Выбрать главу

Stworzenie obserwowało przybysza, a jego oczy zdawały się pytać: Kim, u diabła, jesteś? Wydało basowy, złowieszczy pomruk i nadal bacznie obserwował Seana paciorkami żółtych oczu. Goryle czy orangutany jedzą owoce i rośliny, powiedział do siebie Sean. Ten gość nie wygląda na takiego, co by miał ochotę mnie upolować. Ale jest duży, nawet bardzo duży. I nie robi wrażenia przyjaźnie nastawionego. Znalazłem się na jego prywatnym terenie, a on pewnie tego nie lubi.

— Posłuchaj no — odezwał się Sean. — Nie chcę ci się naprzykrzać, ani przeszkadzać ci w czymkolwiek, rozumiesz? Tak jak powiedziałem to już tym Indianom, w najmniejszym stopniu nie mam zamiaru cię niepokoić. Jestem tu tylko gościem. I nie zamierzam zostać tu długo, uwierz mi.

Wydawało się, że gigantyczna małpa marszczy brwi, jakby rozważała jego argumenty. Lecz nie wyglądało na to, by spodobało jej się to, co usłyszała.

Zaczęła parskać i pomrukiwać. Stanęła na dwóch łapach, wznosząc się do swych niewiarygodnych rozmiarów, i zaczęła walić w piersi jak King Kong. Wydawała przy tym agresywne pomruki. Sean zastanawiał się, czy ta bestia go zaatakuje. Nie miał pewności. A małpa również nie była zdecydowana. Przez dłuższą chwilę kołysała się w miejscu to w przód, to w tył, sapiąc przy tym, mierząc intruza wzrokiem i tłukąc się w pierś. Potem oparła się na kłykciach i ryknęła nisko i złowieszczo. Tak, pomyślał Sean, chce mnie atakować. Ona zupełnie poważnie myśli o upolowaniu mnie.

Więc mam tu zginąć? Prawie milion lat przed narodzeniem Chrystusa? A może uda mi się stąd wymknąć, a za to Erik trafi na tę rąbniętą małpę. Mało pocieszająca możliwość…

Cholera! Cholera! Cholera!

25

Erik

— 5 x 10^12 minut

Przemieszczenia następowały zbyt szybko, bez chwili oddechu, jedno za drugim. Wizyta u śpiewających neandertalczyków podczas zawiei śnieżnej, a zaraz potem krótkie odwiedziny w odległej przyszłości, gdzie australopiteki, pitekantropy, Rzymianie, Grecy i dziewiętnastowieczni Anglicy żyli razem w dziwacznym zoo. Siła przemieszczenia zabrała go stamtąd o wiele za szybko, nie zdążył nawet wypytać o wszystko, co pragnął wiedzieć….

A teraz to. Dziewięć i pół miliona lat wstecz. Prawdziwy raj dla marzycieli, którzy w dzieciństwie lubowali się w budowaniu dinozaurów z papier-mache. Oczywiście tutaj nie było dinozaurów. To był okres plejstocenu, dinozaury zaś żyły dużo wcześniej. Ten świat był światem ssaków. Ale dinozaury czy nie, były tu takie zoologiczne dziwy, że Erik z chęcią zostałby tu rok, pięć lat, a nawet dziesięć. Było tyle do obejrzenia! Mimo że paleozoologia nie była jego dziedziną — ledwo był w stanie nazwać zaledwie połowę oglądanych tu stworzeń — dałby wiele, by móc pozostać w tym świecie dłużej. Choćby jeszcze miesiąc… tydzień choćby… Wiedział jednak, że niepowstrzymany ruch wahadła wkrótce wyrzuci go stąd ku nowej przygodzie.

Olbrzymi stwór podobny do świni ze szczeciniastą mordą i przerażającymi zębami, stwór większy niż jakikolwiek nosorożec, sapiący i ryjący w gąszczu roślin…

Owłosiony słoń o krótkim tułowiu i długiej, wydatnej szczęce, z dwiema parami kłów…

Płochliwe, żółte zwierzę z głupawą miną wielbłąda i zwinnym ciałem gazeli. Całe ich stado biegło w szalonym tempie i tratując wszelką roślinność…

Było i takie, które miało ciało i głowę wielbłąda, ale szyję żyrafy i pasło się spokojnie, wyciągnąwszy szyję ku szczytom drzew na wysokość przeszło siedmiu metrów…

I jeleniopodobne zwierzę z rogami umieszczonymi na nosie, i jedno z tygrysimi kłami, inne z głową całą w dziwnych guzach i grzebieniach, i całe mnóstwo innych dziwolągów…

Gigantyczny ziemny leniwiec z długim, obwisłym ryjem, niewiele różniący się od zwalonego pnia…

Wielki jak czołg armadillo łomoczący wściekle o ziemię swym kolczastym ogonem…

Zwierzęta jak ze snu. Jak z mary sennej. Były wszędzie — pasąc się, pełzając, czołgając, wspinając się, polując lub śpiąc. Erik chciał zobaczyć każde z nich, zakodować ich obraz w pamięci i wrócić z tą Plejstoceńską Krainą Czarów zmagazynowaną w głowie. Paleozoolodzy mieliby co robić przez następne dziesięć lat. Unikatowe okazy, zwierzęta nie znane nauce… Ale czuł już wzbieranie siły przemieszczenia.

Nie… Zaczekaj!… Jeszcze dzień, błagał w myślach. Pół dnia. Choć ze trzy godzinki!

Nie miał szans. Siła wahadła była nieubłagana. Równowaga musiała zostać zachowana.

Więc teraz… do przodu…

26

Sean

+ 5 × 1012 minut

Od Czasu Zero dzieliło go teraz pięć bilionów minut, a ogromna małpa przestała być zagrożeniem. Wahadło kołysało się niepowstrzymanie, a siła przemieszczenia działała z żelazną konsekwencją, raz po raz zmieniając go w lawinę tachionów i przerzucając w przeciwny kraniec czasu. I ta konsekwencja uratowała go. Lecz kiedy obaj wystartują w drogę powrotną, to Erik stanie na drodze szarżującej małpy.

Muszę coś zrobić, by go ostrzec, pomyślał Sean. Tylko co? Rozejrzał się dookoła. Stał po pas w morzu kwitnących roślin, które nie przypominały żadnych znanych mu kwiatów i rosły na wysokich na metr kryształowych łodygach. Nad głową Seana, jak oślepiająca latarnia morska, wypełniając połowę nieba błyszczał drugi, niebieski świat.

Przypominał Ziemię. Wypukły ląd, trochę za bardzo przesunięty na południe, wyglądał na Afrykę, a tam, gdzie powinna znajdować się Europa, był jedynie szeroki ocean połączony z Morzem Śródziemnym. Na zachodzie Sean rozpoznał zakrzywienie wschodniego wybrzeża Ameryki Pomocnej, choć linia brzegu nie pokrywała się z tą, którą znał ze współczesnych mu map. Nie było też Indii Zachodnich. Z boku i u dołu majaczył okrągły garb wyspy leżącej dokładnie tam, gdzie powinna znajdować się Ameryka Południowa.

Jeżeli była to Ziemia, to przeszła ona kolosalne zmiany.

Chwileczkę, Ziemia? Więc gdzie on był? Na Księżycu? Pachnący ogród pełen złotych kwiatów wznoszących się na kryształowych łodygach… na Księżycu? Kwiaty na Księżycu? I to słodkie, świeże powietrze?

Dziewięć i pół miliona lat. W tym świecie wszystko musiało być możliwe.

Przeszedł parę kroków. Siła grawitacji nie różniła się od ziemskiej, a przecież na Księżycu powinien prawie pływać w powietrzu. Chyba że i to zostało skorygowane. Skoro ludzie byli w stanie stworzyć atmosferę i wyhodować kwiaty, mogli też zmienić siłę grawitacji.

Czy to możliwe, by Ziemia wyglądała tak jak ta tarcza na niebie? Nie umiał sobie odpowiedzieć. Żałował, że jego astronomiczna i geologiczna wiedza są tak skromne. Wiedział, że kontynenty dryfują, lecz czy mogły one aż tak drastycznie zmienić swoje położenie przez zaledwie dziewięć i pół miliona lat? Oczywiście Erik by wiedział. Ale Erika tu nie było.

W końcu Sean doszedł do wniosku, że ludzie tej ery mogą zrobić wszystko, na co mają ochotę. Mogli przesunąć Księżyc bliżej Ziemi, odsunąć Amerykę Południową od Północnej… Mogą absolutnie wszystko. Jak wiek cudów, to wiek cudów.

Poczuł się jak człowiek pierwotny przeniesiony nagle w świat telefonów, telewizji, komputerów i statków kosmicznych. Cuda. Wszędzie same cuda. A on naprawdę był prymitywnym stworem, człekokształtną małpą, owłosioną i starożytną, która ciągle jeszcze musi się codziennie golić i wciąż nosi w brzuchu ślepą kiszkę. Jakże muszą mu współczuć, ci niewidzialni obserwatorzy, którzy — Sean był o tym przekonany — przyglądają mu się teraz! Czy oni byli w ogóle ludźmi? Czy istnieje jeszcze coś takiego jak rasa ludzka? Czy też wymarła ona dawno temu, ustępując miejsca jakiemuś gatunkowi superistot?