Ciągle odwlekał decyzję, kogo awansować na porucznika. Myśli zaprzątała mu Caroline Sula. Potrzebowała awansu i mecenasa w armii, a przy tym jej przebieg służby był wzorowy.
Trudno jednak było awansować kogoś, kto się nie odzywa. Zastanawiał się, czy nie przesłać jej propozycji, ale bał się odmowy lub — co gorsza — milczenia.
W końcu flota zmusiła go do decyzji. Otrzymał wiadomość, że przydzielono mu uzupełnienie — szeregowców, głównie starych twardzieli odwołanych z emerytury oraz nowicjuszy świeżo ze szkoły treningowej, której większość z nich nawet nie ukończyła. Zgrupowani teraz na Zanshaa, zostaną potem zaokrętowani, gdy tylko statek przycumuje przy planecie. Martinez nic nie wiedział o dwóch z trzech przydzielonych poruczników, ale znał trzeciego, Sibbalda — jako kadet służył razem z nim. Poznał go wówczas jako nieprzyjaznego, sarkastycznego brutala, niekompetentnego, natomiast bardzo wprawnego w popełnianiu błędów i zwalaniu potem winy na innych.
Martinez przesłał raport do floty, informując, że właśnie awansował kadeta Vonderheydte’a do stopnia porucznika, i choć z radością przyjąłby nowego pierwszego i drugiego oficera, z żalem stwierdza, że nie znajdzie miejsca dla porucznika Sibbalda. Potem poszedł do sterowni i powiadomił Vonderhydte’a o awansie.
Tego popołudnia na Vonderheydte’a wypadł obowiązek wygłoszenia mowy. Martinez niezmiernie się z niej cieszył. Nie otworzył szafki ze spiritualiami, ale i tak nie miało to znaczenia.
— Podejrzewam, lordzie, że Zhou i Ahmet prowadzą bimbrownię — zameldował Alihkan następnego ranka, gdy składał pościel Martineza. — Skupują od kucharzy resztki i poddają je fermentacji.
— Na pewno za zyski, które mają z gry w kości. — O tym małym biznesie już kiedyś Martinezowi doniesiono.
— Bez wątpienia, milordzie.
— Ciekawe, kiedy śpią.
Martinez zastanawiał się przez chwilę, co zrobić z tymi nicponiami.
— Póki nie ma problemów z pijaństwem, sugeruję, żeby bimbrownię nakryć dopiero pod sam koniec podróży — powiedział. — Wtedy wymierzymy karę i solidną grzywnę, a zyski z hazardu pójdą na fundusz rekreacyjny.
Alikhan uśmiechnął się z aprobatą.
— Tak jest, milordzie.
— Daj mi znać, jeśli wpadniesz na pomysł, jak uwolnić kucharzy od nielegalnych dochodów.
— Dobrze, milordzie — odparł Alikhan z szerokim uśmiechem. Po dwudziestu jeden dniach paswalski sferyczny Wormhol Numer Dwa przełknął „Koronę”, a na ostatnim odcinku podróży wytracano prędkość. Martinez chciał, by powrót na Zanshaa odbywał się znacznie łagodniej niż wylot z Magarii, i jeśli nie otrzymałby od floty innego rozkazu, zamierzał utrzymać przyjemne jedno g hamowania przez całą podróż.
Z Paswal „Korona” przeszła do układu Loatyn, w którym osiem miliardów mieszkańców zasiedlało dwie planety i trzy księżyce. „Korona” przebywała tam tylko osiem dni potrzebnych na przeprawę między Wormholem Trzy i Dwa, i przez ten krótki okres była w układzie jedyną siłą lojalistyczną od czasu, gdy fregata „Mentor” odleciała na Zanshaa na samym początku stanu wyjątkowego.
Podczas ostatniej godziny tranzytu do Wormholu Dwa załoga „Korony” była świadkiem inwazji wroga: osiem okrętów wyłoniło się z Wormholu Jeden. W zasadzie przybyły czternaście godzin wcześniej — odległość między Wormholami Jeden i Dwa przekraczała nieco czternaście godzin świetlnych — i leciały szybko, osiągając prawie czterdzieści procent prędkości światła. Rzut oka na mapę wormholi przekonywał, że to eskadra Naksydów z Felarus, gdzie stacjonowała Trzecia Flota.
Cenzorzy zablokowali informację o losach Trzeciej Floty, ale gdy Martinez zobaczył eskadrę Naksydów, wszystkiego się domyślił.
Ich przybycie było przykrym szokiem, ale Martinez ocenił, że nie ma szans, by go złapali, chyba że goniliby go aż do Zanshaa, ale wówczas musieliby stoczyć walkę z Flotą Macierzystą, która teraz nabierała prędkości, gorączkowo przyśpieszając po całym układzie. Przez stacje przekaźnikowe wormholu przesłał na Zanshaa wiadomość o eskadrze z układu Felarus.
„Korona” zanurkowała do Wormholu Dwa i wychynęła w niezamieszkanym układzie Protipanu. Był to brązowy karzeł ledwo wykrywalny w spektrum widzialnym. Na wcześniejszym etapie ewolucji, gdy był rozdętym czerwonym gigantem, pochłonął wewnętrzne planety swego układu, planety pasa środkowego zmienił w gruz siłami napięcia grawitacyjnego oraz ugotował zamarzniętą atmosferę czterech planet zewnętrznych, zostawiając nagie skały. W efekcie układ składał się z pasa pustki w pobliżu gwiazdy, pierścieni skał w pasie środkowym i z lodu w dalszych rejonach.
Najbardziej efektownym zjawiskiem Protipanu była olśniewająca czerwona chmura z odcieniami fioletu i niebieskiego. Zajmowała jedną trzecią nieba. Były to pozostałości supernowej, rozszerzające się ku Protipanu w tempie połowy prędkości światła, mające nadciągnąć za osiemdziesiąt tysięcy lat. Chmura tworzyła na niebie olbrzymi płomienny pierścień, przypominający otwarte usta, gotowe połknąć brązowego karła. Dlatego nadano jej imię Paszcza.
„Korona” znajdowała się w układzie Protipanu tylko cztery godziny — tyle zajął statkowi tranzyt między dwoma wormholami.
Obsługa dwóch wormholowych stacji przekaźnikowych została uprzedzona o nadciągających Naksydach, ale tylko ci przy Wormholu Dwa, z drugiego końca, mieli szansę wydostać się z systemu przed najazdem Naksydów. Martinez nie wiedział, co właściwie Naksydzi robili ze stacjami przekaźnikowymi, zakładał jednak, że starają się je zająć i potem wykorzystują systemy łączności, które zapewniały spójność imperium.
Z Protipanu „Korona” pognała dalej, spędziła dwa dni w Seizho i przez Czwarty Wormhol Seizho dała nura ku Zanshaa, do Floty Macierzystej, w bezpieczeństwo.
Martinez doszedł do wniosku, że czas nakryć bimbrownię.
Nadlecą za trzydzieści godzin, pomyślał Shushanik Severin. Tyle mam czasu na przygotowanie nieprzyjemnej niespodzianki.
— Tu chorąży Severin na Protipanu Dwa — odpowiedział przez komunikator laserowy. — Dziękuję za ostrzeżenie, kapitanie Martinez. Gratulacje dla pana i „Korony”, i życzę wam wszystkim szczęścia.
Severin nie mógł mieć pretensji do Martineza za ucieczkę przed ośmiokrotnie silniejszą eskadrą wroga, ale jednak szkoda, że on sam został na lodzie.
Dwudziestoośmioletni Severin dowodził stacją przekaźnikową w Protipanu Dwa. Wraz z sześcioma podwładnymi zabezpieczali silne lasery komunikacyjne do transmisji sygnałów oraz olbrzymie wyrzutnie mas, używane do stabilizacji wormholu. W normalnych warunkach pełnili czteromiesięczną służbę, po czym dostawali czteromiesięczny urlop i gdy wybuchła rebelia, właśnie zaczęła się ich tura na posterunku. W nowej sytuacji harmonogramy pracy pozmieniano i teraz nie wiedzieli, jak długo tu zostaną.
Obsługa wormholi należała do Służby Eksploracji. Agenda ta mogła się poszczycić wspaniałą historią, ale już od dawna nie zajmowała się eksploracją. W ciągu wieków, gdy Shaa się starzeli, umierali i tracili zainteresowanie ekspansją imperium, budżet agendy cały czas zmniejszano. Utrzymywanie wormholi oraz systemów łączności należało teraz do jej głównych zadań, a dwa pozostałe jeszcze statki eksploracyjne obsadzono kadetami, którzy budowali ducha, odtwarzając bohaterskie odkrycia z przeszłości.
Severin nie oponowałby, gdyby wyznaczono go na dowódcę sondy w nowo odkrytym wormholu, ale do Służby Eksploracji przystąpił z powodu swojej ciotki dowódcy, która mogła mu zapewnić szybki awans. Płacono tu dobrze i Severin mógł sporo zaoszczędzić, gdyż podczas czteromiesięcznej misji na stacji nie ponosił żadnych wydatków. Odpowiadała mu ta praca w sprawnej małej grupie, a koledzy na Seizho znali się nawzajem i lubili.