Paradoksalnie nie zdjęła opaski z oczu. Jakby złamanie dwóch reguł naraz było ponad jej siły.
Czuła, że łamią się jej paznokcie, a skóra szyi zdziera się do krwi. Oddychała jak nurek uwięziony w morskiej toni, który rozpaczliwie szuka powietrza.
W walce z obrożą zużyła cały zapas sił. Pan Futrzak wyślizgnął się z uścisku i wylądował u jej stóp. Pod opaską szlochała z bólu.
Chciało jej się krzyczeć i kiedy już otworzyła szeroko usta, poczuła, że materiał zaczyna się przecierać. Wzięła głęboki wdech i gwałtownie szarpnęła za więzy na szyi.
Rozerwały się.
Załkała i mało nie upadla z powrotem na łóżko.
Łańcuch runął z brzękiem na podłogę.
Otaczała ją cisza, wewnątrz siebie jednak Jennifer słyszała potężną hałaśliwą uwerturę, jakby dźwięk skrobanej tablicy albo przelatującego centymetry nad głową odrzutowca. Zatkała uszy, żeby to wyciszyć.
Usiłowała się opanować; nagle odzyskana wolność przyprawiała o zawroty głowy. Bez łańcucha czuła się jak marionetka, która urwała się ze sznurków; nogi uginały się pod nią, mięśnie drgały jak flaga na wietrze.
Opaska wciąż była na swoim miejscu. Przez głowę Jennifer przebiegały setki myśli, wszystkie jednak zagłuszał przeraźliwy strach. Podniosła rozdygotane ręce i zerwała opaskę.
Kiedy czarny materiał opadł z oczu, wrażenie było takie, jakby nagle spojrzała w słońce. Podniosła dłoń i zamrugała. Łzawiły jej oczy. Myślała, że oślepła – zaraz jednak wzrok wrócił i wyostrzył się jak za wyregulowaniem kamery.
Rozejrzała się.
W pierwszej chwili zamarła w bezruchu. Wbiła wzrok w oddaloną o półtora metra kamerę. Miała ochotę ją rozwalić – ale tego nie zrobiła. Zamiast tego schyliła się spokojnie i podniosła pluszowego misia.
Powoli odwróciła się w stronę stołu. Tam widziała swoje ubrania, kiedy przed kilkoma dniami wyjrzała spod opaski.
Zniknęły.
Zachwiała się lekko, jak gdyby dostała w twarz. Przełknęła ślinę, żeby powstrzymać wzbierającą falę przerażenia i mdłości. Liczyła, że znajdzie swoje ciuchy – jakby włożenie dżinsów i obszarpanej bluzy miało oznaczać krok w stronę dawnego życia, a stanie półnago w celi było tylko dalszym ciągiem życia, które jej narzucono. Próbowała zrozumieć ten podział, na próżno. Spojrzała w prawo i w lewo. Miała nadzieję, że tylko gdzieś przełożyli ubranie. Pokój jednak był pusty – nie licząc łóżka, kamery, porzuconego łańcucha i sedesu turystycznego.
Jakaś jej cząstka próbowała przekonać samą siebie: nie przejmuj się, nie przejmuj się – możesz uciec tak, jak stoisz… – ale jeśli ta myśl przedarła się do jej wyobraźni, to pozostawała ukryta. Jennifer zrobiła krok naprzód.
Powtarzała w duchu: uciekaj, uciekaj, uciekaj. Nie wiedziała jednak, co konkretnie powinna zrobić. Miała tylko mglisty plan, by wyrwać się na wolność i zawołać policjantów na górze. Snuta przez nią fantazja zmieniała się z każdym kolejnym krokiem. Teraz to ona musi znaleźć ich, nie odwrotnie.
Odetchnęła głęboko i przemierzyła celę. Jej bose stopy plaskały o cement, kiedy przeszła obok kamery i wyciągnęła rękę do gałki w drzwiach.
Żeby nie było zamknięte, żeby nie było zamknięte…
Jej dłoń objęła gałkę. Przekręciła ją.
O mój Boże, Panie Futrzaku, jesteśmy wolni.
Nieśmiało, najciszej jak mogła, pchnęła drzwi. Sprężyła się. Bądź gotowa. Teraz uciekniemy. Biegnij szybko. Ile sił. Tak szybko jak jeszcze nigdy.
Miała dość czasu na jeden oddech, jeden rzut oka na otoczenie. Zobaczyła ciemną, pełną cieni, zakurzoną piwnicę, drewniane okno wypełnione czarnym nocnym niebem i drobinami kurzu, po czym w jej oczy uderzyło światło, najjaśniejsze jakie w życiu widziała. Oślepiona wciągnęła powietrze i podniosła misia, instynktownie osłaniając się od tej eksplozji. Jakby nadlatywała ku niej kula ognia.
I nagle zapadła nieprzenikniona ciemność, gdy na głowę Jennifer opadł kaptur – taki sam jak w pierwszych chwilach niewoli. Zanim zaczęła się krztusić, usłyszała ostry głos kobiety:
„Zły wybór, Numerze 4”. Przez chwilę szamotała się gwałtownie, w końcu jednak została rzucona na ziemię i unieruchomiona żelaznym uściskiem. Całe przerażenie ostatnich dni spadło na nią w jednej strasznej sekundzie i wciągnęło ją w wielką czarną dziurę. Spadała bezradnie.
Performerka pokręciła głową.
– Cholera – powiedziała zasmucona, a mimo to zafascynowana. – Cholera.
Jej mąż filmowiec westchnął.
– A nie mówiłem? – szepnął cicho, kiedy patrzyli na szamoczącą się Numer 4.
– To nie w porządku – burknęła żona. Nie wyłączyła jednak telewizora. Zamiast tego ścisnęła dłoń męża i wzdrygnęła się. Usiedli wygodnie na kanapie i oglądali dalej. Nie mogli oderwać oczu od ekranu.
W tym samym czasie, na Uniwersytecie Georgii, w domu Tau Epsilon Phi, student gorączkowo wysłał esemesa do swojego współlokatora, który wciąż siedział na wieczornych zajęciach. „Bez jaj! Wygraliśmy! Zaczyna się. Omija cię najlepsze”.
W rogu ekranu zegar odmierzający czas do gwałtu stanął, błysnął na czerwono i wyzerował się.
Rozdział 36
Nie – powiedział Adrian. – Nie. Nie. Nie. Nie – powtarzał.
Na ekranie wyskakiwały zdjęcia młodych kobiet. Wszystkie uczestniczyły w rozmaitych aktach seksualnych lub pozowały przed kamerami internetowymi: mydliły się pod prysznicem, siedziały nago przed lustrem i wytrwale robiły sobie makijaż bądź lubieżnie zabawiały mężczyznę lub drugą kobietę. Mężczyźni zwykle mieli tatuaże, a kobiety burzę blond włosów. Niektóre były początkującymi gwiazdkami porno. Inne zupełnymi amatorkami. Studentki i call girls. Wszystkie kokietowały kamerę. Adrian pomyślał, że są dziecinne i piękne, a mimo to tajemnicze. Skarcił się w duchu: tyle lat studiowania psychologii i nie potrafisz wymyślić, dlaczego ktoś tak bez skrępowania obnaża się przed obcymi.
Jedną odpowiedź oczywiście znał. Dla pieniędzy.
To jednak uznał za mało logiczne.
Potem naszła go druga myśclass="underline" Kamera nie jest publiczna. To tylko środek dystrybucji samego siebie.
Sam ledwo wyczuwał te psychologiczne niuanse.
Adrian odwrócił się do przestępcy seksualnego, który przywoływał kolejne obrazy. Spodziewał się, że Mark Wolfe będzie poirytowany, że wyrzuci ręce w górę w geście frustracji, bo sam miał ochotę tak zrobić; nic z tych rzeczy. Uderzał tylko w klawisze i otwierał kolejne zdjęcia, penetrując witrynę za witryną. Komputer zalewała kaskada pornografii. Wolfe miał styl maestra, klikał zapamiętale, ledwo zerkał na obrazy i filmy na ekranie, nie zważał na niemilknące jęki i stękania, które wydobywały się z głośników. Adrianowi udzielił się ten rytm – nie zwracał większej uwagi na szczegóły, jakby otępiająca powtarzalność uodporniła jego oczy na atakujące je sceny i pozwoliła mu skupić się na wypatrywaniu jakiegoś charakterystycznego znaku, który wskazywałby, że natrafili na Jennifer.
Poruszył się na miejscu.
– Czy aby na pewno dobrze się do tego zabieramy? – spytał powoli.
Wolfe znieruchomiał. Wyłączył dźwięk; został sam obraz dziewczyny – z wyglądu niespełna osiemnastoletniej. Wiła się w całkowicie udawanej rozkoszy. Adrian podniósł kartkę z przygotowaną listą, pełną adresów internetowych i stron o nazwach typu seksnastolatkow.com czy oglądajmnie24.com. Adrian pomyślał, że praktycznie każda kombinacja słów z podtekstem seksualnym znalazła swoje miejsce na mapie Internetu.
– Jest jeszcze dużo adresów do sprawdzenia… – zaczął, po czym pokręcił głową. – Czy dobrze się do tego zabieramy? – powtórzył.
– Nie, profesorze. – Wolfe wskazał na kobietę przed nimi. -I… – dodał powoli -…jak pewnie zdążył pan zauważyć, mało kto tutaj jest zmuszany do czegokolwiek…