– W życiu nie dadzą mi kasy. Nie z moimi ocenami na semestr.
– Czyli co się teraz stanie? – Pierwszy student odchylił się na oparcie. Zerknął na zegar ścienny. – Za pół godziny mam to cholerne seminarium o stosowaniu i nadużywaniu Pierwszej Poprawki do Konstytucji. Nie chciałbym czegoś przegapić.
I wcale nie chodziło mu o wykład.
– Zawsze możesz sobie odtworzyć wszystko, co cię ominęło.
Student znów wcisnął parę klawiszy – zmniejszył obraz Numeru 4 i przeniósł go w róg ekranu. Jak poprzednio, wyskoczyła wiadomość czcionką Bodoni Bold Italie. U góry widniał nagłówek Menu, niżej były mniejsze obrazki podpisane „Skorzystanie z toalety”, „Numer 4 je” i „Rozmowa 1”.
Zamknął menu, powiększył obraz.
– Jasne, ale ja tak nie lubię. Najlepiej się ogląda na żywo.
Sięgnął do sterty podręczników.
– Cholera. Muszę lecieć. Jeszcze jedna nieobecność i obniżą mi ocenę.
– To idź.
Student wcisnął książki do plecaka i chwycił znoszoną bluzę ze sterty brudów. Zanim wyszedł, wychylił się do przodu i pocałował obraz Numeru 4.
– Do zobaczenia za parę godzin, mała – powiedział ze sztucznym południowym akcentem. W rzeczywistości pochodził z małej mieściny nieopodal Cleveland w stanie Ohio. – Nic nie rób. A przynajmniej nic, czego ja bym nie zrobił. I nie daj im się. Chociaż przez dwadzieścia pięć godzin.
– Mhm. Zachowaj życie i cnotę, podczas gdy mój dupkowaty kumpel będzie się pilnie uczył, żeby go nie wyrzucili i żeby nie musiał zarabiać na życie smażeniem hamburgerów.
Obaj się zaśmiali, choć w zasadzie to nie był żart.
– Daj znać, gdyby coś się działo. Puść mi esemesa.
– Jasne.
Jego współlokator pogłaskał ekran i usiadł na krześle przed komputerem.
– Hej – zawołał. – Ośliniłeś mi monitor, jak cię wzięło na całowanie.
Kumpel pokazał mu środkowy palec i wyszedł. Student, który został, wyobrażał sobie, że w celi wciąż rozbrzmiewa echo wystrzału. Zastanawiał się, co by zrobił, gdyby usłyszał strzał za ścianą. Miałby wiele możliwości, z ucieczką włącznie. To, że Numer 4 takiej szansy nie miała, tylko pogłębiało jego fascynację. Podobała mu się jej – jeśli to właściwe słowo – zaradność; z drugiej strony naprawdę nie chciał przegapić gwałtu, kiedy do niego dojdzie. Mimo woli zaczął snuć fantazje. Ciekawe, czy to się stanie szybko i nagle, czy też po długim teatrze uwodzenia. Podejrzewał, że to drugie. Rozważał, czy Numer 4 ulegnie bez walki, czy też będzie się szarpać, miotać i krzyczeć. Nie wiedział, co by wolał. Z jednej strony podobała mu się dominacja mężczyzny i kobiety nad Numerem 4. Z drugiej – lubił kibicować słabszemu, a w tym przypadku to na pewno była ona. To właśnie jemu i jego koledze z pokoju najbardziej się podobało w Serii numer 4. Wszystko wydawało się przewidywalne, a zarazem zupełnie nieoczekiwane. Czasem zastanawiał się, czy także inni studenci w kampusie też płacili za oglądanie Numeru 4. Może wszyscy ją kochamy, pomyślał. Przypominała mu trochę pewną dziewczynę z liceum. Albo całe grono dziewczyn. Trudno powiedzieć. Wiedział tylko jedno: Numer 4 jest skazana na zgubę.
Ten wystrzał to mógł być początek końca. Z drugiej strony, może nie.
Tak czy inaczej dziewczyna umrze.
Ciekaw był, jak to się stanie. Namiętnie oglądał nagrania dżihadystów i filmy z tragicznych wypadków samochodowych.
Uwielbiał takie programy jak Gliny i Pierwsze 48 godzin. A najbardziej na świecie marzył o tym, żeby dostać się do Ryzykantów. Gdyby go przyjęli, na sto procent zgarnąłby główną nagrodę – milion dolarów.
Numer 4 znów dygotała. Przyzwyczaił się do tego, że dziewczyna traci kontrolę nad własnym ciałem. To pokazywało, że jej strach nie jest udawany.
Uwielbiał to.
Tyle z tego, co oglądał, było sztuczne. Gwiazdy porno udawały orgazmy. Gry wideo udawały zabijanie. Seriale telewizyjne udawały dramaturgię.
Nie Co będzie potem. Nie Numer 4.
Czasem miał wrażenie, że była najbardziej rzeczywistą i nierzeczywistą rzeczą, jaką kiedykolwiek widział.
Nagle przerwał swoje rozważania. Coś się poruszyło w pokoju. Zobaczył, że Numer 4 odwraca się lekko. Kamera podążyła za nią. Coś się działo.
Usłyszał to samo co ona. Otwierające się drzwi.
Jennifer drgnęła.
Znajomy szelest powiedział jej, że weszła kobieta w skafandrze. Tym razem jednak nie zbliżała się powoli, jej ruchy wydawały się szybkie. W jednej chwili była przy drzwiach, w następnej już stała nad Jennifer, z twarzą o centymetry od jej twarzy.
– Numerze 4, słuchaj uważnie. Masz zrobić dokładnie to, co powiem.
Jennifer skinęła głową. Słyszała w głosie kobiety nerwowość. Nie mówiła swoim zwykłym zimnym tonem, słowa wychodziły z jej ust przyspieszonym, piskliwym szeptem. Jennifer czuła, że kobieta przybliża wargi do jej czoła, gorący oddech omiatał jej twarz.
– Nie wolno ci wydawać żadnego dźwięku. Nie możesz nawet ciężko oddychać. Masz zostać dokładnie tu, gdzie jesteś. Nie ruszaj się. Nie wierć. I bądź cicho, dopóki nie wrócę.
Rozumiesz?
Jennifer skinęła głową. Chciała spytać o strzał, ale się nie odważyła.
– Chcę usłyszeć twoją odpowiedź, Numerze 4.
– Rozumiem.
– Co rozumiesz?
– Ani słowa. Ani żadnego odgłosu. Ani w ogóle niczego. Mam tu zostać.
– Dobrze.
Kobieta milczała. Jennifer słuchała jej oddechu. W pokoju rozbrzmiewało echem jakieś łomotanie – nie wiedziała: czy jej własnego serca, czy serca kobiety.
Nagle poczuła, że dłoń chwyta ją za twarz. Wydała zduszony okrzyk. Zamarła, kiedy paznokcie kobiety wbiły się w jej policzki i mocno ścisnęły skórę. Zadrżała, zwalczając pragnienie, by oderwać od siebie silne palce, i przygotowała się na ból.
– Piśnij tylko, a umrzesz – wysyczała kobieta.
Jennifer zadygotała, próbowała coś odpowiedzieć, ale nie mogła, Tylko dreszcz przeszył jej ciało. To najwyraźniej wystarczyło. Dłoń kobiety rozluźniła uścisk. Jennifer nadal siedziała sztywno, bała się ruszyć.
A potem nastąpiło nowe, obce, nieprzyjemne doznanie. Coś ostrego dotknęło jej gardła i zsunęło się w dół, po szyi, piersi, brzuchu, kroczu – równym, płynnym ruchem, podkreślanym lekkimi ukłuciami, jakby igła muskała skórę.
Nóż!
– I to będzie straszna śmierć, Numerze 4. Jasne?
Dziewczyna znów skinęła głową i czubek noża trochę mocniej wpił się w jej brzuch.
– Tak. Tak. Rozumiem – wyszeptała.
Czuła, że kobieta się cofa. Szelest, który towarzyszył każdemu jej krokowi, przycichł. Jennifer nasłuchiwała dźwięku zamykanych drzwi, na próżno. Tkwiła nieruchomo na łóżku, z misiem w objęciach, usiłując dojść, co się dzieje.
Wytężyła słuch i w chwili, kiedy dotarło do niej, że coś jest nie tak, dłoń chwyciła ją za gardło i zaczęła dusić. Potężna siła wykradała całe powietrze z jej piersi. Czuła się jak przygnieciona wielką betonową płytą. Myślała, że zemdleje ze strachu i zaskoczenia. Na jej zawiązane oczy opadła zasłona bólu, czerwona jak krew. Wierzgnęła, ale trafiła tylko powietrze.
Odruchowo podniosła ręce i znieruchomiała na dźwięk głosu mężczyzny.
– Mogę zrobić coś równie złego, Numerze 4. Może nawet gorszego.
Zadrżała na całym ciele. Bała się, że zemdleje w ciemności pod opaską, a po chwili pomyślała, że może już zemdlała. Krztusiła się strzępkami oddechu.
– Nie zapominaj o tym – szepnął mężczyzna. Na tę groźbę przeszedł ją dreszcz.
– Pamiętaj. Nigdy nie jesteś sama.
Silne dłonie nagle się rozluźniły. Zakasłała, rozpaczliwie łapiąc powietrze. Kręciło jej się w głowie. Nie miała pojęcia, że mężczyzna – w obcisłej czarnej kominiarce, kalesonach i baletkach na nogach – po cichu wszedł za kobietą do pokoju. Teraz już wszystko jej się pomieszało. Kłótnia, wystrzał – to stworzyło w jej wyobraźni jeden scenariusz. Ale to, że obydwoje byli razem w celi i działali wspólnie, jednomyślnie, w skoordynowany sposób, po prostu usunęło jej grunt spod nóg. Czuła, że świat wiruje wokół niej i usiłowała uchwycić się czegoś, co uratowałoby ją przed upadkiem w ciemną otchłań.