– Wie pan, całe to pieprzenie o filmach snuff to tylko miejska legenda. Totalna lipa. Wymysł. Nieprawda.
Powtarzał słowa dla podkreślenia ich wagi, ale efekt byt odwrotny od zamierzonego. Patrz, co kryje się za słowami. Za pozycją, w jakiej stoi. Tonem, jakiego używa. Tym, jak się wierci. Adrian sądził, że to właśnie powiedziałaby mu Cassie, i miał wręcz wrażenie, że jego myśli mają melodyjny ton jej głosu.
Przyjrzał się przestępcy i podniósł wzrok. Bezchmurne, błękitne niebo zapowiadało ładną pogodę. Równe smugi kondensacyjne przelatującego odrzutowca odcinały się skłębioną bielą na jasnym tle. Ludzie podróżują z dużą prędkością w różne miejsca. Zdał sobie sprawę, że sam nigdy już nie poleci samolotem, nigdy nie odwiedzi egzotycznego kraju. Był poruszony widokiem prostej drogi, którą maszyna pokonuje z taką łatwością, gdy on sam brnie w bagnie choroby i zwątpienia. Chciał wiedzieć, jakie kroki powinien poczynić, w którym kierunku i ile kilometrów zostało mu do przebycia.
Audie, słuchaj uważnie!
Ostre słowa brata ściągnęły go z powrotem na ziemię.
No, Audie, skup się!
Czuł się, jakby Brian popychał go naprzód.
– Wszystko w porządku, profesorze?
– Tak.
– Cóż, problem polega na tym, żeby rozróżnić, co jest prawdziwe, a co nie. To właśnie cały kłopot z Internetem. To miejsce, gdzie kłamstwo, fantazja i różnego rodzaju banialuki sąsiadują z dobrymi, wiarygodnymi informacjami. Trudno oddzielić jedne od drugich. Nawet w świecie seksu, rozumie pan. Co jest prawdziwe? Co nie?
– Filmy snuff…
– Jak mówiłem, wielka lipa. Ale… – Wolfe ostrożnie dobierał słowa, jakby smakował każde z nich, zanim je wypowie. -…ale te wszystkie mity… one tylko stwarzają możliwości, jeśli łapie pan, co mam na myśli.
– Proszę jaśniej.
– Filmy snuff nie istnieją. Ale jak tylko FBI czy Interpol ogłaszają: „Filmy snuff to legenda miejska…”, to, zamiast zamknąć dyskusję, jedynie nasuwa ludziom pomysły. Tak to jest z Internetem. Istnieje po to, żeby robić coś z czegoś innego. Ktoś mówi, że coś jest nieprawdą, a ktoś inny, może na drugim końcu świata, stara się wykazać, że wcale nie. Na przykład może pornosy z zabijaniem tak naprawdę nie istnieją, ale… Człowiek otwiera rano gazetę i… co widzi? Jacyś gówniarze w Europie Wschodniej czy gdzieś sfilmowali, jak pobili kogoś na śmierć. Dla zabawy. Albo goście z Kalifornii zabili przed kamerą autostopowiczkę, którą wcześniej zmuszali do różnych rzeczy. Albo… teraz rozumie pan? Terrorysta odcina głowę zakładnikowi. Film o tym trafia do Internetu. CIA i wojsko biorą go pod lupę. Ale kto jeszcze? Każdy może go zobaczyć.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
– To, że jeśli mała… – spojrzał na ulotkę i jego twarz przeciął lubieżny uśmiech -… Jennifer jest wykorzystywana, to ma sens. I że to może być transmitowane z domu obok albo z drugiego końca świata.
– Jak pan będzie jej szukał? – spytał Adrian.
– Mam swoje sposoby. Niech pan dalej stuka w klawisze. To może trochę kosztować.
– Kosztować? Jak to?
– Myśli pan, że jedni ludzie wykorzystują drugich za nic? Tylko dlatego, że lubią? Może niektórzy, owszem. Ale inni chcą zarobić. A wstęp na te strony, cóż…
– Zapłacę.
Wolfe znów się uśmiechnął.
– Pewnie drogo wyjdzie…
W uszach Adriana znów rozbrzmiały rozkazy brata. Sięgnął do tylnej kieszeni i wyciągnął portfel. Wyjął kartę kredytową i dał ją Wolfe'owi.
– Jakiego hasła używać? – spytał przestępca.
Adrian wzruszył ramionami. Nie było co się kryć.
– „Psychprof” – odparł. – I niech pan zapisuje wszystko, za co będzie płacił. Jedna transakcja za dużo i idę prosto na policję.
Wolfe skinął głową, ale nawet ten gest mógł być nieszczery. Adriana to nie obchodziło. I tak nie pożyję dość długo, by przejmować się rachunkami. Usłyszał, że Brian prychnął, jakby to go rozbawiło.
– Musi się pan spieszyć. Nie wiem, ile czasu jej zostało.
Wolfe wzruszył ramionami.
– Jeśli jest czyjąś zabawką i facet chce się nią dzielić…
– Facet i kobieta… – wtrącił Adrian.
– Racja. Dwoje ludzi. To może ułatwić zadanie. W każdym razie, jeśli chcą się nią dzielić z innymi, to dobrze, bo wiadomo, że gdzieś tam musi być, a o to panu przecież chodzi. – Znów się zaśmiał. Miał śmiech, który przenika przez ściany jak wystrzelony z bliska pocisk, a potem przechodzi w cyniczny chichot kogoś, kto zna tajemnicę i nie zamierza jej wyjawić. – To właśnie daje panu szansę, profesorze – dodał z szerokim uśmiechem.
– Co?
– To, że dzisiejszy świat jest taki, jaki jest. Nic tak naprawdę nie dzieje się w sekrecie. Wszyscy chcą się pokazać. Każdy ma swoje pięć minut sławy, co? Hm, to prawda.
Warhol, pomyślał Adrian. Przestępca seksualny cytujący Warhola.
– Jest jednak jeden kłopot.
A może Marshall McLuhan. Nagle Adrian nie mógł sobie tego przypomnieć. Woody Allen. Zmusił się, żeby skupić się na Wolfie.
– Jaki?
– Jeśli podejdzie pan za blisko, spróbuje przełamać tę starą elektroniczną barierę, porywacze mogą się domyślić, że ktoś szuka dziewczyny, a wtedy stanie się towarem uszkodzonym.
Adrian gwałtownie wciągnął powietrze.
– A towary uszkodzone…
Przestępca mówił dalej, ale Adrian zauważył, że głos mężczyzny się zmienił; usta artykułowały słowa, ale głos brzmiał jak Briana. Adrian przestrzegł samego siebie, żeby nie robić zagubionej miny, tylko słuchać.
– No, nie wiem, jak pan… – dodał powoli Wolfe – ale jak mnie coś zepsuje się w lodówce, wyrzucam to.
Rozdział 31
Jennifer siedziała na brzegu łóżka z oczami mocno zaciśniętymi pod opaską i próbowała sobie przypomnieć swój pokój. Z precyzją rysownika zaczęła odtwarzać każdy kąt, każdy kształt i każdy kolor. Zabawki. Obrazy. Książki. Poduszki. Plakaty. Biurko ustawione tak, jak jej najlepiej pasowało; narzuta w czerwone, niebieskie, zielone i fioletowe kwadraty. Na komodzie zdjęcie zrobione jej podczas meczu piłki nożnej, kiedy główkowała piłkę. Niespiesznie poskładała wszystkie elementy w jedną całość;
nie chciała przeoczyć nawet najdrobniejszego szczegółu. Delektowała się każdym wspomnieniem – fabuły i bohaterów książki przeczytanej w dzieciństwie; bożonarodzeniowego poranka, kiedy dostała pierwsze kolczyki. Jakby pomału malowała w wyobraźni obraz swojej przeszłości. To pomagało jej przypomnieć sobie, że Numerem 4 jest dopiero kilka dni, za to Jennifer była przez wiele lat.
To była nieustająca walka.
Opaska, nawet kiedy zdołała spod niej wyjrzeć i ukradkiem rzucić okiem po swoim więzieniu, wydawała się granicą jej świata. Czasem, kiedy budziła się po drzemce, musiała podjąć ogromny wysiłek, żeby przypomnieć sobie cokolwiek ze swojej przeszłości. To, czego dotykała, co czuła, co słyszała – wszystko, co zapamiętała ze swojej celi i co było filmowane – uzmysławiało jej, że jest więźniem chwili. Bała się, że nie było Jennifer wczoraj. Że nie będzie Jennifer jutro. Że jest tylko Jennifer tu i teraz. W głębi ducha wiedziała, że toczy zażarty bój o przetrwanie. Nie miała jednak pojęcia, co próbuje pokonać. Łatwiej być zagubionym marynarzem dryfującym po zimowym morzu. On przynajmniej wie, że musi walczyć z nurtem i falami i że jeśli nie utrzyma się na powierzchni, utonie.
W duchu szlochała. Na zewnątrz zachowywała spokój.
Powiedziała sobie: Mam tylko szesnaście lat. Chodzę do liceum. Wiedziała, że nie zna świata. Nie jeździła do egzotycznych krajów, nie widziała niezwykłych miejsc. Nie była żołnierzem, szpiegiem ani nawet przestępcą – nie miała doświadczeń, do których mogłaby się odwołać, żeby zrozumieć swoje uwięzienie. To powinno ją sparaliżować, ale, o dziwo, tak się nie stało. Co nieco umiem, stwierdziła. Potrafię stawiać opór. Nawet jeśli to kłamstwo, trudno. Była zdeterminowana wykorzystać wszystko, co wie – nawet jeśli tego jest mało – żeby sobie pomóc.