– Masz milczeć, Numerze 4. Bez względu na to, co słyszysz. Co czujesz. Co, jak sądzisz, dzieje się na zewnątrz.
Milczeć. Jeśli choć piśniesz, już nic więcej nie zrobisz na tym świecie. Potem będzie tylko niewyobrażalny ból.
Jennifer mocno zacisnęła powieki. Może skinęła głową. W każdym razie raczej się nie odezwała. Usłyszała jednak dźwięk zamykających się drzwi. Uświadomiła sobie, że mężczyzna bezszelestnie przeszedł przez pokój. To było równie straszne jak wszystkie jawne groźby.
Pozostawała w ciemności, jakby skuta lodem.
Coś w niej chciało, żeby się ruszyła. Żeby wyjrzała spod opaski. Żeby wstała z łóżka. Ta niebezpieczna część jej duszy walczyła ze wszystkimi pozostałymi, które ją przekonywały, żeby posłusznie wypełniała każdy rozkaz.
Nasłuchiwała mężczyzny albo kobiety. Nic.
Jednak ta duszna cisza – którą mącił jedynie jej własny ciężki oddech – nie trwała długo.
Rozległ się jakiś odgłos. Znajomy – a jednocześnie przerażający. Potrzebowała raptem kilku sekund, żeby poznać co to. Syrena. Policyjna albo strażacka. Była daleko, ale szybko się zbliżała.
Rozdział 34
Adrian gwałtownie skręcił, żeby wyminąć nadjeżdżający samochód. Zawyły klaksony, zapiszczały opony. Dźwięk wdarł się do volvo. Towarzyszyły mu gniewne przekleństwa i wykrzykiwane wyzwiska. Adrian poderwał wzrok; zorientował się, że przejechał na czerwonym i cudem, o parę metrów, uniknął zderzenia.
– Przepraszam, przepraszam, moja wina, nie zauważyłem, że się zmieniły… – jakby drugi kierowca, który już odjeżdżał w pośpiechu, mógł go usłyszeć albo zobaczyć jego pełną skruchy minę.
– Zły znak, Audie – powiedział Brian z fotela pasażera. -Gubisz się. Musisz być skoncentrowany.
– Staram się – odparł Adrian z nutą frustracji. – Po prostu bywam rozkojarzony. Każdemu się zdarza. To nic nie znaczy.
– Nieprawda. Ty to wiesz, ja to wiem. I teraz wie to też gość z tamtego samochodu.
Jechał dalej, mocno poirytowany. Wściekłością na brata maskował obawy co do własnej sprawności.
– Nie rozumiem, jak w ogóle możesz udzielać mi rad – odezwał się po dłuższej chwili. – Sam ukrywałeś to, co się z tobą działo, przed nami wszystkimi. A mogliśmy ci pomóc.
Nie miał na myśli pomocy fizycznej. Brian prychnął w odpowiedzi.
– Nie przyszło ci do głowy, drogi bracie, że może nie chciałem dłużej być leczony? Że miałem już dość psychoterapeutów, leków i ciągłego gadania, ad nauseam, o wszystkim, co mnie gryzie, gdy przez cały czas wiedziałem, co to jest i że nigdy się od tego nie uwolnię?
– Wiedziałeś? Od kiedy to masz skończone studia psychologiczne? Nie wierzę ci. – Sarkazm tych słów częściowo odparł dręczący go niepokój. Brian miał rację, przynajmniej co do tego, że trzeba być czujnym i skoncentrowanym na drodze.
Czy miał rację, że się zabił; tego Adrian nie był taki pewny.
– Myślę, że postąpiłeś jak tchórz – dodał z nutą złośliwej wyższości. – Zostawiłeś tylko bałagan, który ja musiałem sprzątać. – Tak naprawdę chodziło mu o to, że Brian, jak Cassie i Tommy, odszedł i nie zostawił mu niczego prócz pytań. Każde z nich było oddzielną tajemnicą. Nie mógł jednak tego powiedzieć, bo nie chciał za wiele wymagać od nieżyjącego brata.
Brian milczał. Adrian jechał dalej. Szybę na chwilę zalały promienie słońca. Blask przygasł, kiedy wóz wziął zakręt. Byli kilka przecznic od domu Marka Wolfe'a i Adrian stwierdził, że powinien ułożyć sobie w myśli, co powie przestępcy. Przypomniał sobie, że prawdziwy detektyw starałby się przewidzieć, co takiego Wolfe znalazł w Internecie, że postanowił go wezwać.
Jednak zanim mógł się skupić na zniknięciu Jennifer, przeszkodził mu brat – cicho rozpamiętywał własną śmierć, jakby Adrian o to pytał.
– Wiedziałem tylko, Audie, że zostawiłem ważną część samego siebie. Zostawiłem ją gdzieś, skąd nigdy nie mogłem jej wydobyć, bez względu na to, co robiłem. Przez to wszystko w moim życiu wydawało się maskaradą, próbą wypełnienia luki, której wypełnić nie sposób. Czasem to właśnie robi z człowiekiem wojna. Pewnie nie z każdym. Ale ze mną, owszem. – Westchnął i mówił dalej. – Widzisz, bracie, byłem wtedy jeszcze dzieckiem, a wokół tyle zabijania, tyle śmierci… wiedziałem, do cholery, wiedziałem, że to zawsze będzie we mnie siedziało i nigdy za nic mnie nie opuści.
Adrian chciał odpowiedzieć: Przecież to nieprawda. Teraz już dużo lepiej rozumiemy szok pourazowy. Mógłbym pokazać ci wyniki badań, ludzi, którym udało się pomóc. Prowadzi się ważne prace, z dnia na dzień dowiadujemy się coraz więcej. To, że kiedyś przeszedłeś ciężkie chwile, nie znaczy, że jesteś naznaczony na całe życie. Ludzie żyją dalej. Zamykają pewien rozdział. Podnoszą się. Rozwijają…
Nic z tego jednak nie powiedział, bo zrozumiał, że powinien to zrobić za życia Briana. Nie teraz.
Był moment, kiedy sądził, że rozgryzł część tajemnicy brata. Przeniósł się ze świata zabijania do świata prawa. Tkwił uwięziony między tym co racjonalne a tym co nieracjonalne, przez całe życie usiłował się rozeznać, co jest czym. To tak, jakby coś się w nim zepsuło i próbował to naprawić.
Ale nie potrafił.
Zerknął w bok. Brat miał na sobie zwykły wyrafinowany niebieski prążkowany garnitur prawnika z Wall Street. Wyglądał elegancko. Jak spod igły. W jego głosie jednak brzmiała łagodność, której Adrian u niego nie poznawał. Brian zawsze był dynamiczny, śmiało podejmował trudne decyzje, głośno i zaciekle bronił klientów i słusznych spraw. Słyszeć go tak przygniecionego poczuciem klęski to coś obcego, niewyobrażalnego.
Adrian wydał zduszony okrzyk. Twarz Briana była umazana krwią. Na białej koszuli rozlewała się ciemna szkarłatna plama. Włosy potargane i pozlepiane. Adrian nie widział otworu, który kula zrobiła w skroni, ale ta dziura tam na pewno była, tuż poza zasięgiem wzroku.
– Wiesz, co mnie zaskoczyło, Audie. Zawsze uważałem cię za uczonego, intelektualistę. Poezja, badania naukowe… Ale nie miałem pojęcia, że jesteś tak twardy – ciągnął Brian matowym, reporterskim tonem. – Ja nie zniósłbym śmierci Tommy'ego w Iraku. Nie mógłbym żyć dalej po tym, jak Cassie wjechała w to drzewo. Byłem samolubny. Żyłem sam. Miałem tylko klientów i sprawy, za które walczyłem. Nie dopuszczałem do siebie ludzi. Tak dużo łatwiej, bo skoro nikogo nie kochałem, o nikogo nie musiałem się martwić.
Adrian przeniósł wzrok z powrotem na drogę. Upewnił się, że nie przekracza dozwolonej prędkości.
– Dom Wolfe'a jest tam. – Brian wskazywał przed siebie zakrwawionym palcem.
– Zostaniesz przy mnie? – spytał Adrian. Pytanie zawisło w powietrzu między nimi.
– Jeśli będę ci potrzebny, przyjdę – odparł Brian. Nagle znów stał się pewny siebie, bezpośredni i hardy jak zawsze.
Zaczął otrzepywać koszulę, jakby plamy krwi były okruchami chleba. – Słuchaj, Audie, dasz sobie z gościem radę. Pamiętaj tylko to, co wie każdy detektyw: zawsze istnieje jakiś związek między faktami. Gdzieś tam jest coś, co ci powie, gdzie szukać Jennifer. Musisz tylko być gotowy to zauważyć, kiedy przemknie ci przed oczami. Jak ten samochód na skrzyżowaniu. Musisz być gotowy do działania.