie głównej roli w wyścigu; każdy jacht musiał natomiast przejść w pewnej odległości od serii satelitów krążących wokół księżyców. Wyścig łatwo mógłby zmienić się w matematyczne zadanie dla komputera nawigacyjnego. Aby temu zapobiec, satelitom zaprogramowano losową zmianę orbit, co zmuszało pilotów do stosowania improwizowanych rozwiązań. Testowano więc temperament pilotów, a nie prędkość jachtowych komputerów.
Martinez interesował się wyścigami jachtów, zamierzał bowiem uprawiać tę dyscyplinę. Po pierwsze, mogła podnieść jego status społeczny; po drugie, sądził, że da mu radość. Zdobywał najwięcej punktów w symulacjach manewrów bojowych i jako kadet otrzymał srebrne naszywki pilota szalupy. Podczas służby na „Bombardowaniu Dandaphis” stale wygrywał w wyścigach szalup, a te nie różniły się zbytnio od jachtów sportowych — oba typy statków były oszczędnie zaprojektowane, składały się głównie z pojemnika na paliwo z antymaterii oraz z systemu podtrzymywania życia dla pojedynczego pilota.
Martinez mógłby sobie pozwolić na prywatny jacht — dostawał od ojca hojną pensję, która mogłaby się powiększyć, gdyby taktownie o to poprosił. Małe łodzie to droga zabawka, wymagająca załogi naziemnej i stałej konserwacji. Ponadto Martinez musiałby zapisać się do jachtklubu, zapłacić wysokie wpisowe i składkę. Do tego dochodziły opłaty portowe, wydatki na paliwo i utrzymanie jachtu. Trzeba by się było również liczyć z faktem, że Martineza prawdopodobnie nie przyjęto by do najlepszych klubów, co uznałby za upokorzenie. Właśnie takie kluby sponsorowały zawody, które teraz transmitowano.
Odłożył więc żeglarskie plany, doszedł bowiem do wniosku, że swój cel może osiągnąć dzięki związkom z Dowódcą Floty Enderbym. Ale dowódca odrzucił jego sugestię, by jednak zostać przy życiu, więc może czas znów pomyśleć o żeglarstwie.
Uważnie spojrzał na ekran. Zawody przekazywano na żywo, ale w istocie z dwudziestominutowym opóźnieniem — tyle potrzebował sygnał na przebycie odległości Vandrith — Zanshaa.
— Kadet Chatterji, czy możesz objaśnić strategię zawodnika numer dwa? — spytał Martinez.
Chatterji oblizała wargi.
— Objaśnić, milordzie? Martinez westchnął.
— Po prostu powiedz, co robi pilot.
Zawodnik numer dwa — na displeju nie podano nazwiska pilota, a Martinez nie rozpoznawał jaskrawych purpurowych malunków na kadłubie — obrócił właśnie statek i uruchomił główny silnik.
— Milordzie, łódź hamuje — odparła Chatterji.
— A czemuż ona hamuje?
— Zmniejsza przyrost prędkości, delta v, żeby… żeby. — Kadet oblizała wargi. — Żeby lepiej manewrować — dokończyła niepewnie.
— A jakiemu manewrowi ma służyć to hamowanie? Chatterji rozpaczliwie szukała wzrokiem odpowiedzi na ekranie.
— Delta v zwiększa opcje, milordzie. — Wyrecytowała poznany na zajęciach z taktyki banał.
— Słusznie — odparł Martinez. — Jestem pewien, że twój nauczyciel taktyki byłby z ciebie dumny, gdyby się dowiedział, że zapamiętałaś tę odrobinę wiedzy, którą usiłował ci wbić do głowy. Ale — ciągnął pogodnie — nasz pilot zmniejsza delta v i w ten sposób zmniejsza swoje opcje. Więc, kadet Chatterji, powiedz mi dlaczego.
Usilnie koncentrowała się na obrazie displeju, ale nie potrafiła odpowiedzieć.
— Kadet Chatterji, sugeruję, byś powtórzyła sobie wiadomości z taktyki — powiedział Martinez. — Wytrwałość może się w końcu opłaci, ale w twoim wypadku wątpię w to. Ty, jak ci tam… — zwrócił się do kadeta, którego nie znał.
— Parker, milordzie.
— Może ty mógłbyś objaśnić Chatterji, na czym polega taktyka pilota.
— Zmniejsza delta v, żeby złapała go grawitacja V9. — Tak nazywał się dziewiąty księżyc planety Vandrith; najbardziej wewnętrzny miał numer jeden. Shaa niezbyt się wysilali, by nadać obiektom astronomicznym interesujące lub poetyczne nazwy.
— A dlaczego wchodzi w studnię grawitacyjną V9, Parker?
— Zamierza wykorzystać efekt procy i wystrzelić w kierunku satelity w pobliżu V11, milordzie — wyjaśnił Parker.
— A numer cztery… to będzie kapitan Chee… — Martinez rozpoznał niebiesko-srebrne malunki na kadłubie statku. — Dlaczego ona nie zmniejsza delta v? Dlaczego, wprost przeciwnie, przyśpiesza?
— Chyba… — Parker przełknął ślinę. — Chyba próbuje zastosować inną taktykę.
Martinez westchnął.
— Ale dlaczego, powiedz, gnido? To przecież widać na displeju. To oczywiste.
Parker na próżno przyglądał się ekranowi. Wtem nerwową ciszę przerwał głos kadeta Foote.
— Milordzie, kapitan Chee przyśpiesza, bo chce całkowicie ominąć V9, przejść między V11 a satelitą i zdobyć punkty. Ponieważ V11 ma atmosferę, kapitan Chee spróbuje wykorzystać hamowanie w atmosferze, żeby zmniejszyć prędkość i w ostatniej chwili wykonać manewr w pobliżu satelity.
Martinez obszedł Foote’a i warknął:
— Kadecie Foote, nie przypominam sobie, żebym prosił pana o opinię!
— Proszę, milordzie, o wybaczenie — odparł Foote przeciągle. Martinez ponuro uzmysłowił sobie, że Foote właśnie stał się gwiazdą tego spotkania. Martinez zamierzał postraszyć trochę pijanych wałkoni na służbie, ale Footemu udało się zmienić zasady gry. Jak to osiągnął?
W powieściach dla dzieci zawsze występował łobuz dręczący młodszych kolegów, aż pojawiał się bohater, który wstawiał się za ofiarami. Foote uczynił gest w obronie Silvy i teraz uratował Parkera.
A tym łobuzem jestem ja, pomyślał Martinez. Ja jestem złośliwym zwierzchnikiem, dręczącym podwładnych, by złagodzić żałosne poczucie własnej niższości. Foote mnie rozgryzł.
Jeśli w tej scence mam grać rolę drania, to przynajmniej mogę zagrać ją dobrze, postanowił.
— Parker powinien wiedzieć, że nie zawsze będziesz pod ręką, by wyciągać go z głupoty — zwrócił się do Foote’a. — Ale skoro już się odezwałeś, może zechcesz powiedzieć, czy manewr kapitan Chee się powiedzie.