Pistolet w dłoni nastolatki nagle opadł do jej boku. Spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Kim jesteś? – spytała. – Nie znam cię.
Uśmiechnął się.
– Jestem profesor Thomas – odparł. Stwierdził, że zabrzmiało to zbyt oficjalnie jak na okoliczności, w których się poznali. – Ale mów mi Adrian. Może mnie nie znasz, Jennifer, ale ja znam ciebie. Mieszkam kilka przecznic od twojego domu. Teraz cię tam zabiorę.
– To fajnie. – Wyciągnęła pistolet. – Chcesz?
– Po prostu go odłóż.
Posłusznie upuściła pistolet na łóżko.
Nagle zrobiło jej się ciepło, jakby cofnęła się w czasie do chwili, kiedy jako małe dziecko bawiła się na dworze w upalny letni dzień. Stała się uległa. Choć wciąż naga, miała swojego misia i nieznajomego, który nie jest tamtym mężczyzną ani tamtą kobietą, więc cokolwiek ją teraz spotka, pogodzi się z tym. Przemknęło jej przez myśl, że może już nie żyje. Może jednak pociągnęła za spust i ten starzec to tylko anioł stróż i zabierze ją do ojca, który niecierpliwie czeka na nią w jakimś lepszym świecie. Taki przewodnik, co przeprowadzi ją z życia w śmierć.
– Chyba pora stąd wyjść – zasugerował Adrian.
Delikatnie wziął ją za rękę. Nie miał pojęcia, co na jego miejscu zrobiłby policjant. Czy powinien zachowywać się jak telewizyjny glina co to wykrzykuje, wymachuje bronią i ratuje sytuację z hollywoodzką brawurą? Jednak stary psycholog w nim powiedział mu, że owszem, trzeba się spieszyć, ale przede wszystkim należy zachować ostrożność. Jennifer to niezwykle krucha istota. Zabrać ją z celi i tego domu to jak przetransportować niestabilny, ale wyjątkowo cenny ładunek.
Wyprowadził ją do ciemnej, zawilgoconej piwnicy. Nie miał żadnego planu. Był tak skoncentrowany na tym, żeby odszukać Jennifer, że nie pomyślał, co zrobi, jak już ją znajdzie. Liczył na to, że duchy mu coś podpowiedzą. Może już to robią, stwierdził, na poły prowadząc, na poły niosąc nastolatkę.
Opierała się na nim jak ktoś ranny. Kuśtykał na kontuzjowanej kostce. Czuł, jak kości ocierają się o siebie, i wiedział, że to złamanie. Zacisnął zęby.
Kiedy wychodzili z celi, usłyszeli w górze przerażający tupot nóg.
Jennifer natychmiast zamarła i zgięła się wpół jak od ciosu w brzuch. Z głębi jej piersi wydostał się dźwięk – nie krzyk, tylko zduszony bulgot, gardłowy, pierwotny, pełen przerażenia i rozpaczy.
Adrian odwrócił się w stronę, skąd dobiegło dudnienie stóp.
W kącie piwnicy były zdezelowane drewniane schody. Jeszcze przed chwilą miał niejasny pomysł, że zaprowadzi Jennifer na górę, a potem przejdą przez kuchnię do tylnych drzwi domu, jakby nagle stali się niewidzialni i nie było tam nikogo, kto chciałby im przeszkodzić w ucieczce. Tylko półtora metra dzieliło ich od wypaczonych stopni.
I kiedy tak patrzył, smuga światła przecięła cień na ścianie. Usłyszał skrzypienie – to otwierają się drzwi na górze.
Ledwie podniósł głowę i skupił wzrok na blasku, poczuł, że coś ciągnie go do tyłu.
To Jennifer. Złapała go za ramię i odciągała w głąb piwnicy. Choć nie do końca świadoma, co robi, instynktownie zdawała sobie sprawę, że kimkolwiek jest ten stary człowiek, musi być lepszy od tamtego mężczyzny i tamtej kobiety, a oni czyhają po drugiej stronie ciemności, w poświacie u szczytu schodów. Instynkt samozachowawczy wziął górę.
Adrian dał się odciągnąć do tyłu. Nic innego mu nie pozostało. I kiedy tak się wahał i w duchu przekonywał samego siebie, że musi obmyślić jakiś plan, świat wokół nich eksplodował.
Kaskada pocisków runęła z rykiem w dół schodów. Piwnicę wypełniły hałas i dym. Kule kaliber 7,62 odbijały się rykoszetem od cementowych ścian i świszczały w zakurzonym powietrzu. Kawałki gruzu sypały się deszczem wokół nich; wydawało się, że coś z dziką furią rozrywa małe ciasne pomieszczenie na strzępy.
Adrian i Jennifer rzucili się w bok i przywarli do ściany najbardziej oddalonej od strzałów. Oboje krzyczeli, jakby dosięgły ich kule – ale tak się nie stało. Wydawałoby się, że to niewiarygodne szczęście, ale Adrian widział, że ostrzał ma ograniczone pole rażenia. Pociski wciąż eksplodowały na ścianach i podłodze, przeszywały cienie i ciemność.
Od razu zrozumiał rzecz oczywistą: tamtędy nie uciekną.
Zostało tylko jedno wyjście: ta sama droga, którą wszedł. Za piwnicznym okienkiem jaśniało światło dzienne. Dojście do niego było ryzykowne – gdyby strzelec zszedł jeden-dwa stopnie, miałby pod ostrzałem całą piwnicę. Wtedy jedyną kryjówką pozostałaby cela Jennifer – ale tam nastolatka na pewno się nie wycofa, nie śmiałby jej nawet o to poprosić. Wyciągnął ją stamtąd. Nie mógł jej kazać tam wrócić. Nawet gdyby tylko cela była bezpiecznym schronieniem – a to wątpliwe – Jennifer za nic na nią nie spojrzy. Kuliła się przy nim, ściskając misia w dłoni. Pojękiwała cicho.
Na schodach gruchnęła druga seria, wizg pocisków rozdarł gęstniejące powietrze. Otaczały ich kłęby dymu, gorzkie zapachy i kurz. Zaczęli kaszleć. Z trudem oddychali.
Jedno wyjście. Tylko jedno wyjście. Adrian delikatnie odgiął palce Jennifer wczepione w jego ramię. Wydawała się spanikowana, nie chciała puścić, ale kiedy wskazał pistoletem na okno, jakby zrozumiała.
– Musimy się tam dostać – szepnął głosem ochrypłym od prób przekrzyczenia hałasu broni automatycznej.
Z początku oczy dziewczyny zamgliły się strachem. Kiedy jednak zerknęła w stronę okienka – na wysokości około trzech metrów – jej wzrok się przejaśnił. Nagle zhardziała, prawie jak gdyby w tej właśnie sekundzie przybyło jej lat, jakby pod kaskadą kul przeszła z niewinnego dzieciństwa w wiek niemal dorosły.
– Dam radę – powiedziała cicho i skinęła głową. Nie musiała przekrzykiwać huku wystrzałów; niebezpieczeństwo sprawiało, że Adrian słyszał ją głośno i wyraźnie.
Oderwał się od ściany, pod którą siedzieli skuleni i zaczął łapać stare, porzucone meble, zepsute, zniekształcone przedmioty – elementy dawnego codziennego życia w tym domu: zniszczony zlew, dwa drewniane krzesła. Gorączkowo przeciągał je przez piwnicę pod otwarte okno. Musiał znaleźć ich dość, żeby zdołali się po nich wspiąć do okna jak po drabinie. Złamana kostka krzyczała na niego. Przez chwilę zastanawiał się, czy jest ranny. Potem uprzytomnił sobie, że to bez znaczenia.
U szczytu schodów Michael filmował nad ramieniem Lindy, kiedy puszczała kolejne serie z kałasznikowa. Pilnował, żeby kamera nie uchwyciła jej twarzy – ktoś mógłby ją rozpoznać. Grzmot wystrzałów ogłuszył ich i kiedy Linda wstrzymała ogień, oboje wychylili się do przodu. Nie sądził, żeby zabili Numer 4 i starego człowieka. Może ich zranili. Na pewno przestraszyli. Pamiętał o pistolecie w ręku starca. Myślał, że Numer 4 też może być uzbrojona. W końcu miała magnum – dostała je po to, żeby się zabić przed kamerą.
Próbował myśleć logicznie i starannie wszystko zaplanować, mimo że wrzała w nim adrenalina. Prawego oka nie odrywał od wizjera kamery.
– Pistolet, który dałaś Numerowi 4… – zwrócił się do Lindy zniżonym głosem w nadziei, że mikrofon kamery tego nie wychwyci, choć wiedział na pewno, że część słów się nagra i popłynie w Internet. – Ile kul było w…
– Tylko jedna. Tyle potrzebowała – odparła Linda.
Opuściła kałasznikowa do biodra i zacisnęła palec na spuście. Tak jak to zauważył Adrian, gdyby zeszła pół metra niżej, miałaby pod ostrzałem większą część piwnicy. Jednak Michael nie dałby rady filmować pod takim kątem.
Jak operator filmowy, który przygotowuje ujęcia do skomplikowanej sceny akcji – z pościgiem samochodowym, eksplozjami i aktorami rozbiegającymi się bezładnie na wszystkie strony – przeprowadziła szybkie obliczenia w pamięci.