Выбрать главу

– Tak – jego głos nagle zagrzmiał w małym gabinecie. – Otóż to, panno Lewis. Brawo. Celne spostrzeżenie. Adrianie, od tego zacznij.

Studentka zdobyła się na uśmiech, słysząc pochwałę profesora, choć Adrian pomyślał, że to w pewnym sensie musi być trudne, w tak młodym wieku znać nazwiska i potworne zbrodnie seryjnych zabójców.

Rozdział 14

Nawet w ciemności ogarniającej jej świat, Jennifer tworzyła w myślach obraz otoczenia. Towarzyszyły temu pierwsze przebłyski zrozumienia, co się z nią dzieje. Wiedziała, że jest w piwnicy i że z jakiegoś powodu zachowano ją przy życiu. Wiedziała też, że nic w ciągu szesnastu lat jej życia nie przygotowało jej na to, co ją spotkało.

Potem miała nadzieję, że się jednak myli, choć nie była pewna, co do czego chce się mylić.

Splotła palce na brzuchu jak do modlitwy. Później wolno rozłączyła dłonie i zacisnęła je w pięści.

Kiedy skupiała się na tym, co rzeczywiste – łóżko, łańcuch, obroża na szyi, sedes turystyczny – potrafiła nakreślić w myślach zniekształcony obraz swojego otoczenia. Gdy tylko jednak popuszczała wodze wyobraźni i zastanawiała się, co z nią będzie, ogarniał ją strach. Czuła, że jeszcze moment, a zaleje się łzami, a nawet zemdleje z przerażenia. Miotała się między racjonalnością i cierpieniem.

Żyję. Wciąż żyję, powtarzała sobie w duchu.

W chwilach opanowania usiłowała wyostrzyć słuch i węch. Zdawała sobie sprawę, że możliwości dotyku są ograniczone, ale i on w końcu może coś jej powie.

Siedziała na brzegu łóżka. Pod palcami nóg czuła zimny cement podłogi. Z głodu burczało jej w brzuchu, ale nie wiedziała, czy dałaby radę cokolwiek zjeść. Znów strasznie chciało jej się pić, ale czy ośmieliłaby się wziąć kolejny łyk wody – nawet gdyby ją poczęstowano?

Ciszę w pokoju mącił tylko jej oddech.

Tak naprawdę są dwa pokoje, pomyślała. Ten czarny pod maską i ten, w którym ją trzymają. Musi się jak najwięcej dowiedzieć o jednym i drugim. Jeśli tego nie zrobi – jeśli będzie tylko biernie czekała, nie pozostanie jej nic oprócz rozpaczy.

…I oczekiwania na koniec? jakikolwiek będzie.

W każdej sekundzie walczyła z panicznym strachem.

Powiedziała sobie, że nie ma sensu wracać do tego, co się stało, a jeśli nawet, to tylko po to, by spróbować sporządzić w myślach portret dwojga ludzi, którzy ją zabrali. Kiedy jednak przywołała obraz samej siebie, jak idzie we wczesnym wiosennym zmroku chodnikiem przez swoją dzielnicę, zapadła się w ciemność głębszą od tej wewnątrz kaptura. Oderwano ją od wszystkiego, co znała, i nawet krótkie wspomnienie rodzinnych stron omal nie zatrzymało bicia jej serca. Kręciło jej się w głowie, ale powtarzała sobie z naciskiem, że musi się skupić. Nauczyciele ze szkoły, której tak bardzo nienawidziła, zawsze mówili z pretensją: „Jennifer, musisz się skoncentrować na temacie lekcji. Byłabyś dobrą uczennicą, gdybyś tylko…”

No dobrze, pomyślała, jakby w odpowiedzi na ich wyrzuty. Teraz się skoncentruję.

Usiadła więc nieruchomo i spróbowała. Oczy mężczyzny. Nisko opuszczona czapka kobiety. Wysocy czy niscy? Jak ubrani? Odetchnęła głęboko i oto znów czuła zapach tego faceta i leżała przygnieciona do podłogi furgonetki. Nie mogła oddychać, miażdżona siłą porywacza. Nie zdołała się powstrzymać; zaczęła gwałtownie przeciągać rękami po całym ciele, jakby usiłowała zetrzeć z siebie wrażenie, że mężczyzna ją w jakiś sposób naznaczył. Drapała się po ramionach, jak gdyby spowijał je trujący bluszcz. Kiedy jednak poczuła pod palcami obrzęk i po skórze pociekła krew, zmusiła się, żeby przestać. To wymagało więcej siły, niż sądziła, że ma.

No dobrze. Kobieta… Jej matowy głos przerażał. Weszła do piwnicznego pokoju i mówiła o zasadach, ale nie o tym, jak ich przestrzegać. Jennifer usiłowała przywołać w pamięci każde jej słowo, wszystkie jednak ginęły we mgle narkotyku, którym ją uśpiono.

Tak, to wydarzyło się naprawdę. Kobieta stała nad nią, dała jej pić, kazała przestrzegać zasad. To była rzeczywistość, nie sen, nie koszmar. Jennifer nie obudzi się nagle w swoim łóżku w środku nocy, nie usłyszy przez cienkie ściany, jak matka i Scott ukradkiem uprawiają seks. Pamiętała, jak strasznie to ją wkurzało – a jednocześnie tęskniła za tym. Czuła się jak uwięziona w półśnie, spierała się sama ze sobą i po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że może już nie żyje.

Lekko wychyliła się do przodu. Ja nie żyję, powiedziała sobie. Tak to właśnie musi wyglądać. Nie ma nieba. Nie ma aniołów, trąb ani bram raju wznoszących się nad kłębami obłoków.

Jest tylko to.

Gwałtownie wstrzymała oddech. Nie. Nie. Czuła ból tam, gdzie się podrapała. A więc żyje. Ale w jakim stopniu, tego nie potrafiła określić, a na pytanie, jak długo jeszcze, odpowiedź była niemożliwa.

Zmieniła pozycję i próbowała sobie przypomnieć, co mówiła kobieta. Liczyła, że to da jej jakąś wskazówkę. Jednak każda fraza, każdy ton, każda komenda wydawały się odległe i słabe, i Jennifer mimo woli wyciągnęła ręce, jakby zamierzała wychwycić te słowa z powietrza.

„Jeśli chcesz przeżyć, wykonuj polecenia”.

Tak właśnie powiedziała kobieta. Godząc się na wszystko, co ją spotka, Jennifer mogła przeżyć.

Ale jakie polecenia?

Nie pamiętała, co właściwie ma robić. Wstrzymała oddech i nagle wezbrał w niej szloch – wyrwał się z ust i rozbił w pył całe jej opanowanie.

Przeszedł ją mocny dreszcz przerażenia.

Walczyła z samą sobą; jakiś fragment jej duszy chciał zapaść się w otchłań rozpaczy i zwyczajnie skapitulować przed zgrozą sytuacji, ona jednak usilnie odpierała to pragnienie. Nie wiedziała, jaki jest cel tego boju, ale tłumaczyła sobie, że dopóki walczy, dopóty żyje, a to zapewne dobrze.

Ale z czym właściwie ma walczyć i jak, to było dla niej zagadką.

Jestem Numerem 4. Robią to nie pierwszy raz.

Żałowała, że nie wie więcej o więzieniach i o tym, jak ludzie w nich funkcjonują. Słyszała i czytała, że niektórzy przeżyli w niewoli wiele miesięcy, nawet lat, zanim uciekli. Ludzie gubili się w dżunglach, na szczytach górskich, na morzu. Człowiek może przetrwać, przekonywała samą siebie. To prawda. To możliwe. Ta myśl pozwoliła jej poskromić niemal nieodpartą pokusę, by zwinąć się w kłębek na łóżku i czekać, aż znowu spotka ją coś strasznego.

Potem powiedziała sobie: byłaś w więzieniu i dlatego uciekałaś. Wtedy ci się udało. Czyli… wiesz więcej, niż ci się wydaje.

Zmieniła pozycję na brzegu łóżka.

Sedes. Gdyby chcieli mnie zabić od razu, nie wstawiliby sedesu.

Uśmiechnęła się. Cenne spostrzeżenie.

Nakazała sobie wszystko zmierzyć – wtedy każda rzecz, której dotknie, każdy dźwięk i zapach staną się bardziej rzeczywiste. Sedes – on był rzeczywisty. Stał sześć kroków od łóżka. Kiedy na nim siadała, łańcuch zaciskał się wokół jej szyi – czyli to jedna granica. Na razie nie sprawdzała, co jest w przeciwnym kierunku, ale musi to zrobić. Domyślała się, że łóżko stoi pośrodku pokoju. Jak kątomierz kreślarski, mogła się poruszać tylko w obrębie półkola.

Nasłuchiwała jakiegokolwiek dźwięku. Uniosła głowę jak zwierzę w lesie, które wychwyciło zapach albo hałas nakazujący głębokim instynktom być w pogotowiu. Wstrzymała oddech, by słyszeć wyraźnie.

Nic.

– Halo? – zawołała. Jej głos, choć stłumiony przez kaptur, niósł się dość daleko, żeby ktokolwiek, kto tu wejdzie, go usłyszał. – Jest tu ktoś?

Nic.

Wypuściła płytki oddech i wstała.

Jak przedtem, trzymała ręce wyciągnięte przed siebie. Tym razem jednak pamiętała, by liczyć kroki i pilnować, żeby były równe. Czterdzieści centymetrów, przypomniała sobie, by precyzyjniej wymierzyć odległość.