Oddech Caro zamarł — Gredel czuła, że jej oddech też zamiera. Po chwili Caro, charcząc, zaczerpnęła tchu i Gredel upadła na duchu. Zrozumiała, że dotychczasowe środki zawiodły. Będzie musiała dokończyć to własnoręcznie.
Zniknęła złość, nienawiść, emocje, zostało tylko straszne zmęczenie i pragnienie, by się to wszystko skończyło. Już trzymała poduszkę przy piersiach — ciepłe pocieszenie w pokoju wypełnionym jedynie znojnym, szorstkim chrapaniem Caro.
Gredel spojrzała na dziewczynę, w myślach prosiła ją: „Umieraj!”, ale Caro nie słuchała, tak jak nie reagowała na inne niewyrażone życzenia Gredel.
Nagle Gredel bez świadomego rozkazu, jakby instynktownie, rzuciła się na kanapę, przycisnęła poduszkę do twarzy Caro i położyła się na niej całym ciężarem.
Proszę, umieraj, myślała.
Caro prawie się nie opierała. Jej ciało skręciło się, ręce uniosły, ale nie walczyły, po prostu opadły na plecy Gredel jakby w oziębłym uścisku.
Gredel lepiej by się czuła, gdyby Caro stawiała opór. Miałaby jakiś punkt zaczepienia swej nienawiści.
Ich ciała były blisko siebie i Gredel czuła szybkie powtarzające się kop-kop-kop przepony Caro, próbującej wciągnąć powietrze. Szybki, wolny, szybki. Stopy Caro zadrżały. Ręce złożone na plecach Gredel zadygotały. Z oczu Gredel popłynęły łzy.
Poczekała kilka minut, aż kopanie ustanie i Caro znieruchomieje.
Dla pewności Gredel przyduszała poduszkę jeszcze przez moment. Gdy ją w końcu podniosła, zobaczyła bladą zimną rzecz zupełnie niepodobną do Caro.
Teraz Caro była ciężarem, nie osobą, i dzięki temu to, co miało się wydarzyć, stawało się znacznie łatwiejsze.
Przenoszenie bezwładnego ciała okazało się znacznie trudniejsze, niż Gredel przypuszczała. Gdy doniosła je do wózka, dyszała, a oczy piekły ją od potu. Przykryła ciało kapą z łóżka, dołożyła parę pustych walizek i pojechała wózkiem do windy towarowej. Zjechawszy na dół, zostawiła go na tyłach budynku.
— Jestem Caroline, lady Sula — powtarzała sobie przygotowaną opowieść. — Przeprowadzam się do nowego mieszkania, bo maltretował mnie kochanek. — Na potwierdzenie swych słów miała dowód tożsamości, blaknące siniaki, a także Walizki — mógł je zobaczyć każdy — stojące obok przykrytych obiektów, których raczej nikt oglądać nie powinien.
Nie musiała opowiadać swej historyjki. Kiedy prowadziła warkoczący wózek w dół do rzeki Iola, ulice były puste.
Po obu stronach rzeki biegły drogi na wysokim nabrzeżu. Stąd schodziły pochylnie tuż nad brzeg. Gredel poprowadziła wózek po pochylni nad wodę. W tej porządnej części Maranie Town nie było łodzi mieszkalnych, żebraków, bezdomnych i nocnych rybaków. Mogła się tylko obawiać kochanków, szukających samotnego miejsca pod mostem, ale o tak późnej porze nawet kochankowie poszli do łóżka.
Równie trudne jak załadowanie Caro na wózek było wyjęcie jej stamtąd, ale gdy przywiązane do sprężarki ciało znalazło się w rzece, pochłonęły je natychmiast ciemne wody i na powierzchni prawie nie pojawiły się zmarszczki. Na udramatyzowanym wideo Caro unosiłaby się przez chwilę na powierzchni, żegnając się ze światem — przejmujące ujęcie. Rzeczywista scena była inna: ciało pogrążyło się w ciszy, a drobne kręgi na wodzie zlikwidował prąd rzeki.
Caro nie lubiła długich pożegnań.
Gredel szła przy wózku z powrotem do apartamentów Volta. Kilka mijających ją samochodów zwolniło, ale się nie zatrzymały.
W mieszkaniu próbowała zasnąć w łóżku, ale zapach Caro jej to uniemożliwił. Nie chciała korzystać z kanapy. Parę godzin przedrzemała niespokojnie w fotelu, w którym rano przebudziła się kobieta o nazwisku Caroline Sula.
Przede wszystkim przesłała potwierdzenie do Akademii Chang Ho, że zamierza rozpocząć naukę.
Pierwszego dnia spakowała dwie walizki i zawiozła je do Maranie Port, i poleciała wodolotem przez morze Krassowa do Vidalii. Stamtąd pociągiem ekspresowym dotarła na Skarpę Hayakh Wyżyny Quaylah; na wysokości zelżał dokuczliwy subtropikalny upał Kontynentu Równikowego. Planetarny pierścień antymaterii wisiał tam niemal bezpośrednio nad głową.
W Paysecu — zimowym kurorcie, który miał się zapełnić dopiero po przejściu monsunu na północny wschód — znalazła niedrogie małe mieszkanko w Lus’trel i wynajęła je na dwa miesiące. Kupiła trochę odzieży. Nie były to ekstrawaganckie stroje, oferowane w galerii w Maranie Town, ale praktyczne polowe ubrania i buty do marszu. Znalazła krawca, który zaczął kompletować dla niej garderobę niezbędną w akademii.
Nie chciała, by zniknięcie lady Suli z Maranie Town wywołało zamieszanie w kręgach oficjalnych, więc wysłała wiadomość do Jacoba Biswasa, formalnego opiekuna Caro, informując, że chcąc skoncentrować się na przygotowaniach do akademii, przeniosła się do Lus’trel, bo w Maranie nie mogła się należycie skupić. Zawiadamiała również, że zrezygnowała z apartamentu w Maranie i Biswas może zabrać stamtąd wszystko, co uzna za stosowne.
Nie ufała, że jej wcielenie w Caro wyda się wiarygodne komuś, kto dobrze znał Sulę, więc nie skorzystała z wideo i wiadomość posłała tylko w formie drukowanej.
Biswas oddzwonił niemal natychmiast, ale nie odebrała ani tego telefonu, ani następnych. Potem w drukowanym liście przeprosiła go, że nie mogła odebrać telefonu, bo siedziała w bibliotece, gdzie spędza dużo czasu.
Było w tym wiele prawdy. W sieci komputerowej opublikowano wymagania, większość zajęć udostępniono na plikach wideo, wiedziała więc, że ma wiele zaległości w prawie każdym przedmiocie. Pracowała ciężko.
Odebrała tylko jeden telefon, gdy akurat była w mieszkaniu — mogła słuchać odpowiadarki i zorientowała się, że to Siergiej. Zgłosiła się, wyzywając go najpaskudniejszymi przekleństwami, a gdy minął jej początkowy gniew, staranniej dobierała określenia, smagając go słowami. Łkał; głośne zawodzenie skrzypiało w głośnikach.
Należało mu się, pomyślała.
Bardziej niepokoił ją Kulas. Spodziewała się, że w każdej chwili może wpaść do jej mieszkania i zażądać widzenia z Ziemianką. Nie pojawił się jednak.
Ostatniego dnia jej pobytu na Spannanie Biswas nalegał, by przy windzie pierściennej odbyli osobiste spotkanie wraz z innymi członkami rodziny. Bardzo krótko obcięła włosy, włożyła mundur polowy akademii Cheng Ho, pokryła twarz maską kosmetyków. Nic dziwnego, że wyglądała na zupełnie inną osobę.
Biswas był miły, serdeczny i nie zadawał pytań. Powiedział, że bardzo wydoroślała i jest z niej dumny. Podziękowała mu za uprzejmość i opiekę. Uścisnęła go, objęła córki, które ze sobą przyprowadził.
Jego żona — siostra Siergieja — rozsądnie trzymała się z daleka.
Później, gdy winda wiozła ją na pierścień Spannanu, gdy stałe przyśpieszenie wbiło ją w fotel, uświadomiła sobie, że to dzień urodzin Caro liczony w ziemskim czasie, ten prawdziwy.
Prawdziwe urodziny, których Caro nie było dane świętować.
Sula drgnęła, obudziła się i przez chwilę wydawało jej się, że zapach Caro wypełnia wnętrze szalupy. W oczach Suli zebrały się łzy. Gdy je wytarła, zobaczyła na displeju nowy widok.
Pięć rozpędzonych obiektów wypadło zza oddalonej półkuli Barbas. Pięć statków z dużym przyśpieszeniem okrążało planetę pod nietypowym kątem. Sula zastanawiała się, czy lecą na Magarię. Nie, minęły ten punkt w sporej odległości.