Выбрать главу

Teraz jednak to samo spotkało ją: wszystko, co czyniło z niej

Jennifer, zostało wymazane.

Nie było ucieczki. Nie było świata poza ścianami celi, na zewnątrz kaptura na jej głowie była tylko pustka. Nie było matki, nie było Scotta, nie było szkoły, nie było ulicy na jej osiedlu, nie było domu, nie było pokoju, w którym miała swoje rzeczy. Nic z tego nigdy nie istniało. Byli tylko mężczyzna, kobieta i kamery. Jak zawsze. Urodziła się w celi i w celi umrze.

Wyobrażała sobie, że staje się taka jak on wtedy, w szpitalu. Że powoli, nieubłaganie zanika.

Przypomniała sobie, jak na samym początku ojciec przyszedł do niej i powiedział, że jest ciężko chory. „Ale nie martw się, kochanie. Twardy ze mnie gość. Zamierzam walczyć, ile sił. A ty możesz mi pomóc. Pokonam to z twoją pomocą. Razem to pokonamy”.

Ale tak się nie stało.

A ona nie potrafiła pomóc. Ani trochę. To przykre. Przepraszała go setki, tysiące razy w duchu, tam gdzie przechowywała wspomnienia.

Po raz pierwszy w trakcie swojej niewoli stwierdziła, że nie chce jej się płakać. Na policzkach nie miała łez. Z gardła nie wydzierał się szloch. Mięśnie rąk i nóg, sztywny kręgosłup – wszystko się rozluźniło.

Choć zaciekle walczył, nie mógł nic zrobić. Choroba okazała się zbyt silna i tyle. I teraz działo się to samo: nie mogła nic zrobić.

Przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśclass="underline" gdyby dostała okazję, żeby zginąć w walce, byłoby to lepsze niż zwyczajnie dać się zabić. Wówczas, kiedy znów zobaczyłaby ojca, spojrzałaby mu prosto w oczy i powiedziała: „Starałam się tak bardzo jak ty, tato. Byli dla mnie za silni i tyle”.

A wtedy on odpowiedziałby: „Widziałem. Widziałem wszystko. Wiem, że się starałaś, kochanie. Jestem z ciebie dumny”.

To by jej wystarczyło, przekonywała bezgłośnie swojego misia.

Rozdział 38

Adrian miał wrażenie, że w jegti żyłach zamiast krwi płynie prąd elektryczny. Patrzył w ekran telewizora i czuł, jak ubywa mu lat; wiedział, że nie może sobie dłużej pozwolić na to, żeby być stary, chory i zagubiony. Musiał znaleźć tę część samego siebie, która kiedyś w nim była, teraz jednak zaginęła przygnieciona chorobą i upływem czasu.

– Chce pan, żebym zajrzał na jeszcze jedną stronę? – spytał Wolfe.

Adrian nie potrafił stwierdzić, czy ton przestępcy zdradza zmęczenie późną porą, czy autentyczne pragnienie, by kontynuować. Kiedy spojrzał na Wolfe'a, ten wciąż siedział wychylony w stronę zakapturzonej dziewczyny na ekranie. Zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli to nie jej szukali, Wolfe wróci na cobedziepotem.com, jak tylko zostanie sam. Facet miał suchy głos spragnionego wędrowca, który dostrzega w oddali upragnioną oazę. Fascynacja wisiała w powietrzu jak mocny zapach.

Zawahał się. Słyszał, jak Brian niemal krzyczy mu w ucho, przestrzega go, domaga się, by uważał na siebie. Nieżyjący prawnik wręcz gorączkowo nalegał, by brat zrobił coś sprzecznego: Działaj szybko, ale ostrożnie!

– Wie pan co – powiedział Adrian powoli, jakby rzeczowy ton mógł uwiarygodnić jego kłamstwo. – To chyba nie ona…

– Jasne. – Wolfe sięgnął do klawiatury.

– Ale jesteśmy blisko. To znaczy, właśnie czegoś takiego musimy szukać.

Wolfe znieruchomiał. Nadal nie patrzył na Adriana, tylko chłonął obraz na ekranie. Profesor zrozumiał, że w życiu przestępcy są chwile, kiedy zapomina o zmęczeniu, wyczerpaniu, głodzie, pragnieniu i wszelkich zajęciach – ilekroć budzi się pożądanie, napędzają go niewyczerpane zasoby wewnętrznego przymusu. To Adriana intrygowało – oto mógł na własne oczy zobaczyć rzeczy, które dotąd tylko badał i odtwarzał w warunkach laboratoryjnych. Już prawie uległ naukowej ciekawości, kiedy do rzeczywistości przywróciły go wrzaski brata.

– Nie możemy być „blisko”, profesorze – oznajmił Wolfe. – Albo to mała Jennifer, albo nie.

Adrian puścił mimo uszu określenie „mała Jennifer”.

– No tak. Kłopot w tym, że widziałem ją tylko przelotnie i nie jestem całkowicie pewien.

Ale był pewien. Nie chciał tylko powiedzieć tego na głos.

– Cóż, ten tatuaż… albo jest prawdziwy, albo sztuczny. To samo blizna. Kiedy mówi do kamery, że ma osiemnaście lat, albo kłamie, albo nie, ale na moje oko łże jak cholera. To pan jednak musi to stwierdzić, profesorze. W końcu to pańska specjalność. W każdym razie już późno i musimy na dziś skończyć.

Prawda albo kłamstwo. Adrian wciąż potrzebował pomocy przestępcy. Zerknął na zakapturzoną postać na ekranie. Kimkolwiek jest, w tej chwili tkwi uwięziona na drugim brzegu rzeki. Adrian poczuwał się do obowiązku, żeby znaleźć most.

– …Ale tak tylko, żebym wiedział, z czym mamy do czynienia, gdybym chciał namierzyć tę stronę, jak… – Starał się, by pytanie zabrzmiało niewinnie zwyczajnie, ale bez względu na to, co mówił, czuł, że jego zamiary są całkowicie przejrzyste. Mimo to nie dał za wygraną. Liczył, że zmęczony Wolfe nie zauważy jego zainteresowania. -…To znaczy, surfujemy to tu, to tam, ale jak już znajdziemy Jennifer w sieci, skąd będziemy wiedzieć, gdzie jej fizycznie szukać?

Przestępca parsknął pełnym niedowierzania, lekceważącym śmiechem. Ani na chwilę nie odrywał oczu od ekranu.

– To nie takie trudne. Tylko że to trochę zależy od administratorów strony.

– Nie rozumiem.

Wolfe tłumaczył jak znużony nauczyciel uczniowi bardziej zainteresowanemu pisaniem liścików niż matematyką.

– Jak bardzo są przestępcami?

Adrian zakołysał się w przód i w tył.

– Czy to nie tak, jakby spytać, jak bardzo ktoś jest w ciąży, panie Wolfe? Albo jest się…

Mężczyzna obrócił się na krześle i przeszył Adriana surowym, zimnym wzrokiem.

– Nie słuchał mnie pan, profesorze?

Adrian został na miejscu, zupełnie zdezorientowany. Jego cisza stała się pytaniem, na które Wolfe wyraźnie pragnął odpowiedzieć.

– Jak bardzo zależy im na tym, żeby świat wiedział, że robią coś niezgodnego z prawem?

– Nie bardzo… – zaczął Adrian.

– Myli się pan, profesorze, całkowicie się pan myli. To świat cienia. Tam trzeba mieć wiarygodność. Jeśli ludzie myślą, że jesteś czysty… cóż, co to za frajda? Gdzie w tym emocje? Gdzie napięcie?

Adrian był zaskoczony. Nie spodziewał się po tym człowieku tak dobrej znajomości ludzkiej natury.

– Panie Wolfe… – powiedział ostrożnie. – Jestem pod wrażeniem.

– Powinienem być profesorem jak pan. – Twarz Marka zmarszczyła się w uśmiechu.

Adrian miał szczerą nadzieję, że to nie ten sam uśmiech, który się pojawiał, kiedy mężczyzna zaspokajał swoje zachcianki.

– No dobrze, wie pan o tym, że każda strona ma adres IP? Taki czy inny serwer musi ją wrzucić do sieci. Jest względnie prosty program, który podaje współrzędne GPS każdego serwera. Ten tutaj możemy namierzyć dość szybko, tyle że…

– Tyle że co?

– Źli ludzie… oszuści, terroryści, bankierzy… też o tym doskonale wiedzą. Można kupić programy, które zapewniają użytkownikowi anonimowość podczas przeglądania albo nadawania… ale…

– Ale co?

– Cóż, jak człowiek kupuje coś, co niby powinno go chronić, tak naprawdę tylko naraża się jeszcze bardziej. Nie ma zabezpieczeń nie do złamania. Jak wchodzi się do Internetu… to tylko kwestia wytrwałości tych, którzy gościa szukają. Można wszystko szyfrować… korporacje, wojsko i CIA stosują wyrafinowane sposoby, żeby ukryć swoje działania. Ale jeśli ktoś prowadzi taką stronę jak ta… – wskazał na zakapturzoną dziewczynę – to tak naprawdę nie chce jej ukrywać. Chce, żeby ludzie ją znaleźli. Byleby tylko nie gliny.