– Znajome terytorium, profesorze. Wszystko to już widziałem. – Dalej stukał w klawisze. – Kiedy jest się takim jak ja, nie od razu rozumie się, co dokładnie… człowieka pociąga. Trzeba samemu do tego dojść. Pojawiają się coraz to nowe pomysły, zainteresowania i cóż, próbuje się je realizować. Najpierw wędruje się myślami, potem na nogach. – Wzruszył ramionami. – I wtedy zwykle się wpada. Kiedy człowiek nie jest pewien, czego właściwie szuka. Ale gdy już to wie, to znaczy, naprawdę wie, wtedy ma z górki, bo może zaplanować wszelkie swoje działania z myślą o konkretnym celu.
Adrian nie sądził, by którykolwiek z wykładowców jego dawnego wydziału mógł zwięźlej przedstawić złożone problemy emocjonalne przestępców seksualnych.
Wolfe nagle zamarł z palcem zawieszonym nad ostatnim klawiszem.
– Muszę mieć pewność, że stoi pan po mojej stronie – oznajmił szorstko. – Że mogę na pana liczyć. Że to wszystko zostanie między nami.
Adrian nagle usłyszał głosy Tommy'ego i Briana. Nalegały: Śmiało. Skłam.
– Tak. Daję panu słowo.
– Wytrzyma pan widok, jak kogoś gwałcą? Albo zabijają?
– Przecież mówił pan, że filmy snuff nie istnieją.
Wolfe pokręcił głową.
– Mówiłem, że nie istnieją w świecie racjonalnym. Są legendą miejską. W świecie nieracjonalnym, cóż… kto to może wiedzieć. – Odetchnął głęboko. – Widzi pan, gdyby nakryli mnie z takimi rzeczami na moim komputerze albo gdyby jakiś glina od tych spraw namierzył, że coś takiego oglądałem, zostałbym…
Adrian nie musiał dopowiadać brakującego słowa. Było oczywiste.
– Nie. Robi to pan na moje żądanie. Jeśli wynikną jakieś kłopoty z policją, całą winę wezmę na siebie.
– Całą.
– Tak. A pan powie prawdę. Że zapłaciłem za to, by był moim przewodnikiem.
– Mhm, tyle że musieliby mi uwierzyć – mruknął przestępca.
Adrian miał wrażenie, że facet balansuje na krawędzi.
Z jednej strony wiedział, w jak wielkie tarapaty może się wpakować, nawet jeśli Adrian będzie go krył. Z drugiej chciał w to wejść. Obejrzeć te wszystkie miejsca, które zamierzali odwiedzić. Adrian poznał to po tym, jak Mark ochoczo zgarbił się nad klawiaturą.
– No dobrze, profesorze, teraz wkroczymy w mrok. – Uśmiechnął się.
Adrian zrozumiał, że Wolfe często wędrował przez te światy.
Przestępca wcisnął ostatni klawisz i na ekranie pokazały się dzieci. Bawiły się w parku zalanym słońcem. W tle Adrian dostrzegł zabytkowe budowle i brukowane ulice. Amsterdam, domyślił się. Mark Wolfe drgnął – Adrian wychwycił ten mimowolny ruch tylko kątem oka. Obaj przełknęli ślinę, jakby nagle zaschło im w gardle, choć z diametralnie przeciwnych powodów.
– Z pozoru coś zupełnie niewinnego, prawda, profesorze? Adrian przytaknął.
– To się zaraz zmieni.
Słoneczny dzień i park zniknęły. Zastąpił je pokój z białymi ścianami. Stało w nim łóżko.
– Zaznaczam: oglądanie tego, posiadanie, nawet myślenie o tym jest absolutnie niezgodne z prawem – oznajmił Wolfe, wychylając się do przodu.
– Dalej – polecił Adrian, choć miał nadzieję, że to Brian każe mu kontynuować; tak naprawdę jednak od kilku minut naciski halucynacji ustały. Wydawało się, że nawet obcesowy, nieżyjący prawnik u jego boku był zatrwożony tym, co pojawiło się na ekranie.
Dwaj mężczyźni przez długie godziny wędrowali po komputerowym świecie, który – zdawało się – istnieje w równoległej rzeczywistości, gdzie obowiązują inne reguły, inna moralność. Ten świat odwoływał się bezpośrednio do stron ludzkiej natury zimno opisywanych w podręcznikach, z których Adrian uczył studentów przed dziesiątkami lat. Istniał od wieków – nowy był tylko system komunikacji i uczestnicy. Normalnie Adrian byłby wstrząśnięty tym, co widzi, podchodził jednak do tego z dystansem naukowca. Jako badacz miał określony cel, i wszystko, co przebiegało mu przed oczami i nie pasowało do jego teorii, natychmiast odrzucał. Niejeden raz, wiercąc się niespokojnie na widok jakiejś okropnej sceny wykorzystywania jednego człowieka przez drugiego, myślał sobie, że ma szczęście, że jest psychologiem i traci rozum i pamięć jednocześnie. Dzięki temu był niejako podwójnie zabezpieczony i mógł oglądać rzeczy, które nadawały nowe znaczenie słowu „potworność”.
Przez cały długi dzień i wieczór matka Wolfe'a co pewien czas stawała w drzwiach salonu i niepewnie domagała się dostępu do „swoich seriali”, dobry syn jednak szybko ją zbywał. W końcu zrobił jej coś do jedzenia i zgodnie z cowieczornym rytuałem ułożył ją do snu, przepraszając za zmonopolizowanie telewizora i obiecując, że jutro będzie mogła oglądać sitcomy dłużej niż zwykle. Wolfe'owi było wyraźnie przykro, że pozbawia matkę tych chwil. Adrian wyczuwał u niego empatię, jednocześnie jednak nie mógł nie zauważyć rozkoszy, z jaką rzucał się w wir obrazów, które znaleźli. Czasem, kiedy Adrian mówił „Przejdźmy dalej…”, Wolfe wyraźnie się ociągał, niechętnie odrywał się od oglądanych scen. Był jednocześnie pobudzony i ostrożny. Adrian przypuszczał, że przestępca nigdy nie zwiedzał światów internetowych w towarzystwie.
To wyczerpujące i otępiające, pomyślał.
Widzieli dzieci. Widzieli zboczenie. Widzieli śmierć.
Wszystko wyglądało prawdziwie, nawet kiedy było sztuczne. Wszystko wyglądało sztucznie, nawet kiedy było prawdziwe.
Granica między iluzją a rzeczywistością zatarła się całkowicie. Adrian nie potrafił już stwierdzić, czy to, co ogląda, dzieje się naprawdę, czy też zostało upozorowane z wprawą hollywoodzkiego specjalisty od efektów specjalnych. Terrorysta mordujący zakładnika – to musiało wydarzyć się naprawdę, ale w jakimś innym, mrocznym świecie.
Wolfe dalej wciskał klawisze, ale coraz wolniej. Pewnie męczyło go balansowanie na skraju czeluści, w której skrywa się tak wiele jego własnych pragnień.
Było późno.
– Profesorze, musimy zrobić przerwę. Coś zjeść. Wypić kawę. Dajmy sobie na dziś spokój. Niech pan przyjdzie jutro, spróbujemy znowu.
– Jeszcze kilka stron.
– Ma pan pojęcie, ile pan już pieniędzy wydał? Za wstęp na każdą taką witrynę się płaci. Mówimy tu już o tysiącach…
– Proszę kontynuować. – Adrian wskazał na listę, która wyskoczyła na ekranie. Trzy adresy: zrobiewszystko.com, two-imtodziprzyjaciele.com i cobedziepotem.com.
Wolfe kliknął na ten ostatni. Wyprostował się gwałtownie.
– Proszę spojrzeć. Żądają grubej forsy za wstęp. Droga strona. Muszą oferować coś szczególnego. – To ostatnie słowo wypowiedział z ożywieniem i przejęciem.
Czerwony napis na czarnym tle, lista cen, i zegar pokazujący czas działania strony. Żadnej informacji, co się tu sprzedaje; a zatem kupujący wiedzą, czego się spodziewać. To go zaintrygowało. Wolfe wskazał na zegar.
I nagłówek: Seria numer 4.
– Czy to nie pokrywa się z czasem zniknięcia tej pańskiej dziewczyny?
Adrian szybko policzył w pamięci. Tak, zgadzało się. Wychylił się do przodu. Nagle wezbrał w nim entuzjazm, ale inny niż ten, który wyczuwał u Wolfe'a.
– Zapłać – rzucił.
Wolfe wpisał numer karty kredytowej Adriana. Zaczekali na zatwierdzenie transakcji. Potem pokój wypełniła Oda do radości Beethovena.
– Fajne – stwierdził Wolfe. Wpisał nick „psychprof”, po czym, poproszony o hasło, wprowadził „Jennifer”.
– No dobra, profesorze, zobaczmy, co my tu mamy.
Następne kliknięcie i na ekranie pojawił się obraz z kamery internetowej. Młoda kobieta z twarzą zasłoniętą kapturem siedzi na łóżku. Sama w surowym piwnicznym pokoju. Dygocze ze strachu. Naga. Na rękach ma kajdanki, luźno przykute do przytwierdzonego do ściany łańcucha.