Выбрать главу

Martinez brał czasami wirtualną aparaturę, która rzutowała do mózgu widok zewnętrzny — wtedy zasypiał i budził się w świetlistości zewnętrznej nocy, a milion gwiazd wędrował w jego spokojnych snach.

Dopiero po trzech dniach, ulegając pokusie, zajrzał do swych poufnych akt. Klucz kapitana Tarafaha udostępniał akta całej załogi. Martinez doszedł do wniosku, że skoro ma być kapitanem „Korony”, musi znać dane załogi. Zaczął — zacnie — od kadetów, potem przeszedł do chorążych i podoficerów, wreszcie do rekrutów. Niewiele znalazł niespodzianek, choć zaskoczyła go informacja, że kadet Vonderheydte zdążył się dwukrotnie ożenić i dwakroć rozwieść podczas swej krótkiej służby, która w sumie trwała niecałe trzy lata.

Po tym pokazie prawości wywołał własne akta. Tarafah opisał go jako skutecznego oficera, „który pilnie wypełnia swoje obowiązki, ale potrzebuje więcej ogłady w sytuacjach towarzyskich”. A kiedyż to ja byłem w „sytuacji towarzyskiej” z kapitanem? — zastanawiał się, rozdrażniony. Kiedy Tarafah wyrobił sobie o mnie taką opinię? Miał ochotę usunąć tę uwagę, ale doszedł do wniosku, że to zbyt niebezpieczne. Ktoś mógłby sprawdzić daty i odkryć, że akta zostały zmodyfikowane już po tym, jak Tarafah dostał się w ręce wroga.

Zirytowany, przeszedł do opinii Enderby’ego, dłuższej i bardziej szczegółowej. „Oficer nadzwyczaj uzdolniony”, podsumował dowódca. „Czeka go wybitna kariera, jeśli zdoła powstrzymać swoje ambicje, mające na celu uzyskanie nagród, które z czasem i tak mu przypadną w naturalny sposób”.

Martinez przyznał, że to sprawiedliwa ocena.

Z prawdziwą radością przeczytał końcowy testament Enderby’ego, w którym dowódca prosił, by Zarząd Floty awansował Martineza, gdy tylko będzie wakat na odpowiednim stanowisku. A więc staruszek mnie lubił i zrobił wszystko, by zapewnić mi awans… „z czasem”, pomyślał Martinez. Może to przeniesienie do Drugiej Floty na „Koronę” miało zwiększyć szanse Martineza, ponieważ wakaty pojawiały się znacznie częściej na odległych placówkach. W przypływie życzliwości dla całego świata Martinez był gotów przyznać rację tej tezie.

Żar zadowolenia towarzyszący temu odkryciu grzał Martineza przez pierwsze dni na stanowisku dowódcy.

Siódmego dnia Martinez postanowił zakończyć wakacje załogi. Zwiększył przyśpieszenie do jednego g i zaczął regularne inspekcje poszczególnych oddziałów. Statkowym nicponiom — Ahmetowi, Zhou i Kandjianowi — kazał za karę naprawić uszkodzenia w kwaterach kapitana i pierwszego oficera. Podczas poszukiwania kluczy pomieszczenia zostały całkowicie zniszczone, więc naprawa potrwa przynajmniej do końca podróży. Prace musieli wykonywać w czasie wolnym, bo oczywiście Martinez przydzielił im również zwykłe wachty. Na nadzorcę tego procesu resocjalizacji wyznaczył Saavedrę, sekretarza kapitana, ponieważ wiedział, że pedantyzm Saavedry dodatkowo dokuczy złoczyńcom.

Po kilku dniach panowania nowej władzy Martinez otrzymał wiadomość, że Konwokacja odznaczyła go Złotym Globem. Alikhan i Maheshwari zniknęli na parę godzin w warsztacie fregaty, a potem wieczorem przy kolacji wręczyli obiekt Martinezowi.

W Salonie Sławy Muzeum Floty w Dolnym Mieście na Zanshaa Martinez widział Złoty Glob — wyglądał jak zdobiona maczuga, zwieńczona przezroczystą kulą wypełnioną gęstym złotawym płynem, który falował i wirował, reagując na każdy ruch, nawet na kroki widzów przechodzących obok gabloty. Fascynująca, skomplikowana chmura w środku kuli przypominała miniaturowego gazowego giganta, wzory zawinięte we wzory — nieskończony fraktalowy ciąg.

Na Martinezie największe wrażenie robiło jednak to, że wyżsi oficerowie — nawet konwokaci — musieli stawać na baczność i salutować Złotemu Globowi, gdy spotkali jej posiadacza. Taką władzę potrafiłbym wykorzystać, nadużyć i polubić, pomyślał Martinez.

— Pragniemy to panu ofiarować w podzięce za uratowanie nas i statku — powiedział Maheshwari, wręczając Martinezowi domorosłej produkcji kulę na puchatej poduszce. Nie był to zdobiony, magiczny Glob, który Martinez widział w Muzeum Floty, lecz zwykła platerowana piłka umieszczona na platerowanej podpórce, ale mimo to Martineza — zupełnie nieprzygotowanego — zalała fala zadowolenia, gdy załoga zaczęła entuzjastycznie klaskać.

— Milordzie, zwyczaj chyba wymaga, by wygłosić mowę z tej okazji — powiedział Alikhan z niepokojącą wesołością. Martinez podejrzewał, że za uśmiechem ukrył skłonności sadystyczne.

Wygłosił więc mowę, początkowo niemal mechanicznie. Podziękował załodze za szczery i życzliwy prezent. Gdyby Konwokacja wręczyła mu prawdziwy Glob, miałoby to dla niego mniejsze znaczenie niż ten oto dar. Podziękował również za to, że wykonywali jego rozkazy, choć rozsądek kazałby uznać go za szaleńca.

— My rzeczywiście uważaliśmy pana za szaleńca, milordzie! — zawołał Dietrich. — Ale pan przecież miał taki wielki pistolet.

Załoga powitała to wybuchem śmiechu.

— No… cóż — powiedział Martinez — jeśli nie szanujesz oficera, szanuj przynajmniej jego pistolet.

Nowy wybuch śmiechu. Na szczęście widownia była życzliwie nastawiona.

Martinez doszedł do wniosku, że czas na otwarte pochwały. Szeroko omówił przymioty walecznej załogi — na ten temat jego wiedza była równie teoretyczna, jak wiedza słuchaczy. Odwaga, sprawność, wytrwałość oraz determinacja w obliczu przeciwności losu i niemal pewnej śmierci. Stwierdził, że załoga „Korony” posiada te wszystkie zalety w nadmiarze i nic by nie osiągnął bez jej współdziałania; nigdy ich nie zapomni i jest dumny, że służy z nimi na jednym okręcie.

— Nawet z tobą — powiedział do Ahmeta ku ogólnej wesołości.

Na zakończenie wyraził nadzieję, że załoga wspólnie doczeka końca wojny, powróci na Magarię, wypędzi naksydzkich buntowników ze stacji i uwolni kapitana oraz kolegów z „Korony”.

Wrócił na fotel i polecił Alikhanowi otworzyć szafkę z zapasami alkoholu, by wszyscy mogli wznieść toast za powrót na Magarię. Załoga przywitała to owacją.

Następnego dnia otrzymał wiadomość, że awansowano go do stopnia kapitana porucznika i wyznaczono na dowódcę „Korony”. Alikhan odczepił epolety od zapasowego munduru Tarafaha i przymocował je do jednej z bluz Martineza; w niej Martinez pojawił się na kolacji.

— Sądzę, że przy takiej okazji zwyczaj nakazuje wygłosić przemówienie, milordzie — powiedział Alikhan ze złowieszczą radością.

Już wszystko powiedziałem, pomyślał Martinez, ale nie miał wyboru — musiał wstać i przemówić. Jeszcze dobitniej niż wczoraj sławił świetność załogi, uwypuklił czekające ją niebezpieczeństwa, a przyszły powrót na Magarię przedstawił jako akt triumfalny. Potem, wyczerpany, kazał otworzyć szafkę ze spirytualiami.

Następnego dnia przyszła wiadomość od Zarządu Floty: Martinez został odznaczony Medalem Zasługi Pierwszej Klasy za udział w ratowaniu „Północnego Zbiega”.

— Takie okazje nie wymagają zwyczajowego przemówienia — oświadczył zdecydowanie Alikhanowi, potem jednak polecił otworzyć szafkę z alkoholem, przy ogólnym aplauzie.

Żeby jednak nie pomyślano, że zmienia „Koronę” w melinę pijaków i wałkoni, przeprowadził musztrę załogi oraz inspekcję kwater osobistych, hojnie rozdzielając nagany.