Nie wiedział, jak to będzie, gdy agenda zostanie zmilitaryzowana i włączona do floty na czas stanu wyjątkowego. Chyba mógłby się z tym pogodzić, o ile nie będzie musiał wykonywać zbyt wielu idiotycznych rozkazów grupki gnuśnych parów.
My jesteśmy starszą instytucją i to oni powinni nas słuchać, pomyślał.
Złapał się jednak na tym, że z niecierpliwością czeka na przydzielone zadanie. W dawnych czasach Służba Eksploracji byłaby na pierwszym froncie walki z rebeliantami. Nie chciałby spędzić całej wojny wpatrzony tylko w pusty owal Protipanu Dwa.
Protipanu Dwa był nietypowym wormholem: miał kształt torusa z dziurą pośrodku. Większość wormholi, będących osobliwymi pozostałościami z epoki formowania się wszechświata, była sferami, przedstawiając znany widok odwrócony-obraz-gwiazd-w-kulistym-akwarium — tak to prezentowano w elementarnych podręcznikach. Istniały również wormhole czworościenne, ośmiościenne i cylindryczne, ale Protipanu Dwa to jedyny używany obecnie wormhol torusokształtny. Znany żeglarz Minh nurkował kiedyś wielokrotnie swoim jachtem w dziurze w centrum i torem lotu obdziergał ją jak gigantyczną butonierkę. Severin bardzo lubił widok z okna swego centrum dowodzenia, ten dziwny pierścień innych gwiazd, widywanych z innych układów, unoszący się w kosmosie. Pozycja strażnika tego unikalnego wormholu w imperium napawała go dumą.
Gdy otrzymał od „Korony” wiadomość, że nadciągają Naksydzi, oraz ile czasu pozostało do ich przylotu, zwołał naradę.
— Uważam, że powinniśmy zaatakować wroga — oznajmił. — Powinniśmy zrobić coś doniosłego, godnego tradycji naszej służby.
— Na przykład co? — spytał sceptycznie Gruust, drugi chorąży. Severin podał mu kawałek pikantnej kiełbaski czosnkowej, którą jadł, gdy dotarła wiadomość.
— Powinniśmy przesunąć wormhol — stwierdził.
Jednym z zadań stacji było utrzymywanie stabilności wormholu, która mogła ulec zakłóceniu, jeśli przez jakiś czas więcej masy wchodziło przez dziurę w jednym kierunku, niż wychodziło w drugim — zagadnienie marginalne, gdy cały ruch materii to wiatr słoneczny czy drobiny pyłu kosmicznego. Inna sprawa, jeśli pojawiał się ruch statków: jeśli więcej statków przelatywało przez wormhol w jedną stronę, wormhol mógł się zdeformować, przesunąć, a nawet zapaść.
Na szczęście — dla stabilności całego imperium — łatwo było temu zapobiec: należało tylko dla równowagi władować odpowiednią ilość materii w przeciwnym kierunku. Każda stacja wormholowa miała wyrzutnię mas, która mogła wystrzelić olbrzymie, powleczone stalą bloki materii asteroidalnej, skierować je przez dziurę, umieszczając na orbicie wokół innej gwiazdy; tam go przechwytywano i w razie konieczności przesyłano z powrotem. Te pociski były tak masywne, że wyrzutnia nie mogła im nadać dużej prędkości, ale to nie było konieczne — liczył się właściwie wybrany moment, tak by żaden statek, zmierzający w stronę wormholu, nie spotkał lecącej z naprzeciwka skały.
— Przesunąć wormhol? Można to zrobić? — spytał Gruust.
— Sądzę, że tak.
Gruust powoli żuł kiełbaskę.
— To im popsuje szyki. Nie trafią do wormholu, a tam dalej nie ma planet, żeby mogli wokół nich zawrócić. Kilka miesięcy zajmie im hamowanie i powrót.
Severin już myślał o następnym ruchu.
— Spakujcie szalupę, a ja rozgrzeję cewki.
Do egzaminów na swój stopień Severin musiał się sporo nauczyć z teorii wormholi i teraz z niej korzystał. Zaczął strzelać w kierunku wielkiego torusa ciężkimi, powolnymi kulami, jak na kręgielni, a potem dopiero zaczął obliczać, gdzie muszą trafić, by przesunąć wormhol po niebie. Sądził, że pierwsze strzały tylko nieznacznie zdestabilizują wormhol, ale potem już pójdzie łatwiej.
Gdy przeprowadził obliczenia i wiedział, gdzie celować, rozpoczął regularny ostrzał. Dopiero wtedy połączył się ze zwierzchnikami w układzie Seizho, by spytać o pozwolenie na to, co już robi.
Odpowiedź od oficerów z Seizho przyszła po czterech godzinach. Kategorycznie zabroniono destabilizacji wormholu, ale Severin już posłał w torus setki tysięcy ton gęstej materii i zaczynał wykrywać ruch.
Zapach czosnku anonsował Gruusta w sterowni.
— Szalupa gotowa — meldował Gruust. Spojrzał na wielkie okna wyrzutni: właśnie w tej chwili kolejny gigantyczny pocisk sunął szynami w stronę dziwacznej dalekiej obręczy.
— Może byś przez chwilę popilnował wyrzutni, a ja sprawdzę, czy moje rzeczy osobiste zapakowano do szalupy — poprosił Severin.
Szalupa, wbrew nazwie, nie była aż tak ciasna. Przeznaczona do wygodnego transportu całej załogi na stację i z powrotem — a taka podróż trwała nieraz wiele miesięcy — miała kompletnie wyposażoną kuchnię, salę gimnastyczną, bibliotekę, wideotekę oraz płytotekę.
Severin zaniósł do szalupy zapas ubrań izolacyjnych, pledów termicznych i ciepłych skarpet. Potem wrócił do sterowni.
— Wormhol się rusza — meldował Gruust.
— Wiem.
Severin wystrzelił całą amunicję i wormhol przesunął się na odległość siedmiu średnic po diagonali od płaszczyzny ekliptyki. Teraz zwierzchnicy Severina słali nerwowe komunikaty, gdy zauważyli lecące w stronę ich układu pociski, olbrzymie jak pociągi towarowe. W końcu komunikaty zanikły — gdy wormhol zmienił pozycję, lasery na obu stacjach łączności straciły współosiowość.
Severin z kolegami zjedli ostatni na stacji posiłek — makaron w sosie pomidorowym, doprawiony ostrymi suszonymi papryczkami chili; popili to ciemnym grzanym piwem, warzonym przez któregoś załoganta ze sprowadzanego przezeń na stację jęczmienia.
W Służbie Eksploracji tradycyjnie rekompensowano sobie samotność dobrym jedzeniem.
— Wiecie co? Sądzę, że nie powinniśmy opuszczać układu Protipanu — powiedział Severin.
— Jeśli tu zostaniemy, wezmą nas do niewoli — stwierdził Gruust.
— Nie chcę zostać na stacji — wyjaśnił Severin. — Moglibyśmy wsiąść do szalupy i wczepić się w jeden z tych kawałków gruzu, orbitujący w pobliżu. Dzięki temu będziemy mogli obserwować wroga, a gdy flota powróci, przekażemy nasze informacje. Kiedy buntownicy sobie stąd pójdą, powrócimy na stację.
— Ale to potrwa wiele miesięcy! — zauważył ktoś z załogi. Severin pozwolił na krótką dyskusję — nie chciał dowodzić ludźmi, którzy kontestowaliby rozkaz siedzenia w szalupie przez trzy lub cztery miesiące. Nie nadużywając stanowiska, zdołał przekonać podwładnych, przyzwyczajonych przecież do życia w izolacji; przyznali, że pokrzyżowanie planów wroga warte jest tych dodatkowych niewygód.
— Niestety, będzie zimno — zapowiedział Severin. — Żeby nas nie wykryto, zamierzam ustawić zasilanie łodzi na jak najmniejszym poziomie.
— Powinniśmy zabrać koce termiczne.
— Już to zrobiłem. Zapadła krótka cisza.
— Przynajmniej po powrocie otrzymamy dużą wypłatę — powiedział Gruust z nadzieją w głosie.
Przenieśli do szalupy półroczny zapas jedzenia i wystartowali. Severin już wybrał miejsce: asteroid żelazny 302948745AF. W układzie Protipanu skatalogowano najmniejsze nawet kawałki skał, stanowiły bowiem rezerwę amunicji do wyrzutni.
Flotylla Naksydów wpadła do układu, zanim szalupa przywarła do swego nowego portu, ale Severin to przewidział i najostrzejsze hamowanie przeprowadził odpowiednio wcześniej. Teraz spokojnie dryfowali ku 302948745AF. Liczył na to, że uda im się przycumować do asteroidu, używając tylko silników manewrowych, bez spalania antymaterii, bo to przyciągnęłoby uwagę agresorów.