Adrian spojrzał w ekran. Czuł się jak po wizualnej walce.
– …Chociaż nie, nie do końca mam rację – ciągnął mężczyzna. – Mógł ich do tego zmusić brak pieniędzy, pracy, a może po prostu niczego innego nie potrafią. Albo siedzi w nich coś, co każe im to robić, może to ich kręci. Niewykluczone.
Ale z małą Jennifer to co innego, prawda? – zakończył swój wywód pytaniem.
Adrian skinął głową.
– No właśnie – mruknął Wolfe. – A nawet amatorki czy gówniary z liceum, które wrzucają swoje zdjęcia na Facebooka, są dużo starsze od tej pana dziewczyny. Poza tym, administratorzy tych stron nie chcą trafić za kratki, więc bardzo pilnują, żeby nawet małolaty, które w tajemnicy przed mamusią i tatusiem pstrykają fotki aparatem w komórce, miały co najmniej osiemnaście lat. Nikt nie chce kłopotów, jakie… – urwał.
Adrian wbił w niego wzrok. Zrozumiał, że Wolfe prowadzi go w miejsca zdecydowanie zbyt legalne i uczęszczane. Może w ten sposób poddawał go próbie.
– Panie Wolfe, z nas dwóch to pan jest ekspertem. Proszę udzielić mi fachowej rady.
Mark po chwili namysłu sięgnął po stojącą na podłodze butelkę wody. Pociągnął długi łyk. Wreszcie zmiął kartki z zapisanymi adresami stron.
– Mam pewien pomysł. – Odchylił się na krześle zamyślony. – Zna pan datę zniknięcia małej Jennifer… więc jeśli dziewczyna gdzieś tu jest, to na względnie nowym poście. Większość tamtych stron funkcjonuje od dawna. Twarze się zmieniają. Akcja nie.
Adrian przytaknął.
– Przymus, panie Wolfe. Dziecko przymuszane do…
Wolfe wziął ulotkę i spojrzał na zdjęcie Jennifer.
– Dziecko, hę? Ładniutka…
Adrian musiał zrobić dziwnie groźną minę, bo Wolfe uniósł dłoń.
– Rozumiem. Pan widzi dziecko. Dla mnie jest, cóż… – zawahał się. Pewnie zamierzał powiedzieć coś w stylu „w sam raz”. – No dobrze, profesorze. Teraz zrobi się niebezpiecznie. Na pewno chce pan to ciągnąć?
– Tak.
– To będą naprawdę mroczne miejsca. Proszę uważnie patrzeć. Może te rzeczy są mocne. Nawet, według niektórych, odrażające. Albo szokujące, ja tam nie wiem. Ale nie siedziałyby tutaj, gdyby gdzieś tam ktoś nie był skłonny płacić, żeby je oglądać. I tych ktosiów jest tak dużo, że wszystkie te strony tłuką dużą forsę. Teraz trzeba tylko dopasować małą Jennifer do tego schematu i dowiemy się, gdzie szukać.
– Niech pan jej nie nazywa „małą Jennifer”. Wtedy wydaje się to takie…
Mężczyzna zaśmiał się i dokończył za profesora.
– …błahe?
– Mhm.
– Dobrze, spróbuję. Ale musi pan coś zrozumieć: w sieci wszystko staje się błahe. – Spojrzał na splecione ciała na ekranie. Zawahał się. – Co pan widzi, profesorze?
– Jakaś para uprawia seks…
Wolfe pokręcił głową.
– Sądziłem, że pan tak powie. Tak mówi praktycznie każdy. Proszę przyjrzeć się uważniej.
Adrian znieruchomiał. Myślał, że to mówi Wolfe, potem jednak rozpoznał głos Briana. Ale nie tylko. Miał wrażenie, jakby dwie halucynacje nakładały się na siebie – i wychylił się do przodu, usiłując rozróżnić poszczególne głosy, aż w końcu zorientował się, że słowa Briana powtarza Tommy.
Zajrzyj głębiej, usłyszał.
Przez chwilę był zdezorientowany, niepewny, skąd nadeszło to polecenie. Potem uprzytomnił sobie, że to musiał być Tommy, nikt inny. Miał ochotę wybuchnąć radosnym śmiechem. Prawie stracił nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek usłyszy syna.
Zajrzyj głębiej, rozległo się znowu. To tak, jak mówiłem ci poprzednio, tato. Wykorzystaj poezję. Wykorzystaj psychologię. Myśl jak przestępca. Postaw się na miejscu szczura. Dlaczego wybiera ten, nie inny korytarz labiryntu? Dlaczego? Dlaczego? Co na tym zyskuje i jak? No, tato, dasz radę.
Adrian wyszeptał imię syna. Sam dźwięk imienia „Tommy” napełnił go różnymi uczuciami; kołatały się w nim miłość i poczucie straty. Chciał spytać: „co masz na myśli?”, ale słowa zagubiły się na języku, kiedy przerwały mu nalegania Tommy'ego.
Morderstwa na wrzosowiskach, tato. Dlaczego zabójcom powinęła się noga?
– Wyszli z ukrycia.
Co to znaczy, tato?
– Że byli zbyt pewni siebie i zrezygnowali z anonimowości. Nie pomyśleli o konsekwencjach takiej decyzji.
Czy nie tego właśnie powinieneś szukać?
Głos syna wydawał się pewny, zdeterminowany. Tommy zawsze potrafił zachować zimną krew, nawet kiedy wszystko wokół waliło się w gruzy. Dlatego był tak znakomitym fotografem wojennym.
Adrian spojrzał na ekran.
– Hej, profesorze… – W głosie Wolfe'a brzmiał niepokój.
Adrian przybrał ton studenta wyrwanego do odpowiedzi przez nauczyciela.
– Widzę kogoś, kto z jakiegoś powodu chce być na tym ekranie – powiedział. – Kogoś, kto gra według jakichś reguł, występuje z własnej woli. Widzę kogoś, kto nie został zmuszony do tego, by się okaleczyć psychicznie.
Wolfe się uśmiechnął.
– Bardzo to poetyckie, profesorze. Ja uważam tak samo.
– Widzę żerowanie na ludziach. Widzę biznes.
– Widzi pan zło, profesorze? Wielu ludzi powiedziałoby, że widzi zepsucie, coś wstrętnego i przerażającego jednocześnie. A potem przestaliby patrzeć.
Adrian pokręcił głową.
– W moim fachu nie dokonujemy moralnych ocen. Oceniamy tylko zachowania…
– Jasne. Już w to wierzę… – Wolfe wydawał się rozbawiony, ale nie tak irytująco.
Ten człowiek musiał poświęcić wiele czasu na to, by poznać samego siebie, ustalić, co go pociąga, pomyślał Adrian. Kiedy Wolfe znów odwrócił się do klawiatury komputera, Brian szepnął: No dobrze, jest zboczeńcem i degeneratem, ale nie socjopatą. Kto by przypuszczał?
Śmiech Briana ucichł, kiedy Wolfe wcisnął kilka klawiszy i ekran zapełnił się czerwienią i czernią. Zbliżenie lochu. Ściany obwieszone biczami i łańcuchami. W czarnej drewnianej konstrukcji tkwił mężczyzna w obcisłej skórzanej masce. Tęga kobieta, także opięta czarną skórą, chłostała go metodycznie. Mężczyzna był nagi, po każdym smagnięciu przechodził go dreszcz. Czy przyjemności, czy bólu, tego Adrian nie potrafił stwierdzić. Może jednego i drugiego.
– O takich mrocznych miejscach mówiłem – wyjaśnił Wolfe.
Adrian patrzył przez krótką chwilę. Mężczyzna w masce zadrżał.
– Tak. Rozumiem. Ale to…
– Tylko przykład, profesorze.
Adrian milczał.
– Musimy zawęzić kryteria poszukiwania – odezwał się wreszcie.
Wolfe znów przytaknął.
– To samo przyszło mi do głowy.
Adrian miał ochotę wykrztusić: „Gdzie mam szukać?” w nadziei, że Tommy albo Brian mu to podpowiedzą, oni jednak jak na złość milczeli.
– Musimy poszukać osób więzionych – stwierdził.
Wolfe jakby się zamyślił, a Adrian mówił dalej.
– Troje ludzi. Dwójka porywaczy i Jennifer. Jak wciągają ludzi w to, co zrobili? Muszą na tym zarabiać. Inaczej te poszukiwania to strata czasu. Proszę pójść tropem pieniędzy, panie Wolfe. Niech pan wymyśli, jak ktoś mógłby wykorzystać dziewczynę uprowadzoną z ulicy.
Adrian naciskał. W jego głosie brzmiała stanowczość – może to skutek trawiącej go choroby. W jakimś głębokim zakamarku umysłu słyszał, jak brat i syn biją mu brawo.
Wolfe odwrócił się do komputera.
– Proszę dobrze usiąść – polecił cicho. – To nie będzie łatwe, zwłaszcza dla kogoś w pańskim wieku.
– A dla pana, Wolfe?
Przestępca seksualny pokręcił głową.