– Jak to zrobić? – spytał Adrian.
Przestępca powoli potarł twarz dłońmi, po czym położył je z powrotem na klawiaturze.
– Proszę myśleć jak przestępca, profesorze. Robi pan swoje. Ludzie płacą, żeby to oglądać. Kurde, nawet my zapłaciliśmy. Pańska opłata za wstęp jest już w ich kieszeni. Trzeba więc zostać przy tym, co przyciąga odbiorców dość długo, by zapełnić swoje konto bankowe. A potem bum! zejść ze sceny, zanim sprawą zainteresują się niewłaściwe osoby, i szukaj wiatru w polu.
Adrian spojrzał na ekran. Zegar odmierzał czas trwania Serii numer 4.
Odetchnął głęboko. Jako profesor psychologii rozumiał, w czym rzecz. Przypomniał sobie „morderstwa na wrzosowiskach” i parę, która popełniła wszystkie te straszliwe zbrodnie – a właściwie miał wrażenie, że ich sobie przypomina, bo nie mógł wykluczyć, że to Tommy mu o nich szepcze. Ryzyko, pomyślał. Ich podniecenie brało się w dużej – jeśli nie przeważającej – mierze z ryzyka. Ono napędzało związek, wpychało ich w coraz głębszą perwersję. Spojrzał na telewizor. Wielki ekran wypełniała zakapturzona dziewczyna. Niebezpieczeństwo podsyca żądzę.
Zakręciło mu się w głowie. Czuł się pokonany i zmaltretowany przez to, co wiedział i co widział. Próbował wziąć się w garść, zapanować nad sobą.
Wolfe zaczął uderzać w klawisze. Zakapturzona dziewczyna zniknęła, jej miejsce zajęła wyszukiwarka internetowa. Wpisał coś jeszcze i wbił wzrok w informacje, które ukazały się na ekranie. Zapisał na kartce szereg liczb. Potem włączył inną wyszukiwarkę i wpisał liczby w wyznaczone miejsca. Wyskoczyło żądanie zapłaty.
– Puścić? – spytał.
Adrian spojrzał na niego prawie jak turysta na Kamień z Rosetty świadom, że to klucz do jakiegoś świata, ale niezdolny rozgryźć rządzące nim reguły.
– Tak sądzę.
Zaczekali, aż transakcja kartą zostanie autoryzowana tak jak przedtem. Po kilku sekundach trafili na stronę, gdzie żądano podania nicka i hasta. Wolfe wpisał znajome „psychprof” i „Jennifer”.
– A to ciekawe… – mruknął.
– Co?
– Ktoś tu nieźle się zna na komputerach. Nie zdziwiłbym się, gdyby tę stronę obsługiwał jakiś pierwszorzędny hacker.
– Panie Wolfe, proszę mi wytłumaczyć…
Wolfe westchnął.
– Niech pan spojrzy. Adres IP się zmienia. Ale nie za szybko…
– Słucham?
– Można wstawiać linki, przerzucać adres IP z miejsca na miejsce, zwłaszcza przez serwery na Dalekim Wschodzie czy w Europie Wschodniej, które trudno namierzyć, bo służą niekoniecznie legalnej działalności. Oczywiście, kłopot z tym jest taki, że w ten sposób zwraca się na siebie uwagę. Gdy IP zmienia się co dwie-trzy minuty, wtedy Interpol, a właściwie komputery Interpolu od razu wyczuwają, że ktoś robi coś złego. A to, jak pan się zapewne domyśla, budzi zainteresowanie. I delikwent ani się obejrzy, a już wokół jego stronki z pornolami węszy FBI, CIA, MI-6 czy nawet niemieckie lub francuskie służby specjalne. A tego nikt sobie nie życzy. O nie. W żadnym razie…
– Czyli…
– Ten, kto założył tę stronę, jest cwany. Dlatego korzysta tylko z kilku serwerów. Proszę zobaczyć, przeskakuje między nimi.
– Co to znaczy?
– To, że ciężko go namierzyć. I pewnie gdyby sprawdzić współrzędne GPS, znalazłoby się co najwyżej kupę komputerów w pustym mieszkaniu w Pradze albo Bangkoku. Główna transmisja idzie z innego miejsca. Potrzeba by pomocy glin… albo komandosów Delta, żeby znaleźć to prawdziwe „gdzieś”.
Adrian spojrzał na ekran.
Prawdziwe „gdzieś”. Kto by pomyślał, że z tego przestępcy taki erudyta.
Zamyślił się i przez głowę przebiegło mu pewne pytanie. Zupełnie oczywiste.
– Czy ta strona ma jakieś adresy IP w Stanach?
Wolfe się uśmiechnął.
– Ach… Profesor wreszcie się uczy. – Wcisnął kilka klawiszy. – Mhm. Dwa. Jeden w… – zawahał się -…Austin w Teksasie. Znam ten adres. To duży serwer z pornografią. Obsługuje dziesiątki stron typu „podglądaj mnie” i „patrzcie, jak pieprzę się z moją dziewczyną”. Sprawdźmy ten drugi… – Wcisnął klawisze. – A niech mnie.
Adrian wbił wzrok we współrzędne GPS na komputerze.
– To system kablowy z Nowej Anglii – poinformował Wolfe.
Adrian chwilę pomyślał.
– Skąd dokładnie? – spytał bardzo cicho.
W pokoju rozbrzmiał szybki stukot klawiszy.
Obraz się zmienił, na ekranie pojawiły się nowe dane GPS.
– Jeśli chce pan wiedzieć, skąd nadaje cobedziepotem.com, ten program to panu powie. – Wolfe znów wcisnął serię klawiszy. Na komputerze pokazały się kolejne współrzędne GPS.
Adrian zapisał je sobie w pamięci. Tylko się nie pomyl. Niczego nie zapomnij. Niczego po sobie nie okazuj, napomniał się w duchu.
– Zasłużyłem na swoje dwadzieścia kawałków? Bo zrobiło się późno, profesorze.
– Nie wiem – skłamał Adrian. – To pasjonujący proces. Jestem pod wrażeniem. Ale zgadzam się z panem. Już późno, a wie pan, nie jestem młody. Przyjdę jutro i poszukamy dalej.
– Pieniądze, profesorze.
– Muszę mieć pewność.
Wolfe uderzył w klawisze i na ekranie pojawiła się zakapturzona dziewczyna.
Patrzyli na nią. Zmieniła pozycję, podkuliła nogi, dygotała z zimna.
Wolfe poruszył się lekko jak ktoś, komu kazano oglądać dwie rzeczy naraz i boi się, że jedna z nich mu umknie. W jego oczach, w tonie głosu była nieufność. Adrian pomyślał, że powinien po prostu dalej kłamać, tyle ile trzeba, ale przy tym mieć świadomość, że Wolfe prawie, a może zupełnie nic z tego nie kupuje.
– Przyniosę część pieniędzy. Możemy to uznać za honorarium. Choć wątpię, czy znaleźliśmy to, czego szukam.
Wolfe odchylił się do tyłu i przeciągnął jak przebudzony kot. Adrian nie potrafił stwierdzić, czy przestępca w ogóle chce mu uwierzyć. On, a właściwie jego karta kredytowa, dała Wolfe'owi nowe możliwości. Mało prawdopodobne, by obchodziła go „mała Jennifer”, Adrian i w ogóle cokolwiek poza własnym interesem.
– Jasne. – Wolfe nawet nie próbował kryć sceptycyzmu. – Jeśli to nie mała Jennifer, to kimkolwiek ta dziewczyna jest, potrzebuje pomocy, profesorze. Bo domyślam się, że to, co będzie potem, nie sprawi jej przyjemności. – Zaśmiał się. – Załapał pan? Taki późnonocny żart. Nic dziwnego, że strona nazywa się Co będzie potem.
Adrian wstał. Zerknął raz jeszcze na dziewczynę w kapturze. Ogarnęło go poczucie, że zostawiając ją samą z przestępcą seksualnym, uwięzioną w komputerze, wydaje ją na pastwę jakiejś złej mocy. Kiedy tak patrzył, odniósł wrażenie, że wyciąga do niego ręce z ekranu. Nie ruszał się z miejsca – a przynajmniej nie sądził, by się ruszył. Nie chciał dać po sobie poznać, jak bardzo jest pobudzony. Tak jakby recytował z pamięci jeden ze swoich wierszy, powtarzał w duchu współrzędne GPS. Jednocześnie w tyle głowy słyszał polecenia Briana: Zrób to! Zrób tamto! Rusz się! Czas ucieka! Jednak dopiero kiedy doleciał go szept nieżyjącego syna – wiesz, co widzisz - wysiłkiem woli oderwał się od obrazu i powłócząc nogami, wyszedł z domu przestępcy.
Rozdział 39
Michael siedział przy odrapanym białym stole kuchennym z laminatu, który chybotał się niepewnie – jedna noga była milimetry za krótka. Przed nim leżał otwarty laptop. Tu robił notatki do, jak to lubił nazywać, „ostatniego aktu”. Chwianie się stołu działało mu na nerwy, więc wyciągnął zza pasa pistolet, wyjął jedną kulę i wsunął ją pod krótszą nogę. Blat stał stabilnie.
– Złota rączka – zawołała Linda. Akurat przechodziła przez sąsiedni pokój.