Выбрать главу

Stanowili idealną parę.

Jej serce wezbrało pożądaniem. Podniosła dłoń i zaczęła powoli pieścić swoją pierś.

Za plecami usłyszała znajome szuranie od strony łazienki. Szybko odwróciła się od komputerów, rozpuściła włosy i uwodzicielsko machnęła głową. Zrzuciła skąpą bieliznę i kiedy Michael wszedł do pokoju, wskoczyła z chichotem na łóżko. Odwróciła się i kiwnęła na niego palcem.

Uśmiechnął się i ruszył ku niej ochoczo.

Wiedziała, że to, co zrobił z Numerem 4, było integralną częścią pracy. Koniecznie musiała pilnować, by nie widział w tym nic prócz obowiązku, który spełnił dla niej. Bez przyjemności. Bez podniecenia. Bez pasji. To wszystko miał zarezerwowane dla niej. Podczas roboty z Numerem 4 obsługiwała kamerę chłodno, z dystansem. Zmuszała się, by sprawdzać, czy na twarzy Michaela nie znać prawdziwej rozkoszy.

To istotne, pomyślała, kiedy wyciągnęła ręce, żeby go przytulić. Chciała objąć go całą sobą, każdym swoim mięśniem, posiąść go tak głęboko, jak tylko mogła, przykryć go jak wielka, potężna fala zalewająca plażę. Pragnęła mieć pewność, że będzie czuł i słyszał wyłącznie ją, jej pieszczoty i bicie jej serca.

– No, no, no… – powiedział Michael, kiedy pociągnęła go na siebie. Uśmiechnął się szeroko.

Leżała nieruchomo i głaskała go po policzku. Nie musiała prosić o miłość. Widziała ją.

Wcześniej wykonał po prostu dobre biznesowe posunięcie.

Podniosła usta do jego ust. Tylko przez sekundę przemknęła jej myśl o następnym niełatwym „zadaniu”. Wiedziała jednak, że Michael tym też się zajmie. Będzie musiała pomóc. Jak zawsze. Ale wierzyła, że on zrobi to, co najtrudniejsze.

Miłość i śmierć. Są do siebie trochę podobne, pomyślała.

A potem uległa eksplodującym w niej emocjom i mocno zacisnęła powieki w dziecinnym zachwycie.

– Hej, Lin… – zagadnął Michael, stukając w klawisze komputera. – Co powiesz na to, żeby puścić to na cały regulator?

Kiedy skończyli się kochać, wstał z łóżka i podszedł do monitorów, jakby przyciągany magnetyczną siłą.

Głośniki napełniły pokój śpiewem. Loretta Lynn, High on a Mountain Top. Piosenka w stylu country o upajającym, przyjaznym, wyluzowanym rytmie tworzyła niepowtarzalny nastrój. Z każdą nutą wciągała słuchacza coraz dalej w głąb gór Ozark czy Blue Ridge.

Linda wzruszyła ramionami.

– Nie chcesz jeszcze raz puścić dzieci albo szkoły?

– Nie. Uznałem, że czas na coś innego. Coś zupełnie niespodziewanego i trochę zwariowanego. Nie sądzę, by Numer 4 kiedykolwiek słuchała starego country. – Zamilkł, wcisnął jeszcze kilka klawiszy.

W pokoju rozległ się mruczący głos Chrisa Isaaka.

– Stary dobry Kubrick – powiedziała Linda. – To ze ścieżki dźwiękowej jego ostatniego filmu.

– Myślisz, że pasuje?

Linda lekko się skrzywiła.

– Dziewczyna jest już zupełnie zdezorientowana i zagubiona. Chyba nie ma pojęcia, gdzie jest ani nawet kim jest. Muzyka… nawet jeśli tylko będzie jej walić w uszy… nie wiem…

– Zostało mało dźwięków do wykorzystania. Jeszcze kilka się znajdzie, ale…

Linda wstała naga z łóżka i podeszła do niego. Pomasowała jego barki.

– Sądzę… – zaczęła.

Podniósł na nią oczy.

– Czytałem czaty – powiedział.

– Ja też.

– Możliwe, że zbliżamy się do końca. – Otworzył kilka komentarzy na ekranie.

„Nie przestawajcie. Niech zapłaci!”

„Zrób to jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz…”

– Jest dużo takich – wyjaśnił Michael. – Ale te…

Oboje nachylili się w stronę słów na monitorze.

„Myślałem, że będzie się bardziej opierać…” „Numer 4 jest złamana”.

„Numer 4 jest skończona. Kaput. Finito. Po ptakach”.

„Dla Numeru 4 to koniec. Nie ma do czego wrócić. Nie ma dokąd pójść. Pozostaje jej tylko jedno rozwiązanie. I to właśnie chcę zobaczyć…”

W uwagach wymienianych między klientami znać było poczucie straty, jakby po raz pierwszy dostrzegli niedoskonałości idealnej postaci, za jaką dotąd uważali Numer 4. Na początku wydawała się wykwintną chińską porcelaną; teraz wyszczerbiła się i popękała. Widok dziewczyny skutej łańcuchem w pokoju, świadomość tego, co mogło nastąpić, wyczekiwanie tej chwili – to wszystko pobudzało ich wyobraźnię. Teraz, kiedy stało się to co nieuniknione, była w ich oczach skalana i powoli przygotowywali się na nieuchronny finał.

Linda i Michael zdawali sobie z tego sprawę.

Może nie potrafili tego w pełni wyrazić słowami, ale oboje rozumieli, co z tego wynika. Został już tylko jeden krok.

Linda przestała masować ramię Michaela i ścisnęła je z całej siły.

Pokiwał głową. Kochał Lindę z wielu powodów, ale najbardziej za to, że tyle potrafiła powiedzieć bez słów. Na scenie sprawdziłaby się nadzwyczajnie, stwierdził w duchu.

– Zacznę pisać scenariusz ostatniego aktu – powiedział. – Należy zachować ostrożność.

Wiedzieli, że choć starannie dotąd wszystko planowali, popularność Numer 4 sprawiła, że ostatni akt musi być wyjątkowy.

– To musi być coś, co zapadnie ludziom w pamięć – podsunęła Linda powoli. – Nie możemy załatwić tego na łapu-capu. Trzeba zrobić coś niezapomnianego. Dzięki temu, kiedy zaczniemy Serię numer 5…

Michael złapał myśl w pół zdania.

Zaśmiał się. Linda inspirowała go, co uznawał za swoisty akt miłości. Kiedyś czytał długi entuzjastyczny artykuł o artyście Christo i jego żonie, Jeanne-Claude. Wspólnie przygotowali wiele monumentalnych przedsięwzięć – na przykład przykryli szerokie kaniony pomarańczowymi płachtami materiału i otoczyli wyspy różowymi plastikowymi pierścieniami, a kilka tygodni później wszystko to usunęli. W świecie sztuki Jeanne-Claude miała mniejsze zasługi od męża, za to w sypialni pewnie większe, domyślił się. Tak czy owak, sądził, że tacy artyści jak tych dwoje zrozumieliby, czego dokonał z Lindą.

Wyłączył muzykę.

– W porządku – powiedział drwiącym tonem, jakby mówił żart zrozumiały tylko dla nich dwojga. – Numer 4 nie posłucha Loretty Lynn.

Jennifer nie mogła już stwierdzić, czy jest przytomna, czy nie. Otwierała oczy – koszmar. Zamykała oczy – koszmar. Czuła się rozbita, jakby jakaś pijawka powoli, ale nieubłaganie wysysała całą życiodajną krew z jej żył. Tak naprawdę nigdy nie zastanawiała się nad tym, jakie to uczucie umierać, ale była pewna, że to właśnie się z nią dzieje. Kiedy jadła, nie zaspokajała głodu. Kiedy piła, nie gasiła pragnienia. Ściskała Pana Futrzaka, ale szeptała do ojca: „Idę do ciebie, tatusiu. Czekaj na mnie. Niedługo się pojawię”.

Tylko raz wpuścili ją do jego szpitalnej sali. Była mała i wystraszona, a on leżał w łóżku otoczony przez popołudniowe cienie. Maszyny przy nim wydawały dziwne dźwięki; rurki wychodziły z jego kościstych ramion. Te ramiona wyglądały obco – Jennifer wiedziała, że tata jest silny, że potrafi wziąć ją na ręce i kręcić nią wkoło. Jednak ramiona, które widziała, nie mogły wykrzesać z siebie dość siły, by pogłaskać ją po włosach. To był jej ojciec i nie jej ojciec zarazem. Przerażona i zdezorientowana chciała go dotknąć, ale bała się, że od najdelikatniejszej pieszczoty tata rozleci się na kawałki. Pragnęła, żeby się uśmiechnął, dodał jej otuchy i powiedział, że wszystko się ułoży. Jednak nie mógł zrobić nawet tego. Jego powieki trzepotały, to zasypiał, to się budził. Mama mówiła, że to od leków przeciwbólowych, ale Jennifer wtedy pomyślała, że to śmierć przymierza go jak ubranie. Wygonili ją z sali, zanim maszyny oznajmiły to co nieuniknione. Myślała wtedy, że tam w łóżku nie leżał ten sam człowiek, którego znała jako swojego ojca. Że tylko się pod niego podszywał.