Выбрать главу

Przed nim na świeżym śniegu widniały ślady. Ludzkie ślady.

Nie było co do tego wątpliwości. Zostawił je ktoś o szerokiej stopie, bardzo szerokiej. Musiał być niski, ponieważ ślady znajdowały się blisko siebie. Były ludzkie, bez wątpienia. Stopy, które je pozostawiły, musiały być omotane w jakiegoś rodzaju onuce. Odcisk był wyraźny; żadnego śladu palców czy pazurów. Zaokrąglony przód i zwężające się pięty jednoznacznie wskazywały na stopy w prymitywnym obuwiu.

Ludzie w plejstoceńskiej Hiszpanii? Neandertalczycy…, przeszło Erikowi przez głowę. Zaciekawiony podążył ich szlakiem.

Najpierw wdrapał się pod górę, minął grupę skał sterczących ponad śniegiem, a potem obszar sypkiego, dokuczliwie głębokiego śniegu. Następnie znowu pod górę, po stromym i urwistym zboczu. Ta wspinaczka poważnie nadwerężyła jego siły; przez moment nawet myślał, że /.gubił ślad. Odnalazł go w połowie drogi pod górę. Wiatr za jego plecami stawał się coraz dzikszy. Zaczął padać śnieg. i, trudem gramolił się dalej.

Jaskinia, a w niej płonący ogień.

Przyjrzał się im. Siedzieli przy ognisku przytuleni do siebie. Mała, może dziesięcioosobowa grupka. Ubrani we włochate, futrzane skóry, chociaż paru było nagich do pasa. Niscy, krępi, o wielkich głowach, grubych szyjach, baryłkowatych torsach i szerokich, nisko sklepionych nosach. Nie byli piękni. Ale też nie były to małpy. Nie różnią się od nas tak bardzo, pomyślał Erik. Nasi neandertalscy kuzyni… Zadrżał przeszyty nie zimnem, lecz wzruszeniem.

Jeden z nich śpiewał. Pozostali kiwali głowami, co jakiś czas klaszcząc w dłonie. Powolny, rytmiczny, monotonny śpiew, który to przyśpieszał, to znów zwalniał. Pieśń miała zawiły, wciąż zmieniający się rytm. Prawie jak poemat. Prawie? To był poemat! Złożoność rytmu, powaga śpiewającego głosu, skupiona uwaga słuchających. Neandertalska „Iliada”, opowieść o bohaterskich czynach. Lub „Odyseja” — historia człowieka, który przeżył dziwne przygody w czasie długiego powrotu do domu. Plemienny poemat opowiadający wspaniałe, stare historie. Historie, które odejdą w mrok zapomnienia, kiedy ci surowi ludzie epoki lodowcowej wymrą za czterdzieści tysięcy lat.

Neandertalska poezja! To odkrycie zupełnie oszołomiło Erika. Zaciekawiony podsunął się bliżej, oglądając wnętrze jaskini i usiłując rozróżnić słowa. Miał nadzieję, że uda mu się zrozumieć cokolwiek z sensu śpiewanej opowieści albo przynajmniej zapamiętać jej fragment.

Nagle śpiew się urwał. W jaskini zapanowała cisza.

Spostrzegli, że on tu jest. Jak? Skulił się za wielką skałą osłaniającą częściowo wejście do jaskini. Patrzyli w jego kierunku. Te ich wielkie nosy o szerokich nozdrzach… Mogli go wyczuć! Mamrotali coś po cichu, węszyli. Nagle ludzie ci przestali przypominać Erikowi odległych kuzynów. Upodobnili się do kosmatych trolli albo olbrzymów-ludożerców.

Burza śnieżna nadal smagała równinę. Dziki, siekący wiatr i śnieg tworzyły grubą białą zasłonę. Erik postanowił oddalić się od jaskini. Za nim rozbrzmiały okrzyki. Desperacko zaczął ześlizgiwać się ze zbocza, potykając się przy tym i grzęznąc w śniegu.

Tubylcy ruszyli za nim.

Nie próbuj uciekać, myślał. Ślizgaj się! Po prostu się ślizgaj. Położył się na wznak i odepchnął. Ruszył gwałtownie z kolanami podciągniętymi pod brodę, obejmując nogi rękami. Na początku parokrotnie obił się o wystające pniaki bądź skały. Jednak potem pomknął prosto i odjechał na całkiem sporą odległość. Odwrócił się i spojrzał za siebie. Neandertalczycy przestali go gonić. Stali na śnieżnym pagórku, przyglądając mu się z rozdziawionymi ze zdumienia ustami.

Prawdopodobnie sądzą, że zwariowałem, pomyślał Erik. Zwariowany facet o dziwacznym kolorze skóry i w dziwacznym stroju. Facet, który nie mógł wymyśleć sobie do zabawy nic lepszego niż ześlizgiwanie się po wyboistym zboczu w środku burzy śnieżnej. Oczywiście typ o niskim ilorazie inteligencji, prawdziwy półgłupek! A może pomyśleli inaczej? Może sądzą, że dobrze się bawię? Erik wstał, wyprostował się i pomachał im ręką.

— Chodźcie! — krzyknął. — Wy też spróbujcie! Hej, ludziska, to naprawdę fajne!

Widział, jak szepczą coś do siebie. Być może rozważali jego propozycję, zaintrygowani nowym pomysłem. Gdyby dali się skusić, można by pomyśleć o zainaugurowaniu Neandertalskich Igrzysk Zimowych!…

Strzepnął śnieg z ubrania i po chwili jechał dalej, w dół zbocza. Być może te popisy zdobyły uznanie w oczach tubylców, ale Erik czuł się coraz bardziej poobijany i obolały. Jeszcze raz spojrzał za siebie. Neandertalska konferencja trwała nadal. Lecz znalazło się dwóch śmiałków, którzy usadowiwszy się na śniegu, próbowali zsunąć się w dół…

22

Sean

+ 5 × 1010 minut

Czubek włóczni musnął jego pierś. Sean zamarł, prawie przestał oddychać. Spoglądał na ostrze wymierzone w jego serce. A więc stało się, pomyślał. Skończę w Arizonie sprzed dziewięciu tysięcy lat. Archeolodzy będą zaskoczeni, gdy odnajdą kości białego człowieka w tak starej warstwie geologicznej… Musisz coś zrobić, powiedział sobie. Wyciągnąć pistolet? Laser? Nie, przecież obiecał sobie wyciągnąć broń tylko w ostateczności. Poza tym podejrzewał, iż gdyby wykonał najmniejszy ruch w kierunku swego pasa, włócznia przebiłaby go na wylot. Zrób coś, cokolwiek!

Zaczął śpiewać. Nie wiedział, czy mu to pomoże, ale nie miał innych pomysłów. Otworzył usta, a melodia popłynęła sama.

Och, powiedz, czy widzisz przez jutrzenki blask…

Myśliwy spojrzał zdumiony. Odsunął się w tył jeden krok… Dwa, trzy… Nadal nie spuszczał Seana z oczu.

…ten pozdrawiany tak gdy brzask rozprasza noc…

Z ust łowcy wyrwał się strumień słów przerywany serią krótkich oddechów.

— Przepraszam — powiedział Sean. — Nie mówię prehistorycznym hopi. Nie znam twojego języka, jakkolwiek by się on nazywał. — Zdobył się na uśmiech, choć nie było to wcale łatwe. Musiało raczej wyglądać jak grymas. Jednak każda kultura rozumie, czym jest uśmiech. Pokaż swoje zęby, a będzie to wyraz twojej dobrej woli. — Jesteś Hopi, czy jak cię tam zwą — mówił dalej. — Zgadza się? No, w każdym razie Indianin. Wczesna wersja Indianina. Przodek. Ja nazywam się Sean. Przybyłem tu z zamiarami zupełnie pokojowymi, z roku dwa tysiące szesnastego. Jak chcesz, to jeszcze coś zaśpiewam. Chcesz?

Bóg wieczny odpoczynek wam da, niech nic nie mąci waszego spokoju…

Myśliwy odezwał się ponownie. Mówił w ten sam sposób, jak poprzednio, tyle że o wiele szybciej. W uszach Seana jego słowa brzmiały okropnie chropowato.

Sean odpowiedział jeszcze jednym uśmiechem, a raczej niewielkim skrzywieniem kącików ust, i zaśpiewał:

Do Kalifornii mej wróciłem do miejsca, które niegdyś opuściłem…

Trudno było ocenić zamiary myśliwego. Jego powieki trzepotały niespokojnie, a nozdrza rozszerzyły się. Pochwycił swoją włócznię za oba końce i przycisnął ją drewnem do piersi. Mówił wciąż, ale jego głos stał się spokojniejszy i głębszy. Wyglądało na to, że popadł w rodzaj transu.