– Ale tak nie będzie, co, Numerze 4? Ten chłopak z twojej szkoły… tutaj go nie ma, zgadza się? Myślisz, że kiedykolwiek się dowie, jaka atrakcja go ominęła?
Nie odpowiedziała. Czubki jego palców prześlizgnęły się po jej skórze. Zakreślały kręgi, jakby zaznaczały kolejne części ciała. Najpierw ramiona. Później w dół pleców, na pośladki, i wokół talii na brzuch, gdzie się na chwilę zatrzymały. I niżej. Przeszył ją dreszcz. Z kimś, kogo by kochała, to byłoby podniecające. Przy tym mężczyźnie czuła tylko ciemność. Drgnęła i musiała zwalczyć pokusę, by uchylić się przed jego dotykiem.
– Chcesz mieć to już z głowy, Numerze 4?
– Nie wiem…
– Chcesz mieć to już z głowy, Numerze 4? – powtórzył słowo w słowo.
Zawahała się. Czy „tak” zachęci go do tego, żeby się na nią rzucił? Cisnął ją na łóżko i wziął przemocą? Czy „nie” odbierze jako zniewagę? Skutek mógłby być ten sam. Nabrała powietrza i wstrzymała oddech, jak gdyby liczyła, że brak tlenu pomoże jej dostrzec właściwą odpowiedź, o ile taka istniała.
Zatrzęsła się. Co potem zostanie?
Czy będzie miała jakąkolwiek wartość?
– Odpowiedz, Numerze 4.
Znów wzięła głęboki wdech.
– Nie – odparła.
Wciąż szeptał.
– Mówiłaś, że chcesz, żeby to było coś szczególnego.
Skinęła głową. W zniżonym głosie mężczyzny brzmiała powściągana nienawiść, nie miłość.
– I będzie. Tylko nie tak, jak to sobie wyobrażałaś. – Zaśmiał się i cofnął o krok. – Wkrótce – dodał. – Pomyśl o tym. Już niedługo. To może się stać w każdej chwili. I to będzie trudne, Numerze 4. Nawet nie przypuszczasz, jak bardzo.
Przeszedł przez pokój.
Po chwili następny dźwięk. Odgłos otwieranych i zamykanych drzwi.
Jennifer nie ruszyła się z miejsca, wciąż naga. Odczekała chyba kilka minut. Potem, kiedy cisza wokół niej stała się ogłuszająca, powoli wypuściła powietrze i wymacała bieliznę. Ubrała się i wróciła do łóżka. Pot ściekał jej pod pachami. Nie od gorąca. Ze strachu. Odszukała misia.
– To nie spotyka nas, Panie Futrzaku – szepnęła. – To spotyka kogoś innego. Jennifer nadal jest twoją przyjaciółką. Jennifer się nie zmieniła.
Chciała móc w to wierzyć. Zdawała sobie sprawę, że coś waży się na szali. Jej tożsamość.
Czy zdoła ją utrzymać?
Zdawało się, że pokój za opaską wiruje. Kręciło jej się w głowie, paliło ją całe ciało, jakby dotyk mężczyzny pozostawił po sobie oparzenia i szramy.
Przyciągnęła Pana Futrzaka do siebie.
Walcz z tym, z czym możesz, Jennifer. Reszta nic nie znaczy.
Skinęła głową, jakby na znak zgody z samą sobą.
Potem, w najgłębszej głębi ducha, przekonała samą siebie: cokolwiek się wydarzy, nie będzie nic znaczyło, nie będzie nic znaczyło, nie będzie nic znaczyło. Liczy się tylko jedno: przeżyć.
Rozdział 32
Adrian spędził większą część weekendu zamknięty w domu, gdzie trzymały go nie rygle czy łańcuchy, lecz choroba. Prawie nie spał, a kiedy już udawało mu się zasnąć, dręczyły go żywe sny. Przeważnie chodził z pokoju do pokoju i przystawał tylko po to, żeby porozmawiać z Cassie, która nie odpowiadała, albo błagać Tommy'ego, żeby się ukazał i pozwolił się raz jeszcze uściskać. Ta myśl uparcie przebiegała mu przez głowę: raz jeszcze, raz jeszcze, raz jeszcze – ale mimo jego usilnych próśb, syn pozostawał milczący i niewidoczny.
Kiedy zobaczył się w lustrze, wydawało mu się, że widzi cień. Miał na sobie porwaną górę od piżamy i wyblakłe dżinsy, jakby w połowie przerwał ubieranie się albo rozbieranie. Włosy zlepione potem. Siwy zarost na podbródku. Czuł się, jakby tkwił w samym środku sporu; jedna natarczywa część jego duszy mówiła mu, żeby o wszystkim zapomniał, podczas gdy druga połowa nalegała, żeby zachował jasność umysłu, panował nad myślami i wspomnieniami. Jedna strona krzyczała i wrzeszczała, druga mówiła cicho, spokojnie. Ta bardziej rozsądna część jego osobowości co jakiś czas przypominała mu, żeby coś zjadł, poszedł do ubikacji, umył zęby, wziął prysznic, ogolił się. Te drobne, rutynowe czynności, dla każdego tak normalne, dla Adriana stawały się coraz trudniejsze i coraz bardziej zniechęcająco skomplikowane.
Chciał przerzucić odpowiedzialność na żonę. Cassie pamiętała wszystko: umówione spotkania, nazwiska ludzi poznanych na koktajlach, daty, adresy, pogodę i – z precyzją stenografa – rozmowy. Zawsze zadziwiała go jej umiejętność błyskawicznego przywoływania szczegółów, dla niego niezwykle trywialnych. Jego wyobraźnię zawalały wyniki pomiarów dokonywanych podczas eksperymentów i słowa, z których mógł spróbować sklecić wiersz. Przez to nie miał miejsca w pamięci na nazwisko żony pracownika uczelni poznanej na grillu z okazji zakończenia roku czy termin wymiany oleju w volvo.
Ciekawe, czy wszyscy artyści tak zwracają uwagę na szczegóły. W sumie to byłoby logiczne. Cassie zawsze wiedziała, gdzie umieścić każdą kreskę, każdy kolor w każdym rysunku i obrazie. A to przecież w gruncie rzeczy to samo.
Tommy odziedziczył po matce umiejętność błyskawicznego przywoływania nazwisk i adresów. To pomagało w pracy z kamerą. Te zdjęcia wykonano z taką prędkością, przy takim ustawieniu przesłony, przy takim oświetleniu. Miał encyklopedyczną wiedzę o swoim fachu.
To oni powinni szukać Jennifer, pomyślał Adrian. Każde z nich potrafiłoby połączyć szczegóły w całość, powiązać spostrzeżenia w fakty. Jak Brian umieliby zebrać detale w jeden spójny obraz.
Był zazdrosny. Oni wszyscy wydawali się lepszymi detektywami od niego.
Raz jeszcze wbił wzrok w fotel w stylu królowej Anny, na którym powinna być Cassie. Czuł się strasznie samotny.
Mgliście docierało do niego, że dom wygląda tak fatalnie jak on sam. Wiedział, że w zlewie rośnie góra brudnych naczyń. Że przy pralce walają się brudne ubrania. Że odkurzacz i mop wzywają, choć nie bardzo wiedział, jakim językiem posługuje się sprzęt gospodarstwa domowego. To pewnie taki metaliczny, bezcielesny głos, jakim podawane są komunikaty na dworcu kolejowym albo autobusowym.
Powiedział sobie, że musi utrzymywać umysł w stanie używalności, dlatego nagle stanął pośrodku salonu, krzyknął: „Cassie, do cholery, musisz mi przypominać te pierdoły!”, znalazł szczotkę i zaczął sprzątać. Szufelka gdzieś się zapodziała, więc część śmieci zamiótł pod dywan. Zaśmiał się, wyczuwając dezaprobatę żony. Widmowe wyrzekanie: „Och, Audie, jak mogłeś”, zdawało się rozbrzmiewać echem wokół niego, ale Cassie się nie pokazała i Adrian poczuł się jak małe dziecko, któremu uszło na sucho jakieś drobne naruszenie zasad obowiązujących w domu. Poczucie winy i satysfakcja zmieszane ze sobą.
Zostawił szczotkę – z łoskotem upadła na wytartą drewnianą posadzkę – i poszedł do kuchni. Włożył część naczyń do zmywarki, uruchomił ją, po czym włączył pralkę i suszarkę. Był niezwykle dumny z siebie, że udało mu się odmierzyć odpowiednią ilość proszku, wsypać go do właściwej przegródki i wcisnąć te guziki, co trzeba.
Przy tych wybitnie prozaicznych zajęciach czuł się samotny jak nigdy.
To nie w porządku, przekonywał samego siebie. Potrzebował ich, a oni go opuścili.
I wtedy, kiedy pralka zaczęła napełniać się wodą, mydlinami i prać ubrania, uprzytomnił sobie, że oni tu są.
Nigdy nie był sam.
Wszyscy, których kochał, stali u jego boku.
W tym momencie zrozumiał, że jeśli ich słyszy, to dlatego, że tego chce, nie dlatego, że chcą tego oni. Odwrócił się raptownie, jakby zaskoczony nagłym dźwiękiem. Stała za nim Cassie. Uśmiechnął się szeroko; to była młoda Cassie. Miała na sobie luźną letnią sukienkę i poznał, że była w ciąży, mocno zaawansowanej, dni, nie, minuty przed ogłoszeniem przez Tommy'ego przybycia na ich świat. Stała przy ścianie, oparta o drzwi kuchni. Uśmiechnęła się do niego i kiedy energicznie ruszył naprzód i wyciągnął do niej dłoń, pokręciła głową i bez słowa wskazała w bok.