Zastanawiała się, czy to wyłączna domena Internetu. Kiedy ujawniasz coś osobistego, wpuszczasz do swojego świata obcych ludzi.
– Myśli pani, że coś z tego wam pomoże? – spytał Scott.
– Nie wiem. Popatrzył na ekran.
– A ja tak – oznajmił ponuro.
Zawahał się i spojrzał na drugi koniec pokoju. Mary Riggins poszła zaparzyć kawę.
– To dla niej. Żeby dać jej poczucie, że coś robi, by znaleźć Jennifer. Ale to trochę tak, jakby jeździć po okolicy i liczyć, że wypatrzymy ją jak zgubione rękawiczki. To nic nie da, prawda, pani detektyw?
– Nie wiem – skłamała Terri. – To czasem pomaga. Zdarzały się takie przypadki. Ale…
Scott wtrącił się i dokończył za nią, jak to miał w zwyczaju.
– …dużo częściej to próżny trud, racja, pani detektyw?
Terri chwilę się zastanawiała, jakim trzeba być człowiekiem, żeby używać słów „próżny trud” w zwykłej rozmowie. Zachowała spokojną, nieprzeniknioną minę i kiwnęła głową.
Scott wydawał się mocno zakorzeniony w rzeczywistości; inni mogli to odbierać jako zimne, bezosobowe okrucieństwo. Zapewne było to szczególnie widoczne podczas jego sesji z pacjentami.
– Staram się pomóc jej zmierzyć się z prawdą – powiedział. – Mijają kolejne dni. Całymi godzinami siedzimy tutaj, jakbyśmy czekali, że zadzwoni telefon i usłyszymy Jennifer: „Hej, możecie przyjechać po mnie na przystanek?” I nic. Żadnego telefonu.
Żadnych wieści. Jakby się zapadła pod ziemię. – Odchylił się do tyłu i zatoczył łuk ręką. – Tu jest jak w mauzoleum. Mary nie może przez resztę życia tkwić w ciemności i czekać.
To właśnie powinna robić, pomyślała Terri. Ludzie zawsze wzywają do realizmu, dopóki nie idzie o ich własne dziecko. Wtedy nie ma realizmu. Wówczas robi się wszystko, co w ludzkiej mocy.
I tak będzie zawsze.
Nie sądziła, by „mierzenie się z prawdą” miało sens. Zrozumiała jednak, że w tym domu jest po niewłaściwej stronie równania. Wzięła kubek kawy od Mary, która usiadła naprzeciwko niej. Teraz szybko się zestarzeje, pomyślała. Każde słowo, które powiem, odbierze jej rok życia. Kiedy zacznę, będzie miała czterdzieści lat; kiedy skończę – sto.
– Chciałabym mieć dobre wieści… – odezwała się cicho.
Rozdział 35
Wycie syreny sięgnęło przerażającego crescendo, jakby było tuż za ścianą celi, i nagle ucichło. Jennifer usłyszała głośne łup! kilku zamykanych drzwi samochodów. Potem, jak seria z karabinu, rozległo się łomotanie do odległych drzwi. Nie słyszała, żeby ktoś krzyknął: „Policja! Otwierać!”, ale jej wyobraźnia wypełniła tę lukę, gdy tylko rozbrzmiał tupot biegnących nóg. Wybijały perkusyjny rytm na podłodze piętro wyżej.
Zamarła w bezruchu – nie tyle dlatego, że tak jej kazano, ale też pojawiły się wizje, myśli i obrazy. Powstawały gdzieś w ciemności przed nią.
Słowo „ratunek” wsączyło się do jej serca.
Z gardła Jennifer nagle wyrwał się stłumiony okrzyk, który przeszedł w szloch. Nadzieja. Szansa. Ulga. Wszystkie te doznania, i wiele innych, zalały ją, uwolniły rwącą rzekę podniecenia.
Wiedziała, że oko kamery patrzy i że każdy jej ruch musi być widoczny na jakimś ekranie. Teraz jednak, po raz pierwszy, mógł ją zobaczyć ktoś z zewnątrz. Ktoś inny niż jej oprawcy. Nie bezosobowy, nie anonimowy. Ktoś, kto może stanie po jej stronie. Nie, ktoś, kto na sto procent stoi po mojej stronie, pomyślała.
Odwróciła się lekko w kierunku drzwi. Wychyliła się do przodu, wytężyła słuch.
Nasłuchiwała głosów, ale była tylko cisza. To dobrze, stwierdziła w duchu.
Oczami wyobraźni widziała, co się dzieje.
Musieli otworzyć drzwi. Nie można nie wpuścić glin, jak zapukają. Nastąpiła wymiana zdań… „Czy państwo…?” i „Mamy podstawy przypuszczać, że przetrzymujecie tu pewną dziewczynę. Jennifer Riggins. Znacie ją?” Mężczyzna i kobieta powiedzą „nie” – ale nie spławią tym glin, bo gliny im nie uwierzą. Policjanci będą twardzi. Nie dadzą się zbyć. Nie będą słuchać kłamstw. Wparują do środka… i teraz wszyscy razem stoją w jakimś pokoju na górze. Policjanci są nieufni, zadają pytania. Uprzejmie, ale stanowczo. Wiedzą, że jestem tutaj albo gdzieś blisko, ale jeszcze nie są pewni gdzie. To tylko kwestia czasu, Panie Futrzaku. Pojawią się tu lada chwila. Mężczyzna próbuje się tłumaczyć. Kobieta przekonuje, że nie robią nic złego, ale gliny wiedzą swoje. Mężczyzna i kobieta zaczynają się bać. To koniec. Gliny wyciągną broń. Oprawcy rzucą się do ucieczki, ale otoczeni nie będą mieli dokąd uciec. Lada moment funkcjonariusze wyjmą kajdanki. Widziałam to w setkach filmów i seriali. Rzucą mężczyznę i kobietę na podłogę i ich skują. Może kobieta się rozpłacze, a mężczyzna będzie przeklinał: „pieprzcie się, pieprzcie się…”, ale gliny to zignorują. Całkowicie. Słyszeli podobne rzeczy już z milion razy. Jeden z nich powie: „Macie prawo zachować milczenie…”, a pozostali rozejdą się po domu i zaczną nas szukać, Panie Futrzaku. Słuchaj uważnie, lada chwila ich usłyszymy. Drzwi się otworzą i ktoś zawoła: „Jezu Chryste!” albo coś takiego, a potem nam pomogą. Zerwą mi łańcuch z szyi. „Nic ci nie jest? Jesteś ranna?” Ściągną mi opaskę z oczu. Ktoś krzyknie: „Wezwijcie pogotowie!”, a ktoś inny doda: „Tylko spokojnie… Możesz się ruszać? Co ci zrobili?” A ja im powiem, Panie Futrzaku. Powiem im wszystko. Możesz mi w tym pomóc. A potem ani się obejrzymy, a już mnie ubiorą i wokół zaroi się od ratowników medycznych i gliniarzy. Będę w środku tego wszystkiego. Ktoś wciśnie mi do ręki komórkę i usłyszę głos mamy. Będzie płakała… ze szczęścia i może tym razem nawet się tak bardzo na mnie nie pogniewa, bo naprawdę chcę wrócić do domu, Panie Futrzaku. Chcę do domu. Potem zaczniemy wszystko od nowa. Bez Scotta. W nowej szkole, z nowymi dzieciakami, już nie tak strasznie podłymi, i od tej pory będzie inaczej. Tak jak wtedy, kiedy żył tata. Znów będę czuła jego obecność. Wiem, że to on pomógł im mnie znaleźć, chociaż nie żyje. Wskazał im, gdzie mnie szukać, i przyjechali, proszę bardzo. A potem, Panie Futrzaku, gliny nas wyprowadzą. Ciemno, błyski fleszy, reporterzy, pytania… Ale ja nic nie powiem, będę tylko chciała wrócić do domu. Razem z tobą. Wsadzą nas na tył radiowozu, włączą sygnał i jakiś policjant rzuci: „Miałaś wielkie szczęście, Jennifer. Przyjechaliśmy w samą porę. To co, gotowa wrócić do domu?” A ja na to: „Tak. Proszę”. I za tydzień, dwa, zadzwoni ktoś z programu Sześćdziesiąt Minut albo z CNN i zaoferuje milion dolarów, żebym przedstawiła swoją historię. A wtedy, Panie Futrzaku, opowiemy o każdym szczególe. Staniemy się sławni i bogaci i od tej pory wszystko będzie inaczej. Lada moment.
Słuchała uważnie. Czekała, aż któryś z wyobrażonych dźwięków rozlegnie się w rzeczywistości i potwierdzi to, co wiedziała, że dzieje się tuż poza jej zasięgiem.
Ale panowała cisza.
Docierał do niej tylko szmer własnego oddechu, przyspieszony, chrapliwy.
Pamiętała, że kazali jej być cicho. I wiedziała, że są zdolni praktycznie do wszystkiego. Nie mogła łamać zasad. Musiała być posłuszna.
Ale… to była jej szansa. Tylko jak ją wykorzystać?
Każda sekunda ciszy drażniła. Jennifer poczuła, że drży – jej ciałem wstrząsały znajome bezwiedne skurcze mięśni. Trwanie w bezruchu wydawało się prawie niemożliwe. Jakby każde zakończenie nerwowe, każdy jej narząd, każde uderzenie serca tłoczące krew do żył domagało się czego innego, miało własny, odrębny cel. Odnosiła wrażenie, jak gdyby wpadła w wir; uczucie jak w ruszającej kolejce górskiej, kiedy tory nagle opadają i wagonik leci na łeb, na szyję, coraz głośniej, coraz szybciej.