Выбрать главу

— Boję się, że to ostatni rejs Blitshartsa — powiedział Enderby. — Nie mam zamiaru pozwolić łodzi bojowej, by rozbiła się na kawałki w beznadziejnej akcji ratunkowej. — Mina Enderby’ego wyrażała lekki żal. Spojrzał na Martineza. — Niech pan zawiadomi intendenta i coś sobie zamówi, jeśli pan chce. Może się pan powołać na mnie.

— Tak, milordzie. — Martinez sięgnął do displeju na rękawie, ale zawahał się przez chwilę. — Milordzie, chciałby pan coś przekąsić?

— Nie, dziękuję. Już jadłem.

Martinez poczuł teraz, że jest wściekle głodny. Zamówił zupę, sałatkę, kanapki i kubek kawy. Próbując się nie chwiać, odsunął krzesło Lai-ownów i zamienił je na ludzkie. Ostrożnie usiadł i spojrzał na zastygłą na displejach symulację.

Czuł zapach jabłek. Odwrócił się ku konsoli Abachy. Abacha wpatrywał się w swoje displeje. Jego sztywne plecy i kark oraz ostentacyjne skupienie świadczyły o tym, że jest świadom obecności szefa tuż za swymi plecami.

Na długim pulpicie obok leżała chusteczka Abachy, a na niej skręcona skórka jabłka. Martinez sięgnął po nią — miał odruch dbania o porządek w otoczeniu przełożonego — i zaczął się rozglądać, gdzie by ją wyrzucić.

Spojrzał na skórkę tworzącą idealny kształt korkociągu, leżącą na białym tle chusteczki, po czym zamarł: do głowy wpadł mu nagle pewien pomysł.

— Lordzie dowódco — powiedział powoli. — Chyba wiem, jak to należy zrobić.

Caroline Sula rozbudzała się z koszmaru sennego, miała wrażenie, że dusi ją poduszka, że rośnie ciśnienie w nozdrzach i ustach oraz bolesny nacisk na piersi, gdy próbowała zaczerpnąć tchu…

Obudziła się z krzykiem, rękami odganiała niewidzianego napastnika. Potem uświadomiła sobie, gdzie jest: siedzi przypięta do fotela pilota w szalupie. Teraz racjonalniej potraktowała ciemność, zacisnęła szczęki i napięła mięśnie karku, pchając do mózgu nasyconą tlenem krew. Ciemność, która skosiła u niej pole widzenia, nieco ustąpiła i Caroline potrafiła dostrzec tuż przed sobą displeje kokpitu. Patrzył na nią ktoś zupełnie obcy, mówiąc: „Musisz się w to wkręcić”, wtedy główny silnik ponownie odpalił, statek jęknął w odpowiedzi, a strach znów rozbłysnął w Caroline, gdy ciemności ponownie zalały jej umysł.

Za jakiś czas obudziła się, łapiąc dech, pokonując ciężar ton ołowiu przygniatającego jej klatkę piersiową. Skafander ciśnieniowy posiadał specjalne czujniki monitorujące stan zdrowia, a komputery w szalupie miały utrzymać pilota przy życiu, ale nie dostały instrukcji, by dbać o jego wygodę.

W ciemnościach przesłaniających pole widzenia znajdował się owalny otwór, przez który wpadało nieco światła. Sula przesunęła ten otwór nad displej silnika i zobaczyła, że szalupa leci ze stałym przyśpieszeniem 6,5 g – komputer zapewne obliczył, że to przyśpieszenie optymalne, przy którym Sula przeżyje, a jednocześnie zostanie dostarczona do celu.

Ciemność nieco ustąpiła z pola widzenia. Sula chwytała powietrze. Bardzo jej się chciało siusiu.

Przenosząc wzrok na wskaźnik prędkości, miała wrażenie, że do obrotu gałki ocznej w oczodole będzie niezbędny łom. Przekonała się, że prędkość wynosi 0,076 prędkości światła.

Niedobrze. To znaczyło, że podróż potrwa jeszcze długo.

Brutalne przyśpieszanie wreszcie się skończyło. Ciśnienie wywierane na ciało Suli przez skafander — miękkie jak gąbka, lecz nieugięte jak stal — ustąpiło z obszaru rąk i nóg, do kończyn wracało mrowienie, gdy krew gromadziła się w mięśniach. Mrowienie w karku, spowodowane minifalami pulsującymi za pośrednictwem fotela akceleracyjnego, mającymi zapobiegać zastojowi krwi i odleżynom, zanikło, gdy kobieta zaczęła się unosić swobodnie w uprzęży. Miękkie ciemności wycofały się i mogła wypełnić płuca powietrzem.

Sprawdziła stan swego organizmu. Tętno i ciśnienie krwi były podwyższone, ale nie osiągnęły wartości krytycznych. Podczas przyśpieszania nie dostała zawału — przydarzało się to nawet najbardziej sprawnym kadetom — nie nabawiła się żadnych nietypowych szmerów serca czy objawów arytmii.

Kompozytowa tkanka powłoki statku zgrzytała i trzeszczała w odpowiedzi na ustanie tego nieprzerwanego przyśpieszania. Sula przejrzała displeje, potem uniosła dłoń, by przesłać wiadomość na „Los Angeles” i do Centrum Dowodzenia na Zanshaa.

— Melduje kadet Sula. Po przyśpieszeniu optymalny stan parametrów. — A w duchu dodała: „Dziękuję, żeście mnie nie zabili”.

Przeciągnęła się w fotelu akceleracyjnym, zmuszając leniwą krew do krążenia w opornych mięśniach. W ciasnym kokpicie szalupy większość miejsca zajmowała Sula w skafandrze. Przestrzeni było tu nawet mniej niż normalnie — to była łódź treningowa z dwoma fotelami, na wypadek, gdyby Blitshartsa należało wziąć na pokład.

Zabawne, ale Sula zgłosiła się do tego zadania na ochotnika częściowo dlatego, by mieć trochę czasu dla siebie, z dala od statkowych kajut, gdzie stłoczeni kadeci siedzieli sobie na głowach. Teraz odkryła, że nawet tu, samotna w bezkresnym kosmosie, nie ma dość miejsca, by się przeciągnąć, prostując ramiona nad głową.

Na panelu komunikacyjnym zapaliło się światło — sygnał, że nagrały się dla niej wiadomości. Sula zauważyła to już wtedy, gdy ustało przyśpieszanie, ale jakoś dotychczas nie chciało jej się wejść w interakcję ze strukturami dowodzenia.

Włączyła displej i zobaczyła strumień danych z czujników pierścienia Zanshaa, śledzących jacht Blitshartsa; pokazywały, jak łódź koziołkuje. Druga wiadomość pochodziła z Centrum Dowodzenia i dotarła do szalupy w dwóch egzemplarzach: jeden bezpośrednio z Centrum, drugi jako duplikat tego samego przekazu, który dostał oficer łączności „Los Angeles” i dla pewności wysłał kopię do szalupy.

Sula odtworzyła nagranie. Zobaczyła młodego mężczyznę o ciemnych włosach i długiej szczęce. Na kołnierzyku miał sztabowe belki — znak, że jest pupilem lorda dowódcy — i Sula z miejsca poczuła do niego niechęć.

Porucznik przemówił:

— Tu porucznik Martinez z Centrum do pilota ratownika. Poddałem analizie parametry koziołkującej łodzi. Wyniki nie są zachęcające. — Symulacja lotu „Północnego Zbiega” pojawiła się na ekranie. Sula pochyliła się. Kapitan Blitsharts zrobił sobie niezły pasztet, pomyślała.

Porucznik kontynuował:

— Według mnie nie można podłączyć się do śluzy jachtu, która teraz jest zbyt wysunięta do przodu. W najlepszym wypadku taka próba skończyłaby się pokiereszowaniem, w najgorszym ratownik, Blitsharts oraz jego pies Pomarańcza ponieśliby śmierć.

Ha, ha, ha, pupil lorda dowódcy ma poczucie humoru, pomyślała Sula. Wspaniale.

— Wymyśliłem sposób podłączenia się do jachtu, a może nawet do włazu — mówił Martinez. — Musisz sprawić, by twoja łódź dokładnie naśladowała koziołkowanie jachtu Blitshartsa, a potem wejść ślizgiem w ten ruch obrotowy i dokonać połączenia. — Symulacja pokazywała teraz szalupę, która się kiwała i kołysała tak jak łódź Blitshartsa, po czym oba statki zaczęły sunąć razem, szalupa bardzo dokładnie dopasowała się do stożka spirali, jaką zataczał dziób „Północnego Zbiega”.

— Musisz się w to wkręcić — powiedział Martinez i Sula przypomniała sobie, że już przedtem słyszała to polecenie na żywo, tylko że wówczas przez większość czasu była nieprzytomna.

— W tej pozycji nie zdołasz dotrzeć do włazu — kontynuował Martinez — ale jak już się do niego przyczepisz, możesz użyć własnych silników manewrowych, by wygasić ruch jachtu Blitshartsa. Gdy jego łódź będzie pod kontrolą, możesz przesunąć naprzód swój statek i podłączyć się do włazu.