Była więźniem ich fantazji.
Jennifer instynktownie rozumiała, że panika nic nie da, ale odparcie fal strachu wymagało wielkiego wytężenia woli. Oddychała ciężko, serce biło coraz mocniej. Czuła pot, łzy i wszystko, co związane z lękiem. Musiała się wysilić, żeby powstrzymać drżenie dłoni. Jej ciałem wstrząsały mimowolne ruchy, spazmy, drgnienia, dreszcze. Nie mogła nad nimi zapanować. Wydawało jej się, jakby w tej chwili były dwie Jennifer; ta, która usiłowała pojąć coś z tego, co się dzieje, i druga, która chciała ulec czarnej rozpaczy.
Aby przeżyć, wiedziała, że ta pierwsza musi zwyciężyć.
Kontekst. Dostosuj się do tego, co możesz zrozumieć.
Nigdy nie widziała Patricka McGoohana w serialu Więzień. Nigdy nie poszła do biblioteki, żeby przeczytać Kolekcjonera Johna Fowlesa. Nie miała zielonego pojęcia o Barbarze Jane Mackle i poświęconych jej artykułach, książce i filmie telewizyjnym. Nie oglądała nawet horrorów z serii Piła, popularnych wśród nastoletnich chłopców, dla których połączenie makabry, sadyzmu i golizny było najlepszą rozrywką. Nie widziała też łagodniejszej odmiany tego samego, przedstawionej w Truman Show. Sir Alec Guinness prażący się w blaszanej skrzyni za to, że odmówił wydania swoim oficerom rozkazu, by budowali most na rzece Kwai razem z szeregowymi, dla niej nie istniał. Nic nie wiedziała o tego typu sztuce, literaturze i kryminalnym podłożu zniewolenia. W dzieciństwie nie miała żadnego zwierzaka, nawet złotej rybki w akwarium, która stale wpada na szklane ścianki w próbach poznania granic swojego świata.
Trudno więc było jej do czegoś porównać swoją sytuację.
Instynkt podpowiadał jednak pewne rzeczy – i choć niewyartykułowane, dodawały jej sił. Przypomniała sobie, że trzy razy odważyła się uciec. Teraz jest następna okazja, jeśli tylko zwalczy pokusę, by ulec przerażeniu. Powoli wciągnęła i wypuściła powietrze, uspokajając się.
Opuściła dłonie i dotknęła boków łóżka. W ciemności pod kapturem wyobraziła sobie metalową ramę i materac. Pod sobą miała szorstkie bawełniane prześcieradło. Pewnie surowo białe, pomyślała.
No dobrze. Zobaczmy, co się da wymacać.
Ostrożnie zsunęła nogi z łóżka i potarła podłogę palcami nóg. Cementowa, zimna w dotyku.
Jak podłoga piwnicy, stwierdziła w duchu. Odnosiła niejasne wrażenie, że powiedziała to głośno. Ciekawe, czy te słowa rzeczywiście wyleciały przez mały, wycięty w kapturze otwór, przez który podano jej zaprawioną narkotykami wodę. Zdezorientowana nie mogła się rozeznać, czy myśli formują się w artykułowane dźwięki i wychodzą jej z ust. Może tak. Może nie.
Poruszyła nogami na boki, żeby sprawdzić, czy są jakieś przeszkody. Nie było.
Nakazała sobie wstać. Powtórzyła polecenie. Chciała usłyszeć własny głos. Powiedziała więc cicho:
– No, wstawaj. Dasz radę.
Kiedy wychwyciła różnicę między słowami wypowiedzianymi a pomyślanymi, dodało jej to trochę pewności siebie. Dźwignęła się na nogi.
Niemal od razu ją zemdliło.
Kręciło jej się w głowie, jakby czerń przed oczami nagle stała się płynna. Zachwiała się lekko i omal nie gruchnęła z powrotem na materac albo na cementową podłogę. W końcu jednak złapała równowagę, zawroty głowy powoli ustały i poczuła, że odzyskuje władzę w osłabionych mięśniach. Żałowała, że nie jest silniejsza, jak choćby niektórzy napakowani sportowcy z jej szkoły.
Oddychając ciężko, ostrożnie zrobiła krok naprzód. Trzymała ręce wyciągnięte przed siebie. Nie dosięgały niczego.
Machnęła nimi w prawo, w lewo i uderzyła dłonią w ścianę. Odwróciła się lekko i ruszyła wzdłuż niej po omacku. Pod palcami czuła płaską płytę gipsową. Słyszała brzęk – to pewnie rozciągał się łańcuch opasujący szyję. Ocierał się o stolik przy łóżku.
Uderzyła w coś kolanem i stanęła. Przez jedwabny kaptur przebił się silny zapach środka odkażającego. Bardzo ostrożnie schyliła się i jak ślepiec obmacała przeszkodę.
Sedes turystyczny. Siedzenie, trójnożna podstawa. Po kilku sekundach w jej myślach uformował się obraz napotkanego przedmiotu. Poznała, co to jest, dzięki łutowi szczęścia – kiedy była mała, ojciec zabrał ją pod namiot i strasznie wtedy narzekała, że każe się jej korzystać z czegoś tak prymitywnego, i to na powietrzu.
Teraz nie posiadała się z radości. Bolał ją pęcherz; a kiedy rozpoznała, co stoi u jej stóp, zaczął natarczywie domagać się ulgi.
Znieruchomiała. Czy ktoś ją obserwuje? Przypuszczała, że zasady pozwalają skorzystać z toalety. Nie wiedziała, czy może liczyć na prywatność. Ogarnęło ją poczucie urażonej godności nastolatki. Kultura osobista walczyła ze wstydem. Jennifer źle się czuła na myśl, że ktoś może ją widzieć.
Pęcherz jej pękał. Zdała sobie sprawę, że nie ma wyboru.
Stanęła nad sedesem, jednym szybkim ruchem ściągnęła majtki i usiadła.
Każda sekunda ulgi przejmowała ją wstrętem.
Przy monitorach w pokoju bezpośrednio nad więzieniem Jennifer, Michael i Linda oglądali każdy jej ruch. Nieporadne, niepewne, wykonywane po omacku czynności były cudownie niespieszne. Wyczuwali, jak dreszcze napięcia i fale fascynacji rozchodzą się w mrocznym świecie ich programu. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że dla setek ludzi oglądanie Jennifer stanie się narkotykiem.
I, jak każdy dobry diler, wiedzieli, jak utrzymać podaż na odpowiednim poziomie, by zrównoważyć popyt.
Rozdział 12
Terri Collins zerknęła na starca siedzącego w kącie salonu. Niemożliwe, że jestem tu z jego powodu, pomyślała.
Adrian Thomas poruszył się niespokojnie pod jej wzrokiem. Nieustępliwe spojrzenie pani detektyw wyrażało coś więcej niż tylko sceptycyzm. Różne myśli ciągnęły go w różne strony; oby tylko nie pogubił się jak wtedy, kiedy zadzwonił na policję. Odtworzył w pamięci swoje nieliczne spostrzeżenia i przechowywane w głowie szczegóły jak aktor przed wyjściem na scenę. Próbował złożyć wszystkie wrażenia w spójną ocenę tego, co zobaczył, żeby pani detektyw nie wzięła go za pomylonego staruszka, nawet jeśli nim był. Kiedy odwróciła się do Mary Riggins i Scotta Westa, ukradkiem zerknął za siebie w nadziei, że
Brian przyczaił się gdzieś w kącie i poradzi mu, jak zachowywać się wobec policjantki. On wiedziałby, co powiedzieć. W tej chwili jednak Adrian był sam – a przynajmniej bez pomocy.
– Pani Riggins – odezwała się powoli Terri. – Porwania to skomplikowane przestępstwa. Porywaczom zwykle chodzi o okup albo o to, żeby odzyskać utracone po rozwodzie dziecko.
Mary zaprzeczyła ruchem głowy, choć nikt jej o nic nie pytał.
– Jest jeszcze trzeci typ porwania – wtrącił Scott i spojrzał na policjantkę gniewnie. – Na tle seksualnym.
Terri przytaknęła.
– Rzadki. Jak porażenie piorunem.
– Myślę, że na tym powinniście się skupić – nie ustępował Scott.
– Tak, ale najpierw chciałabym wykluczyć inne…
– I tracić czas? – warknął.
Widziała, że zależy mu na tym, żeby zbadała ten wątek. Irytowało ją tylko, że wymusza to na niej człowiek, który sam prawdopodobnie robił rzeczy na pograniczu przestępstwa seksualnego. Postanowiła przejść do kontrataku.
– A może jest w tej sprawie coś, o czym mi państwo nie powiedzieli… – Zawiesiła głos i skierowała wzrok na Scotta. – Może w pańskiej praktyce… – zaczęła pomału, ale stopniowo się rozpędzała, w miarę jak z jej ust wychodziły kolejne słowa -…był jakiś pacjent, zły, niezadowolony albo nawet psychopata… który chciałby pana skrzywdzić i wybrał Jennifer na narzędzie zemsty…