Выбрать главу

— Więc to tak! — powiedziała.

Robiły pętlę wokół Barbas, by polecieć w kierunku Rinconell. Musiały zrobić przedtem całą serię dziwnych pętli wokół planety, by wejść na tę trajektorię. Teraz Sula zrozumiała, co chcą zrobić.

Chciały wlecieć w przestrzeń między Wormholem Jeden a sześcioma pozostałymi przy życiu statkami Floty Macierzystej. Nastąpi kolizja kursów, wybuch i resztki floty zostaną zlikwidowane. Pięć naksydzkich statków mogło przy tym również przepaść, jeśli lojalistom pozostało dość pocisków, ale w efekcie cała Flota Macierzysta zostałaby starta.

Sula zaczęła gorączkowo wyznaczać trajektorie. Jej własne pociski wyprzedzały ją o jedną trzecią minuty świetlnej i instrukcje potrzebowały trochę czasu, by do nich dotrzeć. Nie chciała, by manewr został zauważony przez wrogów. Mogła go ukryć tylko w ten sposób, że odpaliłaby silniki, gdy pociski znajdą się za gazowym gigantem Rinconell.

Niemal trzy godziny zajęło jej wyznaczenie trajektorii, trzykrotne sprawdzenie obliczeń i przekazanie poleceń do pocisków za pomocą lasera komunikacyjnego. Potem wyznaczyła własną trajektorię i parametry silnika. Szalupa nie potrafiła osiągnąć takiego przyśpieszenia, jak pociski, więc nie mogła podążać za nimi tym samym kursem. Cokolwiek nastąpi, znów będzie obserwatorem wydarzeń.

Czekała. Po dziewięciu godzinach płowy gazowy gigant stał się wielkim półksiężycem na displejach; wtedy osiemnaście pocisków Suli wykonało precyzyjny obrót, wściekle odpaliło i ruszyło po nowych trajektoriach. Po paru sekundach ostro włączył się silnik szalupy i Sula zapadła w koszmarny sen.

Czekanie się jednak opłaciło. Szaleńczo rozpędzone wokół Barbas statki Naksydów wyłoniły się z prędkością równą prawie połowie prędkości światła, a pociski leciały na nie z prędkością ponad 0,7 c. Łączna prędkość była tak wielka, że Naksydzi chyba nawet nie zdawali sobie sprawy z ataku, zorientowali się z wyprzedzeniem najwyżej paru sekund — za mało na zaktywizowanie systemów obrony.

W głowie Suli zaśpiewała dzika, wściekła radość na widok osiemnastu pocisków eksplodujących wśród naksydzkich statków. Z wrogich okrętów zostały tylko odarte z elektronów atomy, świecące w ciemności intensywnie, lecz krótko.

Sula nacisnęła guzik komunikatora i nadała na kanale ogólnym do Naksydów, do Floty Macierzystej, do rozproszonych, stygnących atomów, które przedtem były elementami „Nieustraszonego” i „Chwały Praxis”, do wszystkich rozrzuconych i straconych w krwawej jatce wokół Magarii.

— Tu Sula! — krzyczała do nadajnika. — Sula to wszystko zrobiła! Zapamiętajcie moje imię!

Zaprogramowała trajektorię szalupy do ucieczki przez wormhol.

CZTERNAŚCIE

Szalupa dokonała tranzytu przez Wormhol Jeden Magarii. Pięć godzin później przejęło ją „Bombardowanie Delhi”. Sula, znużona, wypchnęła się ze swojej małej łodzi i gdy sprzętowcy pomogli jej wspiąć się do przebieralni, zobaczyła w mrocznym świetle, że ktoś na nią czeka. Serce jej skoczyło: rozpoznała Martineza. Zaraz jednak zorientowała się, że to tylko jej zmęczony mózg wywołał wspomnienie powitania po akcji ratunkowej „Północnego Zbiega”.

Człowiek podszedł bliżej i Suli stanęły teraz przed oczami inne wspomnienia, te związane z Jeremym Footem.

— To ty? — powiedziała i wybuchnęła śmiechem.

Patrzył na nią niecierpliwie. Wyglądał o wiele mniej nieskazitelnie niż ostatnim razem, gdy go widziała na przyjęciu z okazji awansu. Był bez marynarki, w brudnej, podartej koszuli, z zawiniętymi rękawami. Przedramię miał czymś wysmarowane, a podobna słabsza smuga odcisnęła się na czole — umazał się, wycierając pot.

Sprzętowcy wzięli jej hełm i odpięli rękawice.

— Potrzebuję twoich folii z danymi — powiedział Foote z nieco słabszym niż zwykle akcentem. — Na polecenie pierwszego oficera.

— Zapomniałam je zabrać z szalupy. Przepraszam. — Odwróciła się, by wrócić do rury dokującej.

— Nie szkodzi. Ja je przyniosę — rzekł Foote.

Wszedł do rury i zniknął na kilka chwil. Sprzętowcy unieśli ramiona Suli i ściągnęli z niej górną część skafandra. Zmarszczyła odruchowo nos, czując kwaśny zapach własnego ciała, nieświeżego potu, przerażenia, spalonej adrenaliny. Sprzętowcy zajęli się dolną połową jej skafandra.

Foote wychynął z rury.

— Odwróć się — powiedziała Sula do niego. Foote zrobił niezadowoloną minę.

— Widziałem już kiedyś kobietę — stwierdził.

— Ale nie mnie — odparła. — I nigdy nie zobaczysz.

— W takim razie „odwróć się, milordzie” — powiedział, przeciągając głoski, ale się jednak odwrócił. Milczący sprzętowcy zdjęli z niej skafander i podali parę sterylnych kalesonów.

— Zapomniałam o pańskim awansie, milordzie, przepraszam. — Włożyła kalesony i zawiązała troczki w pasie. — To chyba z powodu emocji, że znów pana widzę.

W nagrodę zobaczyła, jak kamienna fasada oblicza sprzętowców nieco się kruszy. Mrugnęła do bliższego z nich — ten, zaskoczony, się uśmiechnął.

Foote spojrzał z irytacją przez ramię, zobaczył, że jest ubrana, więc się odwrócił.

— Pierwszy oficer mówi, że przedstawia cię do medalu. Powiedział, że nas uratowałaś.

— Przekaż mu podziękowania — odparła Sula. — Ale to przecież kapitan powinien rekomendować odznaczenie?

— Kapitan nie żyje — oznajmił Foote krótko.

Kapitan Foote, żeglarz, który miał zapewnić Jeremy’emu systematyczne awanse.

— Współczuję ci z powodu śmierci wuja. Foote ponuro kiwnął głową.

— Zostaliśmy zdziesiątkowani — stwierdził. — Przydasz się remontowcom, jeśli nie jesteś ranna.

— Potrzebne mi tylko jakieś buty i jestem do dyspozycji — powiedziała.

„Bombardowanie Delhi” straciło kapitana, drugiego i trzeciego porucznika i wszystkich oficerów w dowództwie. Jedna trzecia statku, część dziobowa, uległa dekompresji, w magazynie zostało tylko kilkanaście pocisków, i tylko jedna szalupa — szalupa Suli.

Ale „Delhi” jest w lepszym stanie niż pozostałe statki Floty Macierzystej, jeśli nie liczyć tamtych pięciu, pomyślała Sula.

Przez dwa dni cały czas zajmowała się naprawami: łatała, reperowała, wymieniała części i sprawdzała. Pod koniec drugiego dnia jej zespół uszczelnił hermetycznie obszar wokół sterowni i wdarł się tam, by wynieść ciała kapitana Foote’a i pozostałych osób. Mieli hełmy na głowach, więc się nie udusili, lecz zginęli w pożarze. W sterowni nie było materiałów palnych, ale nawet stal płonie w wysokiej temperaturze, a tam panował prawdziwy żar. Krople stopionego metalu ściekały po ścianach niczym łzy.

Kruche szczątki zmarłych, węglowe wióry skulone jak embriony, włożono do toreb i zaniesiono do śluzy towarowej. Sula czuła się wśród zmarłych dziwnie swobodnie. Oglądała węgiel na swoich dłoniach. Wszyscy tak wyglądamy, jeśli by wypompować wodę, pomyślała.

Pocieszył ją ten fakt.

— Życie jest krótkie, ale Praxis jest wieczna. — Pierwszy porucznik czytał z księgi mowę pogrzebową. — Czerpmy pociechę i poczucie bezpieczeństwa z mądrości, że wszystko, co ważne, jest już znane.

Zmarłych wyrzucono w kosmos. Potem pierwszy oficer wziął Sulę na stronę i oznajmił, że dowódca eskadry awansował ją na podporucznika, by obsadzić jeden z wakatów na „Delhi”.

Doprawdy, nagradzają mnie za najbardziej niezwykłe rzeczy, pomyślała.

Następnego dnia, gdy wyczerpana leżała na koi, podsłuchała kadetów omawiających wyniki testu. Kadet wypadła dobrze i była zadowolona, że wkrótce awansuje i nie będzie musiała zazdrościć Suli.