Выбрать главу

Czekała. Udręka stawała się nieznośna.

Wierzyła, że zaledwie centymetry dzielą ją od bezpieczeństwa.

Wyciągnęła szyję, żeby wyłowić coś, co powiedziałoby jej, co się dzieje. Ale była tylko paraliżująca cisza.

To za długo trwa, Panie Futrzaku. Za długo! – pomyślała.

Zastanawiała się gorączkowo, co zrobić. Mogłaby zacząć krzyczeć: „Tli jestem!” Albo brzęczeć łańcuchami. Przewrócić łóżko albo sedes. Byleby ten ktoś na górze usłyszał, że ona tu jest.

Zrób coś! Cokolwiek! Zanim sobie pójdą!

Nie mogła dłużej wytrzymać. Zwiesiła nogi z łóżka, ale były jak z waty, słabe, bezsilne. Zmusiła się, by wstać. Zaraz wszystko się zacznie – wystarczy tylko zawołać o pomoc, narobić hałasu, wrzasnąć, cokolwiek, byle sprowadzić pomoc.

Otworzyła usta, zebrała się w sobie.

I nagle znieruchomiała.

Zrobią mi coś złego.

Nie. Policjanci cię usłyszą. Uratują.

Jeśli gliny nie przyjdą – oni mnie zabiją.

Oddech uwiązł jej w piersi. Czuła się, jakby przygniatał ją wielki ciężar.

Tak czy inaczej mnie zabiją.

Nie.

Jestem cenna. Jestem ważna. Coś znaczę. Jestem Numerem 4. Potrzebują Numeru 4.

Niezdecydowanie krępowało jej ruchy. Wszystko ją przerażało.

Jennifer wiedziała, że musi się uratować. Jednak pod opaską widziała dwie drogi, obie biegnące skrajem przepaści, i nie mogła stwierdzić, która jest bezpieczna, która jest właściwa, wiedziała tylko, że którąkolwiek wybierze, nie będzie powrotu, że droga za nią zniknie. Gorące łzy spływały po policzkach. Rozpaczliwie pragnęła usłyszeć coś, co powiedziałoby jej, którędy pójść, ale cisza była torturą tak wielką jak wszystko, co zrobili jej mężczyzna i kobieta.

Umrę. Tak czy tak, umrę, pomyślała.

Nic nie miało sensu. Nic nie było jasne. Nie potrafiła określić: co słuszne, a co nie. Mocno ścisnęła Pana Futrzaka.

I wtedy – jakby cudza ręka prowadziła jej własną – uniosła krawędź opaski.

– Nie rób tego! – zawołał filmowiec.

– Tak! Tak! Zrób to! – krzyknęła jego żona performerka.

Nie odrywali oczu od płaskiego ekranu telewizora zamontowanego na nagiej ceglanej ścianie ich modnego loftu w Soho. Filmowiec – chudy, żylasty mężczyzna pod czterdziestkę – zarabiał na wygodne życie, kręcąc filmy dokumentalne o nędzy Trzeciego Świata, finansowane przez rozmaite organizacje pozarządowe. Jego posągowa żona – ślubu niedawno udzielił im znajomy gej, który w odruchu frustracji porzucił kapłaństwo i prawdopodobnie nie miał prawa udzielać ślubów – też była chuda. Kaskada splątanych, kręconych czarnych włosów upodabniała ją do Meduzy. Kobieta regularnie występowała w nocnych klubach i na małych scenach, o których raczej nie piszą w „New Yorkerze”. To dawało jej pewną popularność w kręgach awangardowych, choć sama skrycie marzyła o tym, żeby załapać się do mainstreamu, gdzie mogłaby liczyć na większe pieniądze i większy rozgłos.

– Musi wydostać się na wolność! – powiedziała podekscytowana.

Mąż pokręcił głową.

– Musi ich przechytrzyć. To tak jakby stać oko w oko z uzbrojonym człowiekiem… – zaczął, ale szybko mu przerwała.

– Przecież to dziecko. Przechytrzyć ich? Zapomnij.

Drugi raz wykupili abonament na cobedziepotem.com. Uważali, że pieniądze, które na to poszły, to wydatek związany z pracą i podlega odliczeniu od podatku. Awangardowy film, aktorstwo nowej fali. Po oglądaniu Numeru 4 często toczyli długie, głębokie dyskusje o tym, co zobaczyli, i znaczeniu tego dla współczesnej sztuki. Oboje postrzegali Co będzie potem? jako twórcze rozwinięcie dokonań Warhola i Factory, które, przed laty wyszydzane, z czasem zyskały uznanie w oczach krytyków i myślicieli. Numer 4 fascynowała ich oboje, ale traktowali to jako zainteresowanie czysto intelektualne – nie chcieli uznać, że to, co robią, może być przestępstwem czy aktem chorej ciekawości. Znajomym nic o tym nie mówili – choć na wielu przyjęciach, kiedy rozmowa schodziła na temat technik kinematograficznych i rosnącej roli Internetu, gdzie film spotyka się ze sztuką, czuli pokusę, by opowiedzieć o swojej fascynacji Numerem 4 i o tym, jak wiele ta dziewczyna dla nich znaczy. Nie robili tego jednak, choć sądzili, że wśród uczestników tych przyjęć zapewne znaleźliby wielu abonentów tego samego serwisu. W końcu to przy jednej z takich okazji dowiedzieli się o jego istnieniu.

Kiedy jednak oglądali Numer 4 przez kolejne dni i noce, każde z nich połączyła z nią innego rodzaju więź. Filmowiec był opiekuńczy, pełen obaw o los dziewczyny, ostrożny. Nie chciał, żeby robiła cokolwiek, co naraziłoby ją na niebezpieczeństwo albo niepotrzebnie skomplikowało sytuację. Jego żona, przeciwnie – pragnęła, by Numer 4 szła na całość, podejmowała każde ryzyko, postawiła się mężczyźnie i kobiecie, walczyła z nimi. Nalegała na bunt, podczas gdy mąż mówił tylko o potrzebie ostrożności i posłuszeństwa.

Wierzyli, że to, co wykrzykiwali w stronę ekranu, było jedyną nadzieją Numeru 4 na przetrwanie.

Często się o to spierali. A te kłótnie wciągały ich głębiej w historię Numeru 4. Każde z nich wykazywało słuszność własnego podejścia. Żona piała z zachwytu, kiedy Numer 4 pierwszy raz wyjrzała spod opaski, rozeznała się w otoczeniu i zauważyła główną kamerę. Filmowiec zerwał się na równe nogi i triumfalnie podniósł zaciśniętą pięść, gdy Numer 4 znosiła w bezruchu zawoalowane groźby mężczyzny.

Wtedy powiedział: „Tylko tak może panować nad sytuacją. Musi pozostawać nieodgadniona”.

Performerka odparła: „Musi tworzyć własną narrację. Przejąć kontrolę nad wszystkim, nad czym tylko się da. Jedynie wówczas będzie mogła pamiętać, kim jest, i sprawić, że mężczyzna i kobieta będą w niej widzieć osobę, nie rzecz”.

„Tak nigdy się nie stanie”, stwierdził mąż. Wszystkie podobne wymiany zdań brzmiały jak początek kłótni. Zawsze jednak kończyły się identycznie: on zaczynał głaskać ją po nodze, ona przytulała się do niego. Fascynacja jako gra wstępna.

A teraz, w swoim lofcie, po wykwintnej kolacji popijanej drogim białym winem, półnadzy oglądali dramatyczne wydarzenia, które rozpoczęły się chwilę przed tym, jak mieli położyć się spać.

– Teraz ma szansę, do cholery! – prawie krzyczała kobieta. -Wykorzystaj to, Numerze 4! Zawładnij chwilą!

Używała żargonu ich znajomych terapeutów.

– Słuchaj, zupełnie się mylisz. – Filmowiec podniósł głos, ale nie odrywał oczu od ekranu. – Jeśli ich nie posłucha, kto wie, na co się narazi. Może wpadną w panikę. Może… – urwał. Żona wskazywała róg ekranu. Numer 4 podniosła dłonie do obroży. To przyciągnęło ich uwagę. Raptem obraz przełączył się na widok z góry, z kamery tuż za plecami dziewczyny. Filmowiec intuicyjnie zrozumiał, co ta zmiana oznacza, i niecierpliwie wychylił się do przodu. Performerka jednak pokazywała mu coś innego.

Jennifer wsunęła Pana Futrzaka pod pachę i podniosła dłonie do obroży i łańcucha. Zdawała sobie sprawę, że ma trzy możliwości: narobić hałasu, spróbować uciec, nie robić nic i czekać na policję.

Pierwsza byłaby złamaniem wyraźnego zakazu. Nie miała pojęcia, czy policjanci na górze w ogóle by ją usłyszeli. Kto wie, czy cela nie została wyciszona, na wypadek gdyby stało się coś takiego jak teraz. Stwierdziła, że mężczyzna i kobieta wszystko starannie zaplanowali; musiała więc zrobić coś nieoczekiwanego.

Ta myśl ją przeraziła.

Zrozumiała, że jest na skraju przepaści. Usiłowała zachować równowagę – ale szaleńcza energia wzięła górę.

Zaczęła zrywać obrożę z szyi.

Jej paznokcie szarpały i drapały. Zacisnęła zęby.