Выбрать главу

Przez wszystkie następne wspólnie spędzone lata nie wracali myślą do tego pierwszego spotkania. Bardzo szybko odkryli w sobie namiętności, które wykraczały daleko poza seks, mroczne, ale za to elektryzujące.

Smród benzyny wdzierał się w jego nozdrza.

Michael ornai się nie zakrztusił. Odwrócił głowę, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, ale w ciasnej, zamkniętej przestrzeni zostało go już niewiele. Od zapachu na chwilę zakręciło mu się w głowie i raz-dwa razy zakaszlał, ale nie przestawał chlustać wokół płynem. Kiedy benzyna na pofałdowanej podłodze rozbłysła wszystkimi kolorami tęczy, wysunął się na zewnątrz. Rozpaczliwie łapał powietrze i chłonął ciemność.

Jak tylko przejaśniło mu się w głowie, wrócił do pracy. Wylał jeszcze trochę benzyny na karoserię, przeszedł na przód furgonetki, upewnił się, że przednie siedzenia są całe mokre.

Usatysfakcjonowany rzucił na fotel pasażera czerwony kanister i rękawiczki chirurgiczne. Wziął wcześniej przygotowaną plastikową butlę z detergentem i benzyną nasączył sterczący z niej bawełniany lont, tak że powstała mała bomba napalmowa. Sięgnął do kieszeni po zapalniczkę.

Skorzystał z okazji, żeby się rozejrzeć. Był na zupełnym odludziu, za starą, zabitą dechami papiernią. Kiedyś dawała utrzymanie licznym mieszkańcom małego miasta nad strumieniem. Dziś stała ponuro jako pamiątka dawno minionych czasów i utraconych miejsc pracy, z popękanymi i powybijanymi szybami – dzieciaki przez lata rzucały w nie kamieniami. Przezornie zaparkował wóz z dala od budynku; nie chciał, żeby za szybko zauważono pożar. Chodziło mu tylko o to, żeby doszczętnie zniszczyć ukradzioną furgonetkę. Miał w tym pewną wprawę. To wcale nie było takie trudne.

Jeszcze raz sprawdził, czy o niczym nie zapomniał. W zaledwie kilka sekund odkręcił tablice rejestracyjne. Miały wylądować w pobliskim stawie. Potem rozebrał się do naga. Ubranie zwinął, nasączył je łatwopalną substancją i wrzucił do furgonetki. Zadrżał z zimna. Podpalił domowej roboty bombę i cisnął nią w otwarte drzwi samochodu. Odwrócił się szybko i zerwał do biegu; żwir i ubita ziemia chrzęściły mu pod nogami – miał nadzieję, że nie nadepnie na kawałek szkła i nie rozetnie sobie stopy. Za plecami usłyszał eksplozję prymitywnego ładunku. Zwolnił i rzucił okiem przez ramię, żeby upewnić się, że skradziona furgonetka płonie. Żółtoczerwone języki ognia strzelały z okien, pierwsze skłębione chmury szaroczarnego dymu wzlatywały w niebo. Uspokojony przyspieszył kroku. Chciało mu się śmiać – chętnie posłuchałby, jak jakiś zszokowany przechodzień opowiada sceptycznemu policjantowi, że widział, jak nagi facet ucieka w ciemności od wybuchającej furgonetki.

Wciąż jeszcze czuł niesioną lekkim podmuchem nocnego wiatru woń ognia, z nutą odurzającego fetoru substancji zapalających. Kto to powiedział w tym filmie? – nagle zapytał sam siebie. A tak. Major Kilgore: „Uwielbiam zapach napalmu o poranku”… Cóż, pomyślał, wieczorem jest równie ponętny i oznacza to samo: zwycięstwo.

Jego ubrania czekały na fotelu kierowcy w starym, zdezelowanym pikapie. Kluczyki były pod siedzeniem, tam gdzie je zostawił. Na wierzchu leżało małe opakowanie chusteczek odkażających – wolał takie, których używają starzy ludzie z hemoroidami. Choć nieperfumowane, szybko usuwały zapach benzyny. Otworzył drzwi i w kilka sekund wytarł całe ciało wilgotnymi chusteczkami. Minuta wystarczyła, by włożyć dżinsy, bluzę i bejsbolówkę. Raz jeszcze zerknął wkoło. Nikogo. Zgodnie z oczekiwaniami. Sto metrów dalej, za budynkiem, widział pnącą się ku niebu spiralę dymu w jaśniejszym odcieniu ciemności, a pod nią blask ognia. Wcisnął się za kierownicę i uruchomił silnik. Głęboko wciągnął powietrze nosem – tak jak przypuszczał, chusteczki odkażające zabiły zapach benzyny. Mimo to wyjął ze schowka odświeżacz powietrza w sprayu i spryskał wnętrze. Pewnie zbyteczny środek ostrożności. Gdyby jednak jakiś glina zatrzymał go za przekroczenie prędkości, zignorowanie znaku stopu, wymuszenie pierwszeństwa czy pod jakimkolwiek innym błahym pretekstem, nie chciał cuchnąć jak podpalacz.

Staranne rozważanie sytuacji, przewidywanie wszystkich ewentualności, dostrzeganie każdej kropli w morzu możliwości – to Michael lubił niemal najbardziej na świecie. To sprawiało, że serce biło mu szybciej.

Wrzucił bieg, opuścił czapkę prawie na oczy i chwilę dłubał przy słuchawkach podłączonych do iPoda. Ilekroć wyjeżdżał odwalać czarną robotę związaną z ich przedsięwzięciem, Linda lubiła przygotowywać mu specjalne zestawy piosenek. Na ekranie Menu zobaczył tytuł playlisty: Benzynowa muzyka. Zaśmiał się głośno. Odchylił się do tyłu, kiedy w głośnikach huknął kawałek Chrisa Whitleya, z ostrymi dźwiękami gitary hawajskiej. Muzyk uderzał w struny… „Jak chodzące tłumaczenie na ulicy kłamstw…” Święte słowa, pomyślał, wyjeżdżając z parkingu przy opuszczonym magazynie. Linda zawsze wiedziała, co chciał usłyszeć.

W plastikowej torbie na siedzeniu obok była karta kredytowa kobiety nazwiskiem Riggins, znaleziona w portfelu Numeru 4. Kilka drobiazgów do załatwienia po drodze i w Bostonie, i Michael wróci do Lindy. W szoferce zrobiło się ciepło, owiewało go rozgrzane powietrze z otworów wentylacyjnych. A na zewnątrz wciąż paskudnie zimno i wilgotno. Stwierdził, że następny webcast powinni nadawać z Florydy albo Arizony. Ale niepotrzebnie wybiegał myślą w przyszłość. Wiedział, że to błąd. Na razie liczyła się tylko obecna seria. Michael szczycił się tym, że potrafi skoncentrować się na celu; gdy już go obrał, wszystko poza tym przestawało się liczyć, nic nie mogło odwrócić jego uwagi, stanąć mu na przeszkodzie ani go zniechęcić. Sądził, że to samo o swojej pracy powiedziałby każdy uznany artysta lub biznesmen. Nie można napisać powieści, skomponować piosenki, sfinalizować przejęcia ani poszerzyć oferty bez pełnego zaangażowania.

Linda też to wiedziała.

Dlatego tak bardzo się kochali.

Mam wyjątkowe szczęście, pomyślał.

Teraz czekała go dwugodzinna podróż do miasta. W wiejskim domu, który wynajęli, na pewno wszystko gotowe. Możliwe, że już są prawie bogaci. Tak naprawdę jednak ani dla niego, ani dla niej pieniądze nie były najważniejsze. Cieszył się na myśl o początku Serii numer 4 i czuł, jak w jego wnętrzu rozchodzi się przyjemne ciepło, zupełnie inne od tego, które zapewniał system ogrzewania samochodu. Wybijało takt muzyki wypełniającej szoferkę pikapa.