Wszedł po schodach na drugie piętro.
Przypomniał sobie, że ma pójść do pokoju 302, i bezgłośnie powtórzył nazwisko człowieka, z którym zamierzał się spotkać.
Choć był to stary znajomy i przyjaciel, Adrian nie chciał okazywać żadnych śladów choroby w murach swojego dawnego wydziału. Niczego nie pomyl, napomniał się w duchu. Żadnego szczegółu.
Zapukał, pchnął drzwi.
– Roger? – Wszedł do pomieszczenia.
Schludny, łysy, tyczkowaty mężczyzna o wzroście koszykarza pochylał się nad monitorem komputera. Obok siedziała atrakcyjna dziewczyna, lekko zdenerwowana. Gabinet był pełen książek poupychanych na czarnych stalowych regałach. Jedną ze ścian zajmowała kolekcja listów gończych wydanych przez FBI. Naprzeciwko nich wisiał oprawiony plakat Milczenia owiec, podpisany czarnym atramentem przez reżysera i scenarzystę.
– Adrian! Słynny profesor Thomas! Wejdź! Wejdź! – Profesor Roger Parsons wstał i uścisnął mu dłoń na powitanie.
– Nie chciałem przeszkodzić w konsultacjach…
– Nie, skąd, nie przeszkadzasz. Właśnie omawialiśmy z panną Lewis jej pracę, nawiasem mówiąc bardzo przyzwoitą…
Adrian podał rękę studentce.
– Tak sobie pomyślałem, Roger, że chętnie zasięgnąłbym twojej fachowej rady…
– Oczywiście! Dobry Boże, tak dawno cię tu nie widzieliśmy… i nagle ta niespodziewana przyjemność. Co u ciebie? I jak mogę ci pomóc?
– Mam wyjść, panie profesorze? – wtrąciła dziewczyna.
Parsons spojrzał na gościa. Adrian odetchnął z ulgą, że ominie go pierwsze z pytań starego przyjaciela.
– Czy panna Lewis wie coś o nietypowych kryminalnych wzorcach zachowań?
– O tak, zdecydowanie – zagrzmiał Roger Parsons.
– Wobec tego niech zostanie.
Panna Lewis poruszyła się lekko, trochę zbita z tropu, ale wyraźnie zadowolona, że może uczestniczyć w rozmowie. Adrian zastanawiał się, czy dziewczyna go zna, ale nawet jeśli nie znała, jego dawny współpracownik natychmiast ją doinformował.
– Adrian to jeden z naszych najwybitniejszych profesorów, mentor nas wszystkich. Jego imieniem zostanie nazwany pokój wykładowców – oznajmił. – I jesteśmy wielce zaszczyceni, że do nas wpadł, nawet z pytaniem czy dwoma.
– Chciałbym wiedzieć więcej o psychopatologii.
– Hm, profesor sam siebie nie docenia. Ale służę wsparciem. Co cię interesuje?
– Przestępcy działający w parach – odparł Adrian cicho. -Duety mężczyzna i kobieta…
Roger skinął głową.
– Ach… fascynujące. Jest kilka stosownych profilów. O jakie przestępstwo chodzi?
– Przypadkowe uprowadzenie. Porwanie nieznajomej osoby z ulicy.
Brwi Rogera Parsonsa wygięły się ku górze.
– Nietypowe. Niezwykle rzadkie.
– Tak też sądziłem.
– A cel porwania?
– Na razie niejasny.
– Pieniądze? Seks? Zboczenie?
– Nie wiem. Jeszcze nie.
– Pewnie wszystkie trzy. I nie tylko – rozmyślał na głos Parsons. – Na pewno nic dobrego, prawdopodobnie coś bardzo złego.
Adrian skinął głową i jego kolega po fachu natychmiast przybrał suchy ton wykładowcy akademickiego.
– To mocno utrudnia sprawę. Wszystko, co wiemy o tego typu przestępcach, przeważnie ustalamy już po ich schwytaniu. Można powiedzieć, że dopasowujemy elementy psychologicznej układanki po fakcie. Dopiero wtedy sytuacja staje się jasna i oczywista.
– Teraz nie ma takiej możliwości. Trzeba działać na podstawie strzępków informacji.
Roger Parsons wyciągnął długie nogi i się zamyślił.
– Chodzi o kogoś, kogo znasz… nie pytasz czysto teoretycznie, prawda?
– I tak, i nie. Ofiarą jest młoda osoba, którą przelotnie spotkałem. Pomagam sąsiadom. – Po chwili wahania Adrian dodał: – Ważne, żebyś zachował dyskrecję. Pani też – zwrócił się do dziewczyny; wyglądała na lekko przerażoną obrotem, jaki przybierała ta rozmowa. – Chodzi o przestępstwo, które… – zawiesił głos -…się rozwija. Nie potrafię określić jak.
– Ofiara… co o niej wiesz?
– Młoda. Nastolatka. Bardzo trudna. Bardzo inteligentna. Bardzo atrakcyjna.
– A policja…
– Bada sprawę. Są uporczywie konkretni, a to raczej nie pomoże.
Roger przytaknął.
– Masz rację. Fakty mogą wyjaśnić przestępstwo, kiedy jest ciało. Ale to nie ten przypadek?
– Na razie tak.
– Dobrze. I jesteś absolutnie pewien, że uprowadzili ją obcy ludzie, nie ktoś znajomy?
– Mhm. Jestem pewien. Przynajmniej na tyle, na ile to możliwe.
Młodszy profesor znów się zamyślił.
– Chcesz usłyszeć, co sądzę? Oczywiście, to czyste spekulacje…
Adrian nie odpowiedział. Wiedział, że nie musi.
– Cóż, najprawdopodobniej chodzi o seks, rzecz jasna. Ale też o poczucie władzy. Ta para pewnie czerpie z niewolenia innych erotyczną przyjemność. Przeżywana we dwoje, podsyca ich podniecenie. W grę może wchodzić wiele czynników. Potrzeba dużo więcej informacji, żeby sporządzić precyzyjny portret psychologiczny…
– W zasadzie nic więcej nie potrafię powiedzieć. Jeszcze nie.
Roger wciąż był głęboko zamyślony.
– Jedna sprawa, Adrianie… i jakby co, nie powołuj się na mnie… ale na twoim miejscu skupiłbym się na celu i spróbował zrozumieć to, co opisujesz.
– Na celu?
– Cóż, w jaki sposób ofiara daje porywaczom poczucie wielkości, ważności i władzy? Poza seksualnymi gierkami, co właściwie chcą na tym zyskać… bo coś takiego na pewno jest. Utajone lub nie. Moc. Władza. W tego rodzaju przestępstwach w grę wchodzi mnóstwo czynników psychologicznych. Niestety, same nieprzyjemne.
– Co może zrobić policja, żeby rozwiązać…
Roger pokręcił głową.
– Małe szanse. Przynajmniej dopóki nie znajdą ciała. Albo dopóki dziecko nie ucieknie porywaczom, tak jak w przypadku tej sekty mormonów bigamistów. Tyle że na ogół tak się nie dzieje. Ucieczka w tej sytuacji to niezwykle trudna rzecz. Siedzimy w wygodnych domach i myślimy sobie: czemu ofiara po prostu nie uciekła i nie wezwała policji?, ale taki krok wymaga przełamania psychologicznych barier, które bardzo ciężko pokonać. Nie, to wcale nie jest łatwe…
– Czyli policja…
Parsons machnął ręką, jakby odbijał piłkę tenisową.
– Kiedy znajdą dziewczynę, żywą albo martwą, dojdą po nitce do kłębka. Albo i nie. Tak czy owak, nie liczyłbym na szczęśliwe zakończenie.
Adrian skinął głową. Jest coś jeszcze. W uchu dźwięczał mu głos brata.
– Jest coś jeszcze – dodał Roger Parsons cicho, jakby jemu też podpowiadali umarli.
Adrian czekał na ciąg dalszy.
– Sprawy tego typu to wyścig z czasem.
– Wyścig z czasem?
– Tak. Dopóty, dopóki ofiara zapewnia podniecenie, rozkosz, namiętność i co tam jeszcze, jest dla porywaczy wyjątkowo cenna. Jednak… kiedy to przeminie… albo kiedy im się znudzi lub przestanie zaspokajać ich potrzeby… stanie się bezwartościowa. A wtedy jej się pozbędą.
– Uwolnią ją?
– Nie. Niekoniecznie.
Na chwilę zapadła cisza i dwaj profesorowie pogrążyli się w zadumie. Nagle usłyszeli, jak młoda studentka gwałtownie wciąga powietrze, jakby w gabinecie zrobił się przeciąg. Odwrócili się w stronę panny Lewis.
Miała spuszczoną głowę, jak gdyby krępowała się coś powiedzieć. I poczerwieniały jej policzki – wstydziła się własnych myśli?
– Ian Brady i Myra Hindley – zaczęła cicho i niepewnie. – Rok 1966. Anglia. Morderstwa na wrzosowiskach.
Roger Parsons z entuzjazmem klasnął w dłonie.