Podobnie jak inni widzowie, rozrzuceni po całym świecie.
Nie istniał typowy użytkownik strony cobedziepotem.com, choć procentowo pewnie było dużo mniej kobiet niż mężczyzn, a publiczny pokaz na przyjęciu w Moskwie stanowił wyjątek, nie regułę; większość klientów logowała się na osobności, by w ciszy i spokoju śledzić rozwój wypadków w Serii numer 4. System logowania opierał się na identyfikacji użytkownika poprzez osobiste hasła, podwójnie i potrójnie zabezpieczone. Wprowadzenie ich uruchamiało błyskawiczny przesył danych do rozmaitych serwerów w Europie Wschodniej i Indiach. To rozwiązanie – wykorzystujące najnowsze zdobycze elektroniki – oparło się niejednej próbie infiltracji przez policję. Ponieważ jednak witryna nie miała charakteru politycznego – czyli nie korzystały z niej organizacje terrorystyczne – i otwarcie nie rozpowszechniała dziecięcej pornografii, te nieśmiałe i rzadkie naloty były niegroźne. Mało tego, zainteresowanie policji nadawało jej pewien prestiż, uwiarygodniało ją w oczach internetowej społeczności.
Cobedziepotem.com wyszukiwała określonego typu klienta. Lista użytkowników składała się z ludzi gotowych zapłacić duże pieniądze za to, żeby śledzić przekaz łączący seks i dramaturgię w sposób niekoniecznie zgodny z prawem. Swoje usługi reklamowała w chat roomach i za pośrednictwem superszybkiej internetowej poczty pantoflowej.
Jej założyciele nie uważali się za przestępców, choć popełnili wiele przestępstw. Nie postrzegali siebie jako zabójców, choć zabijali. Tego, co robią, nigdy nie nazwaliby perwersją, choć wielu tak właśnie by to określiło. We własnym mniemaniu są nowoczesnymi przedsiębiorcami i po prostu świadczą specjalistyczną, bardzo rzadką usługę, która cieszy się wielkim popytem i budzi ogromne zainteresowanie w mrocznych zakamarkach świata i człowieka.
Michael i Linda poznali się pięć lat wcześniej na tajnej orgii w domu na przedmieściach Chicago. On – dość nieśmiały, cichy doktorant na informatyce; ona – menedżer niższego szczebla w agencji reklamowej. Dorabiała jako call-girl, żeby związać koniec z końcem. Ona miała niekonwencjonalne upodobania; jego fascynowały rzeczy, których nigdy nie ośmielił się spróbować. Ona miała słabość do bmw i środków pobudzających, otarła się nawet o uzależnienie; on jako nastolatek został aresztowany za kradzież małego jazgotliwego psa sąsiada. Zwierzę ugryzło go w kostkę pewnego ranka, kiedy szedł do szkoły. Policja podejrzewała, że Michael sprzedał psa – rasy bichon frise – wieśniakowi z Illinois, który dostarczał przynętę organizatorom walk pitbullów. Za dwadzieścia pięć dolarów gotówką. Zarzuty przeciwko Michaelowi zostały oddalone, bo tajny informator – ten co podał policji nazwisko chłopaka – okazał się zamieszany w przestępstwa poważniejsze od uprowadzenia psa. Kiedy nastoletni Michael wychodził z sądu jako wolny człowiek, z wyczyszczoną kartoteką, niejeden policjant pomyślał, że koleś wcześniej czy później tam wróci. Jak dotąd, się mylili.
Oboje wywodzili się z podejrzanych środowisk i mieli za sobą brutalną, burzliwą przeszłość, skutecznie skrywaną za fasadą, jaką prezentowali światu. Wzorowy student, przewodniczący grupy i ambitna bizneswoman. Wyrafinowani, świetnie wykształceni intelektualiści. Z pozoru dwoje ludzi, którzy wysoko zaszli mimo niskiego pochodzenia. Tak jednak postrzegali ich inni, oni natomiast niezależnie od siebie czuli, że to kłamstwo, ponieważ ich prawdziwe ja skrywało się w miejscach niedostępnych dla nikogo prócz nich samych. Ale tego dowiedzieli się o sobie dużo później. Noc, kiedy się poznali, poświęcona była innego rodzaju edukacji.
Na imprezie obowiązywały proste reguły: przyjść z osobą płci przeciwnej; używać tylko imion; nie wymieniać się telefonami ani adresami mejlowymi; w razie przypadkowego spotkania któregoś z uczestników w innych okolicznościach zachowywać się, jakby ten człowiek nie był kimś, z kim publicznie uprawiało się zwierzęcy, pornograficzny seks, tylko zupełnie obcą osobą.
Wszyscy przystali na te warunki. Choć tak naprawdę przestrzegano tylko pierwszego. Ten musiał zostać spełniony, inaczej człowieka nie wpuszczano do środka. To było miejsce schadzek, gdzie zapominano o lojalności i umiarze. Nikt, kto wchodził do schludnego, dwupoziomowego domu na przedmieściach, nie przykładał szczególnej wagi do zasad.
Nie brakowało sprzeczności. Na trawniku przed domem leżały dwa dziecięce rowery. Jedną z półek zajmowały książki doktora Seussa. W kącie kuchni były opakowania cheerios i frosted flakes – wciśnięte tam, żeby zrobić na blacie miejsce na lustro z kreskami kokainy dla gości. Telewizor w pokoju rodzinnym pokazywał mocne porno, choć tylko nieliczni spośród trzydziestu kilku gości zwracali większą uwagę na sfilmowane wersje tego, co sami w tym czasie robili. Szybko pozbywano się ubrań. Alkohol lał się strumieniami. Tabletki ecstasy rozdawało się jak zakąski. Najstarsi uczestnicy imprezy byli po pięćdziesiątce. Większość to trzydziesto- i czterdziestolatkowie, dlatego kiedy weszła Linda i zaczęła wyskakiwać z ciuchów, niejeden spojrzał na nią z zachwytem i natychmiast postanowił lepiej ją poznać.
Tak jak im przykazano, Michael i Linda przyszli z osobami towarzyszącymi. Za to wyszli już razem. Michael przyprowadził koleżankę ze studiów, doktorantkę na socjologii. Rzekomo chciała przeprowadzić badania w terenie, ale zwiała w popłochu, kiedy trzej nadzy i dostrzegalnie podnieceni faceci zagnali ją w kąt, gdzie – zupełnie niezainteresowani jej naiwnymi pytaniami o to, dlaczego tam są, i głusi na jej słabe protesty – zaczęli się do niej dobierać. Na imprezie obowiązywała też niepisana zasada, że nikogo nie wolno do niczego zmuszać. Sęk w tym, że interpretowano ją na wiele sposobów.
Partnerem Lindy był mężczyzna, który zamówił ją w agencji towarzyskiej. Postawił jej drogą kolację, a potem poinformował, gdzie zamierza spędzić resztę wieczoru. Obiecał zapłacić więcej niż zwykłą stawkę, wynoszącą półtora tysiąca dolarów. Zgodziła się, pod warunkiem że pieniądze dostanie gotówką z góry. Przemilczała fakt, że i tak poszłaby z nim za darmo. Ciekawość była dla niej jak gra wstępna. Na imprezie „towarzysz” szybko zniknął w bocznym pokoju, ze skórzanym pejczem i tylko w obcisłej czarnej jedwabnej masce na twarzy. Zostawił Lindę samą, ale nie narzekała na brak zainteresowania.
Ich spotkanie – jak wszystkie tego wieczoru – było przypadkowe. Po prostu nawiązane na odległość porozumienie dusz, wyczuwalne w spojrzeniu, leniwym wygięciu ciał w łuk, jedwabistym tonie głosu. Jedno słowo, lekkie skłonienie głowy, wzruszenie ramion – drobny, nasycony uczuciem gest w ciemnym pokoju oddanym rozpasaniu i orgazmowi, pełnym nagich mężczyzn i kobiet spółkujących we wszystkich wyobrażalnych pozycjach i stylach – oto, co zbliżyło ich do siebie. Każde z nich było z kimś innym, kiedy ich oczy się spotkały. Ani jemu, ani jej to, co robili, nie sprawiało szczególnej przyjemności. W pomieszczeniu, gdzie rozgrywały się sceny, o jakich większości ludzi zapewne się nie śniło, oboje trochę się nudzili. Kiedy jednak zobaczyli siebie nawzajem, w ich duszach zagrało coś głębokiego, może nawet przerażającego. Tej nocy nie uprawiali ze sobą seksu. Poprzestali na tym, że obserwowali się nawzajem w akcji. I pośród jęków i okrzyków rozkoszy dostrzegli w sobie jakąś tajemniczą determinację. W tym siedlisku nagiej żądzy połączyła ich więź, która omal nie eksplodowała. Nie odrywali od siebie oczu, nawet kiedy obcy ludzie obmacywali ich ciała. Wreszcie Michael przedarł się do niej przez kłąb spoconych postaci i aż się zdziwił swoją agresywnością. Zwykle trzymał się na uboczu, jąkał się, kiedy musiał coś powiedzieć czy się przedstawić, ale przy tym pozwalał, by pragnienia hulały w nim do woli. Lindę właśnie obśliniał jakiś facet, którego imienia nie znała. Kątem oka zobaczyła nadchodzącego Michaela. Intuicyjnie wiedziała, że nie przyszedł po to, by spenetrować jakiś jej otwór, i to przemówiło do jej wzburzonych uczuć. Bezceremonialnie uwolniła się od partnera. Jego nieudolne zabiegi i tak ją znudziły. Był zaskoczony, niespełniony i trochę zły, ale uciszyła jego żarliwe protesty jednym ostrym spojrzeniem. Podniosła się naga i wzięła nagiego Michaela za rękę, jakby znali się od lat. Praktycznie bez słowa opuścili imprezę. Przez jedną chwilę – kiedy trzymając się za ręce, ruszyli na poszukiwania swoich ubrań – wyglądali jak Adam i Ewa z renesansowego płótna przedstawiającego wygnanie z Raju.