Mądra dziewczyna.
Nieźle. Całkiem nieźle. Będzie niepowtarzalna.
Jennifer krzyczała w duchu, jakby nagle mogła uwolnić w sobie coś, co wyrażało jej przerażenie i sięgało poza maskę, poza łańcuchy, poza wszelkie ściany i sufity, dokądś, gdzie ktoś ją usłyszy. Myślała, że gdyby tylko zdołała wydobyć z siebie jakiś dźwięk, to pomogłoby jej przypomnieć sobie, kim jest i że nadal żyje. Ale nie zrobiła tego. Na zewnątrz tylko stłumiła szloch i mocno przygryzła wargę. Wszystko było pytaniem, nic odpowiedzią.
Czuła, że głos się zbliża. Kobieta? Tak. Kobieta z furgonetki? Tak, na pewno.
Usiłowała sobie przypomnieć, co wtedy widziała. Pamiętała, że mignął jej ktoś starszy od niej, ale nie stary jak jej matka. Czarna dziana czapka naciągnięta na włosy. Blond włosy. Chyba zauważyła też skórzaną kurtkę, ale nic więcej. Potem był cios w twarz, wstrząsnął nią i wszystko przyćmił.
– Masz… – usłyszała. Najwyraźniej coś jej podawano, ale nie miała pojęcia co. Dobiegło ją metaliczne ciachnięcie i uchyliła się odruchowo.
– Nie. Nie ruszaj się.
Zamarła.
Chwila przerwy – i coś pociągnęło za fałdy jej maski. Wciąż nie wiedziała, co się dzieje, ale słyszała odgłos nożyczek.
Kawałek maski oderwał się od jej twarzy, odsłonił usta. Mały otwór.
– Woda.
Słomka wsunęła się do szczeliny i uderzyła ją w wargi. Jennifer nagle poczuła, że strasznie jej się chce pić – miała tak sucho w gardle, że potrzeba zaspokojenia pragnienia chwilowo stała się ważniejsza niż cokolwiek innego. Uchwyciła słomkę językiem i ustami i mocno pociągnęła. Woda była słonawa, o posmaku, którego Jennifer nie rozpoznawała.
– Lepiej?
Skinęła głową.
– Teraz zaśniesz. Później dokładnie się dowiesz, czego od ciebie oczekujemy.
Jennifer poczuła kredowy smak na języku. Zakręciło jej się w głowie. Oczy uciekły gdzieś w głąb i kiedy znów zapadała się w wewnętrzną ciemność, pomyślała, że może została otruta, ale to wydawało jej się bez sensu. Nic nie miało sensu oprócz strasznego przeczucia, że kobieta i mężczyzna, od którego oberwała, realizują jakiś plan. Chciała coś krzyknąć, żeby zaprotestować albo choć usłyszeć swój głos. Zanim jednak zdążyła uformować słowa i przepchnąć je przez popękane, spierzchnięte wargi, poczuła się, jakby balansowała na krawędzi wąskiej półki skalnej. A kiedy niestarannie rozpuszczone w wodzie narkotyki naprawdę zaczęły działać, runęła w dół.
Rozdział 8
Musiała jednocześnie spieszyć się i zachowywać cierpliwość.
Terri Collins wiedziała, że szanse na odnalezienie Jennifer błyskawicznie maleją, musiała więc szybko podjąć te nieliczne działania, które mogły coś dać. Przepełniały ją jednak wątpliwości – nie tylko co do szybkiego sukcesu, ale i prawdziwych powodów, dla których Jennifer trzeci raz uciekła z domu. Zbyt wiele pytań, za mało odpowiedzi.
Kiedy wróciła do biura, dawno minęła północ, zbliżał się świt. Oprócz dyspozytora i dwóch policjantów na nocnej zmianie, w budynku nie było żywej duszy. Gliniarze pilnujący pobliskich uczelni i ulic na przedmieściach albo odbywali patrole, albo krzepili się kawą i słodyczami w Dunkin' Donuts.
Pospiesznie podeszła do swojego biurka. Natychmiast wybrała numery posterunków policji na dworcu autobusowym w Springfield i stacji kolejowej w mieście. Zadzwoniła też do koszar policji stanowej przy autostradzie i do Bostońskiej Policji Transportowej. Rozmowy były zwięzłe – rysopis Jennifer, krótka prośba o to, żeby jej wypatrywać, obietnica przefaksowania zdjęcia i komunikatu o zaginięciu. Oficjalnie policja potrzebowała kopii niezbędnych dokumentów, żeby zacząć działać; nieoficjalnie kilka telefonów i garść informacji przekazanych nocnym patrolom na dworcach autobusowych i autostradach mogły załatwić sprawę. Jeśli dopisze im szczęście – oby – patrol drogówki na Mass Pike zobaczy, jak zrezygnowana Jennifer łapie okazję przy zjeździe z autostrady, albo policjant przechodzący przez Dworzec Północny zauważy ją w kolejce do kasy. I wszystko mniej więcej dobrze się skończy: surową burą, przejażdżką radiowozem, spotkaniem wśród łez (ze strony matki) i dąsów (ze strony Jennifer), po czym życie wróci na utarte tory do czasu, aż Jennifer znów postanowi uciec.
Terri szybko pracowała nad tym, by spełnił się ten niemal różowy scenariusz. Rzuciła torebkę, odznakę, pistolet i notes na biurko w małym labiryncie boksów, zwanym przez policję uniwersyteckiego miasteczka Biurem Detektywów lub, sarkastycznie, Klubem Złotej Odznaki. Błyskawicznie wybierała numery i rzeczowo rozmawiała z dyspozytorami i oficerami dyżurnymi, używając swojego najlepszego ponaglającego tonu.
Potem zadzwoniła do Verizon Wireless. Wyjaśniła osobie z call center w Omaha, kim jest i dlaczego to pilna sprawa. Zażądała, żeby niezwłocznie informowano ją o każdym przypadku skorzystania z komórki Jennifer i o tym, która wieża sieci komórkowej przeprowadziła połączenie. Jennifer pewnie nie wiedziała, że jej telefon jest jak nadajnik radiolokacyjny. To bystra dziewczyna, pomyślała Terri, ale nie aż tak.
Poprosiła też nocną zmianę ochrony Bank of America, by dali znać, jeśli Jennifer spróbuje skorzystać ze swojej karty bankomatowej. Kredytowej nie miała – Mary Riggins i Scott West stanowczo stwierdzili, że to fanaberia dla bogatych, nie dla Jennifer. Terri nie bardzo w to wierzyła.
Próbowała wymyślić coś jeszcze, co zmniejszyłoby niewidzialność Jennifer. Wyszła już poza standardowe wytyczne – oficjalnie musiały minąć dwadzieścia cztery godziny, żeby osobę uznano za zaginioną, a ucieczki z domu nie traktowano jak przestępstwa. Jeszcze nie. Dopóki coś się nie stanie. I właśnie chodziło o to, by znaleźć Jennifer, zanim do tego dojdzie. Bo jeśli coś się stanie, to – Terri dobrze to wiedziała – prawie na pewno będzie to coś strasznego.
Ani przez moment nie łudziła się nadzieją, że dopisze im szczęście.
Kiedy już odbyła wszystkie rozmowy, podeszła do dużej czarnej stalowej szafki na dokumenty w kącie biura. W aktach rodziny Rigginsów była dokumentacja dwu poprzednich prób ucieczki. Po ostatniej Terri zostawiła teczkę w szufladzie ze sprawami w toku; tam papiery przeleżały ponad rok. Powinny trafić do archiwum, ale Terri już wtedy podejrzewała, że wcześniej czy później dojdzie do tego, co zdarzyło się tej nocy, nawet jeśli nie potrafiła konkretnie wyjaśnić dlaczego.
Wyjęła teczkę z szafki i wróciła za biurko. Większość istotnych informacji miała w pamięci – taką nastolatkę jak Jennifer nieprędko się zapomina – ważne jednak, by przejrzeć wszystkie szczegóły, bo któraś z poprzednich prób ucieczki może podsunąć wskazówkę co do tego, dokąd Jennifer wybiera się teraz. Dobra praca śledcza jest mozolna, konsekwentna i, w dużym stopniu, do bólu drobiazgowa. Terri chciała mieć pewność, że w raportach, które prześle na wyższe szczeble drabiny biurokratycznej, nie pominie niczego, co mogłoby zapewnić sukces.
A na sukcesie jej zależało, nawet jeśli rokowania są mizerne. Westchnęła głęboko. Niełatwo będzie znaleźć Jennifer. Bogiem a prawdą cała nadzieja w tym, że nastolatce skończą się pieniądze, zanim zostanie przymuszona do prostytucji, wciągnięta w narkotyki, zgwałcona albo zamordowana, i że zadzwoni do domu. No i z grubsza po wszystkim. Problem polegał na tym, że Jennifer tę ucieczkę zaplanowała. Była zdeterminowana. Uparta i inteligentna. Nie poddawała się przy pierwszej oznace kłopotów – na pewno miała to zapisane w DNA. Sęk w tym, że pierwsza oznaka kłopotów mogła zarazem być ostatnią.