Na chwilę przerwała i pomyślała, że w tych obrazach jest jakiś smutek. Jennifer fascynowało to, w kogo się przeobraża – ale jej nagość była przede wszystkim nagością samotności.
Już kończyła przeglądać zawartość komputera, kiedy rzuciły jej się w oczy dwa tematy w historii wyszukiwań w Google. Pierwszy to Lolita Nabokowa – książka spoza szkolnej listy lektur. Drugi to „mężczyźni, którzy się obnażają”.
I tu mnóstwo wyników. Ponad osiem milionów pozycji. Jennifer jednak sprawdziła tylko dwie: Yahoo Answers i psychologiczne forum dyskusyjne z linkiem do serii publikacji Wydziału Psychiatrii uniwersytetu Emory na temat podglądaczy i ekshibicjonistów. Napisane żargonem medycznym, za trudne dla szesnastolatki, choć Jennifer to najwyraźniej nie odstraszyło.
Terri odchyliła się na oparcie. Nie potrzebowała wiedzieć nic więcej. Miała przed sobą przestępstwo. Nie dałaby rady go udowodnić – słowo Jennifer przeciwko słowu Scotta. Nawet matka – to co, że niesłusznie – prawdopodobnie uwierzyłaby jemu, nie córce. Ale ono w pełni wyjaśniało pragnienie, by spakować rzeczy i uciec w siną dal.
Terri wróciła do wierszy dla Pana Futrzaka. Jeden z nich zaczynał się: „Widzisz to, co widzę ja…”
Może tak było. Ale miś za cholerę nie zezna tego w sądzie.
Zadzwonił telefon na biurku. Komendant domagał się meldunku. Terri wiedziała, że musi bardzo ostrożnie dobierać słowa. Scott był znany w mieście i miał wielu wpływowych przyjaciół w lokalnych władzach. Pewnie w różnych okresach leczył połowę rady miejskiej, o ile to można nazwać leczeniem.
– Zaraz przyjdę – powiedziała.
Zabrała część notatek i ruszyła do wyjścia. W połowie drogi do drzwi znów usłyszała dzwonek telefonu. Stłumiła przekleństwo i pobiegła z powrotem do biurka. Podniosła słuchawkę przy piątym sygnale, tuż zanim włączyła się poczta głosowa.
– Detektyw Collins – rzuciła.
– Tu Mary Riggins. – Szloch. Dyszenie.
Z trudem kontrolowany głos, w którym brzmiało gwałtowne wzburzenie.
– Tak, pani Riggins. Właśnie wybieram się do komendanta…
– Ona nie uciekła. Jennifer porwali, pani detektyw – na poły wyszlochała, na poły wykrzyczała matka na drugim końcu linii.
Terri nie spytała od razu o szczegóły ani o to, skąd Mary to wie. Słuchała sączących się ze słuchawki dźwięków matczynej udręki. Miała wrażenie, że to jakiś koszmar. Nie orientowała się tylko jaki.
Rozdział 11
Jennifer obudziła się z wrażeniem, że coś się zmieniło, i dopiero po chwili załapała, że ma wolne ręce, a nogi nie są już przykute do łóżka. Wynurzając się z narkotycznej mgły, czuła się jak ktoś, kto wdrapuje się na strome wzgórze – chwyta się ziemi i gałęzi, podczas gdy grawitacja ściąga go w dół.
Sięgnęła do twarzy. Nadal miała kaptur. Dotknęła jedwabistego materiału. Chciała go chwycić, zerwać z głowy, zobaczyć, gdzie jest – ale rozsądek jej podpowiadał, żeby tego nie robić. Odetchnęła głęboko. Coś ją dusiło. Powoli opuściła dłonie. Obroża. Z taniej skóry, nabita kolcami i ciasno zaciśnięta na szyi.
Wymacała koniec łańcucha z nierdzewnej stali, który ją przytrzymywał w miejscu, ale pozostawiał pewną swobodę ruchów. Sięgnęła do kostek; kajdanki zniknęły.
Przejechała palcami po skórze. Szukała ran i obrażeń, ale żadnych nie znalazła, choć to nie znaczyło, że ich nie ma. Ubrana była tylko w skąpą bieliznę. Powoli położyła się z powrotem na łóżku, wpatrzona wewnątrz kaptura w punkt, gdzie według jej wyczucia powinien być sufit, nad sufitem dach, a nad dachem niebo.
Rozeznała się w sytuacji. Lepiej niż przedtem – nie leży już z rozkrzyżowanymi ramionami i nogami, ręce są wolne. Wciąż jednak była do czegoś przykuta. Nagle uprzytomniła sobie, że musi natychmiast skorzystać z toalety; i że nadal strasznie jej się chce pić. Wiedziała, że powinna być głodna, ale strach wypełniał jej żołądek. Czuła ból w miejscu, gdzie dostała cios; chyba zrobił się siniec. Jednak żyje. Tak jakby. Wciąż nie miała pojęcia, co się z nią stało. Pamiętała jedynie jak przez mgłę krótką rozmowę – z jakiegoś powodu istotną. Zasady. Kobieta mówiła o zasadach. Jennifer odnosiła wrażenie, że ta rozmowa odbyła się innego dnia, innego roku, może nawet we śnie. Jej wyobraźnię zalały rozmaite wyjaśnienia, co jedno to straszniejsze. Usilnie starała się wymazać je z głowy. Powiedziała sobie, że choć pod kapturem wszystko się wydaje puste i beznadziejne, to wciąż oddycha, a to już coś. Ostrożnie przesunęła palcami po łańcuchu połączonym z obrożą na szyi. Zdała sobie sprawę, że może się ruszać, ale tylko na tyle, na ile pozwoli łańcuch. Na razie nie próbowała skorzystać z tej nowo odkrytej wolności.
Naszła ją wielka pokusa, by pociągnąć za łańcuch, zobaczyć, czy da się go od czegoś tam oderwać. Zwalczyła ją jednak. To byłoby wbrew zasadom.
– Obudziła się!
Mężczyzna zgarbiony nad monitorem komputera w Londynie zesztywniał. Siedział sam w małym gabinecie w głębi swojego apartamentu, za biurkiem zawalonym propozycjami, figurkami i schematycznymi rysunkami. Był rysownikiem i nieopodal stał wysoki stół, na którym od czasu do czasu wykonywał ilustracje piórkiem i tuszem – choć ostatnio przeważnie pracował na komputerze wyposażonym w nowoczesne oprogramowanie. Samotnik, wolny strzelec. Pracował we własnym mieszkaniu i cieszył się dużym wzięciem. Gdyby chciał, zafundowałby sobie jaguara. Żałował, że nie ma u boku kogoś, z kim mógłby podzielić się swoim zadziwieniem; ale to mijałoby się z celem, pomyślał. Serię numer 4 należy podziwiać, kontemplować i przetrawiać w samotności, z dala od ludzi.
Uważnie patrzył na postać na ekranie. Numer 4 wydawała się rozkosznie młoda, jeszcze dziecko. On sam miał dzieci z nieudanego małżeństwa, ale rzadko je widywał i w tym momencie myślami był daleko od nich. Podziwiał smukłą sylwetkę Numeru 4, poczuł gwałtowny przypływ podniecenia. Wyobrażał sobie jej perłową gładką skórę i jego lewa dłoń drgnęła, próbując pieścić Numer 4 przez monitor. Jak na zawołanie, kamera zrobiła zbliżenie. Numer 4 wyciągała ręce jak ślepiec poszukujący czegoś namacalnego, co mógłby odczytać opuszkami palców. Ilekroć dotykała nicości – powietrza przed sobą – albo czegoś konkretnego, choćby ściany, do której była przykuta łańcuchem, rysownika przeszywał przyjemny dreszcz.
– Próbuje wybadać, gdzie jest… – powiedział na głos, znów do nikogo. – Ale nie ma szans…
Numer 4 trzymała się blisko łóżka. Wyglądała, jakby bawiła się w ciuciubabkę. Gdy tylko się poruszyła, choćby lekko, mężczyzna w Londynie nachylał się bliżej ekranu. W pewnym sensie był równie samotny jak ona, choć wiedział, że wielu innych ludzi na całym świecie ogląda Numer 4 w takim samym skupieniu jak on.