Выбрать главу

— Żądam, byście wracali na miejsca! — wołał. — Ci, którzy nie usłuchają, zostaną ukarani!

Ale niewielu go słuchało. Za pierwszym krzesłem poleciały dalsze. Sam lord Chen, choć przez dłuższą chwilę miał poczucie nierealności, wziął swoje krzesło, pomaszerował pod trybunę i cisnął je na Naksyda w brokatowej szacie, tego, który stał na podium, machał pałeczką i bezskutecznie przywoływał do porządku. Nawet Naksydzi, stojący przed podium w geście solidarności ze swym przywódcą, nie wiedzieli, jak reagować — stali w milczeniu, nieruchomo, równie jak inni niezdolni pojąć, co się dzieje.

Lord senior wydawał rozkazy i nie słuchano ich. Żaden z Naksydów nie widział wcześniej niczego podobnego. Nie wiedzieli, co robić.

Przez czysty przypadek to właśnie krzesło lorda Chen trafiło lorda seniora w głowę i powaliło go na kolana. Wielu konwokatów zaryczało z aprobatą i lojaliści napłynęli na proscenium.

Na tę groźbę Naksydzi w końcu zareagowali. Lord Chen, który stał z przodu amfiteatru i gapił się, zaskoczony własnym sukcesem, nagle został powalony na ziemię przez szarżującego Naksyda i tratowany przez tego czworonoga, poczuł mielące uderzenia naksydzkich butów. Bardzo boleśnie przygryzł sobie język.

Poczucie nierealności zniknęło. Smakując w ustach własną krew, lord Chen zaczął walczyć o życie.

Choć przynajmniej połowa konwokatów pozostała na swych miejscach lub uciekła, lojaliści nadal przeważali liczebnie nad Naksydami. Krzesła to broń nieskuteczna, lepsza jednak niż gołe ręce Naksydów.

Lord Chen omal się nie udławił przytłaczającym fetorem gnijącego ciała, choć rzeczone ciało należało do wywijającego krzesłem Daimonga, który strącił Naksyda z lorda Chen. Było słychać krzyki, uderzenia, drapanie rozwścieczonego Torminela, podniecone kuranty głosów Daimongów. Lord Chen z trudem się podniósł, a potem napierające ciała pchnęły go ku podium.

Akzad znowu stał na nogach. Krzyczał i wywijał pałeczką, niepomny, że rana na głowie mu krwawi. Wydarzenia wymknęły się spod kontroli. Nawet strażnik stał zakłopotany: miał bronić Konwokacji przed intruzami, a nie uczestniczyć w bójce jednej grupki konwokatów przeciwko innej.

— Na taras! — Lord Chen nadal słyszał wspaniały baryton Saida, wybijający się ponad harmider. — Weźcie ich na taras!

Gniewni konwokaci przeciągnęli pobitych Naksydów przez szerokie drzwi amfiteatru. Stojące na tarasie meble odtrącono kopnięciami na boki i powleczono Naksydów do kamiennej balustrady. Przerzucani przez nią, spadali jakieś sto metrów w dół kamiennej skały. Akzad w porwanej szacie ceremonialnej poleciał z całą resztą oraz z kilkunastoma konwokatami-lojalistami, których albo tłum wyrzucił przypadkowo, albo zostali pociągnięci przez wczepionych w nich desperacko Naksydów.

Lord Chen, dysząc, oparł się o balustradę. Zakręciło mu się w głowie, gdy patrzył na jatkę poniżej, na pokiereszowane centauroidalne ciała. Zbladła jego poprzednia furia, spoglądał w dół na martwych kolegów i ogarniało go zdumienie, nie tylko z powodu tych wydarzeń, ale z powodu swojej w nich roli.

On, Maurycy, lord Chen, z klanu Chen. Klan ten zajmował miejsce na najwyższym szczycie imperialnej socjety przez tysiące lat i cały czas służył Konwokacji, reprezentował interesy swoje i swych klientów, pod pieczą stabilizującej potęgi Praxis.

Nikt z klanu Chen nigdy nie uczestniczył w zamieszkach w izbie Konwokacji. Nikt z nich nigdy nie zabił gołymi rękami swego bliźniego konwokata. W długiej historii imperium podobne wydarzenia nie miały miejsca. To akt całkowicie bezprecedensowy.

Lord Chen uświadomił sobie, że widzi w dole rozbite o kamienie nie tylko ciała legislatorów, ale sam stary porządek.

— Musimy się znowu zebrać! — krzyczał Said. — Konwokacja musi się przekształcić!

Lord Chen poszedł za innymi do sali Konwokacji. Na podium i wszędzie wokół leżały porozbijane meble, jak zbiorowisko starych kości. Konwokaci wybrali meble nadające się do użytku, resztę wzięli od kolegów, którzy uciekli lub zginęli. Lorda Saida okrzyknięto tymczasowym przewodniczącym, choć musiał prowadzić zebranie bez pałeczki lorda seniora, która gdzieś przepadła.

Konwokacja natychmiast uchwaliła przez aklamację wyjęcie spod prawa Komitetu Ocalenia Praxis, choć nie wiedziano, gdzie ten komitet się mieści i jaki ma skład. Następne głosowanie ustaliło, że przynależność do tej organizacji będzie karana obcięciem członków. Potem ktoś zaproponował obdarcie ze skóry i wszczęto dyskusje nad zaletami obdzierania ze skóry i pozbawiania członków. Potem terrańska dama w porwanej bluzie mundurowej i z podbitym okiem wstała i zasugerowała, że skoro pierwszą partię zrzucono ze skały, z pozostałymi należy postępować tak samo.

Konwokaci tak się w tej debacie zatracili, tak ich fascynowały prawa, które uchwalali, że dopiero po godzinie ktoś połączył się z Centrum Dowodzenia i powiadomił flotę o zagrożeniu imperium. A kiedy Dowódca Floty Jarlath został poinformowany, upłynęła następna godzina, zanim ktoś potrudził się powiadomić go o nieposłuszeństwie naksydzkich oddziałów.

Imperium miało równie mało doświadczenia w tłumieniu buntów, jak Elkizer w ich wzniecaniu.

Jarlath natychmiast nakazał swym trzem eskadrom krążowników wszczęcie pogoni za Elkizerem. Eskadry opuściły pierścień i pomknęły ku Vandrith z przyśpieszeniem ponad dziesięć g i niepełnymi załogami, jednak po niecałej godzinie Jarlath zdał sobie sprawę, że pościg nie ma szans, i statki odwołano.

Jarlath zaczynał rozumieć, że być może sytuacja jest znacznie bardziej niebezpieczna, niż przypuszczał. Dotarły do niego informacje o przemówieniu Akzada na temat Komitetu Ocalenia Praxis. Wywnioskował, że w całą sprawę jest zamieszanych wielu Naksydów. Przypomniał sobie Elkizera maszerującego wokół pierścienia z grupą starszych oficerów i żandarmów, i w przebłysku zdumienia pojął, że Elkizer przygotowywał przejęcie wszystkich statków nienaksydzkich.

Flota liczyła trzysta czterdzieści jeden okrętów. Sześćdziesiąt osiem z nich — prawie dwadzieścia procent — miało kapitanów lub załogi naksydzkie. Osiem pełnych eskadr, od sześciu do dziesięciu okrętów każda, plus kilka rozproszonych okrętów, skierowanych do rozmaitych zadań. Z tych eskadr dwie stacjonowały przy Zanshaa we Flocie Macierzystej, dwie przy Magarii w Drugiej Flocie, jedna w Czwartej Flocie przy Harzapid, jedna w Trzeciej przy Felarus, jedna przy Naxas, macierzystym świecie Naksydów, i ostatnia przy Comador.

Lasery komunikacyjne rozbłysnęły pilnymi wiadomościami dla dowódców flot i eskadr na Harzapid, Felarus i Comador. Dodatkowe przekazy skierowano do statków na bardziej odległych placówkach. Niektóre odpowiedzi nadejdą dopiero za parę dni, nawet jeśli zostaną wysłane z prędkością światła na stacjach przesyłowych przy bramach wormholowych. Jarlath podejrzewał, że kiedy już odpowiedzi nadejdą, nie będzie nimi zachwycony.

Zawahał się przed przesłaniem wiadomości do Fanaghee na Magarii i do dowódcy na Naxas, ale po dalszym namyśle doszedł do wniosku, że milczenie nic nie da. Zapytał Naxas o jego status, a następnie wysłał do Fanaghee informację o buncie swych dwóch eskadr i rozkazał, by je przejęła.

Potem znowu dodał w pamięci liczby i, tak jak za pierwszym razem, nie spodobały mu się.

Uznał, że kluczem jest Magaria. Jeśli Fanaghee i jej siły pozostaną lojalne, imperium przetrwa nadchodzące wydarzenia.

A jeśli nie? Cóż, Jarlath próbował zachować wiarę.

Dopiero wtedy, dziewięć godzin od chwili, gdy Elkizer złamał rozkazy i ominął Vandrith, Jarlath wspomniał, że na stacji pozostał jeden naksydzki okręt, całkiem nowy krążownik „Przeznaczenie”, który miał być gotów za dziesięć dni — tak przynajmniej nadintendent stoczni twierdził już od miesiąca. Krążownik skompletował załogę i oficerów, ale musiano go odholować do wykończeniówki, wyposażyć w pociski, broń obronną i przetestować systemy napędowe pierwszymi ładunkami antymaterii.