Pochylił się i pozwolił dłoniom nacieszyć się dotykiem cudownych, krystalicznych kwiatów. Kwiat zadrżał z lubością jak łaskotany kociak i zaczął nucić powolną, zmysłową melodię. Natychmiast rozkołysały się też inne kwiaty, delikatnie muskając Seana, jakby chciały zwrócić na siebie jego uwagę. Dotknij mnie, zdawały się mówić, dotknij mnie, dotknij mnie, dotknij mnie! Spraw, bym zaśpiewał!
Ten ogród śpiewających kwiatów przypomniał mu to, co Alicja odkryła w krainie „Po drugiej stronie lustra”; próżne i wyniosłe Tygrysie Lilie, Różę i Fiołka. On i Erik tyle razy czytali tę książkę! Erik zawsze wolał „Krainę czarów”, a Sean świat ,,Po drugiej stronie lustra”. I oto naprawdę się w nim znalazł.
— Lubicie to, prawda? — spytał kwiatów.
Idąc przez ogród, zatrzymywał się tu i ówdzie, głaszcząc kwiaty, aż rozkołysały się i rozśpiewały ich całe setki. Słodycz tej melodii wypełniła pachnący ogród. Sean nigdy dotąd nie słyszał czegoś równie pięknego.
Ogarnął go niesamowity spokój i poczuł w duszy Obecność. Coś magicznego, świętego prawie. Spacerował pomiędzy kwiatami, wdychał delikatne, nocne powietrze i zatrzymywał się czasem, by spojrzeć na niebieski glob wiszący, zdawałoby się, tuż nad jego głową. Miał wielkie szczęście, że znalazł się tu, tak wiele milionów lat poza własnym czasem, że mógł być tu choć przez chwilę! Wiedział, że nie będzie mu dane zobaczyć czegoś więcej poza tym ogrodem, bo też nie byłby w stanie pojąć tego świata, ale nie to było teraz ważne. Był tutaj. Czuł dotyk czegoś, co było ponad nim tak dalece, jak on był ponad człekokształtnymi małpami z dzikich puszcz u zarania dziejów. Czegoś cudownego, wielkiego i wszechogarniającego. Czegoś wszechmogącego. Lecz nawet będąc wobec tego czegoś tak małym i nikłym jak ziarnku pyłu, czuł z Tym wieź pokrewieństwa. Był jego częścią, a Ono było częścią niego.
Naraz przypomniał sobie o Eriku i o ryczącej wściekle, olbrzymiej małpie, którą Ricky z całą pewnością spotka, kiedy przyjdzie jego kolej na wizytę w prehistorycznej dżungli. Nastrój harmonii i błogości rozwiał się natychmiast.
Kwiaty zanuciły jakąś kojącą melodię, ale Sean nie mógł przestać myśleć o niebezpieczeństwie czyhającym na jego brata. Małpa naprawdę wyglądała groźnie. Co będzie, jeżeli zabije Ricky'ego? Co stanie się z eksperymentem? Ze światem? Co stanie się z nim samym? Powiedzieć sobie, że wszystko będzie dobrze, to było zbyt ryzykowne. Pamiętał oczy tej małpy…
Gdybym tylko mógł go ostrzec, rozmyślał. Ale jak? Jak?
— Muszę ostrzec mojego brata — odezwał się do kwiatów. Przez ogród przeszedł delikatny i melodyjny szmer. Sean
usiadł na pobliskim kamieniu. Miał on kojącą, białą barwę i połysk marmuru. Naraz w głowie Seana zrodził się pomysł.
— Wybaczcie mi — powiedział. — Ale muszę zeszpecić to cudowne miejsce. Być może, ważą się teraz losy całej struktury przeszłości i przyszłości.
Wyciągnął laser i przełączył go na najwyższą moc. Zaczął pisać. Na nieskazitelnie białym kamieniu pojawiły się pokraczne, zwęglone litery.
RICKY — NIEBEZPIECZEŃSTWO!!!
Potem jak najzwięźlej napisał bratu, gdzie i kiedy czeka na niego małpa. Zasugerował też, iż lepiej byłoby, gdyby Erik przybył tam z bronią w ręku.
— Jak myślicie, czy to wystarczy? — zwrócił się do kwiatów. — Czy Erik zauważy wiadomość? Czy zdąży unieszkodliwić tę małpę?
Kwiaty znów się rozśpiewały, kojąco i miło. Wszystko będzie w porządku, zdawały się mówić. Wszystko się dobrze skończy.
Mam nadzieję, że to prawda, myślał Sean, próbując się uspokoić. Powoli wracało niezwykłe, magiczne uczucie. To miejsce było zbyt piękne, aby strach i rozdrażnienie mogły trwać długo. Powróciła niebiańska harmonia. Powrócił spokój. Raz jeszcze poczuł wszechogarniającą Obecność.
Nagle kwiaty umilkły. Sean przyjrzał się lśniącej Ziemi i zadrżał ze zdumienia.
27
Erik
+ 5 × 1013 minut
Do przodu…
…niewyobrażalnie daleko w przyszłość…
Unosił się w przestrzeni zawieszony w pół drogi pomiędzy gdzieś a nigdzie, otoczony złocistym światłem. Komety pozostawiały za sobą oślepiające smugi. Słońca drgały i tańczyły. Napełnił swe dłonie ciepłym i miękkim tworzywem przestworzy.
Czuł się jak bóg. Był bogiem.
Dotarł do Czasu Ostatecznego. Moc osobliwości, która napędzała jego wędrówkę, osiągnęła granicę. Czas Zero pozostał dziewięćdziesiąt pięć milionów lat za nim. Tutaj w królestwie światła wszystko było niesamowite. Dryfował między gwiazdami, daleko od Ziemi. Ziemia? Prawie nie mógł jej sobie przypomnieć. Ledwo pamiętał samego siebie: kim był, dlaczego i jak się tu znalazł… Wszystko stało się takie dalekie i niewyraźne. Wszystkie pełne niepokoju przedsięwzięcia, cała zużyta energia i nigdy nie kończąca się gonitwa. Wrzący kocioł, jakim była Ziemia i miliardy jej mieszkańców.
Wiedział, że znaleźli to, do czego dążyli. Ludzie bez wytchnienia szukający odpowiedzi znaleźli ją, czymkolwiek była. Znaleźli dawno temu, kiedy Ziemia jeszcze istniała, i stali się podobni bogom. A teraz Ziemi już nie ma, a oni odeszli wraz z nią. Odeszli we Wszechświat, w to pełne światła królestwo.
Dotknęli gwiazd, a gwiazdy zaakceptowały ich obecność. Tak jak zaakceptowały jego, pielgrzyma spoza czasu.
Jak to możliwe, zastanawiał się, że jestem tu, w międzygwiezdnej przestrzeni i wciąż oddycham? Odpowiedział mu spokojny głos znikąd:
„Dopóki jesteś tu z nami, będziesz taki jak i my. Kiedy odejdziesz, przywrócimy ci twoją postać”.
— Kim jesteście? Gdzie jesteście? Czym jesteście? — pytał. „Jesteśmy wszystkimi, l jesteśmy wszędzie. Jesteśmy
tymi, dla których przygotowujesz drogę. I teraz będziemy się tobą opiekować i dbać o ciebie. Witamy cię pośród nas”.
— Rozumiem — odparł Erik i wydało mu się, że rzeczywiście rozumie.
Jego długa podróż wydawała się snem. Przez jego umysł przepływały fragmenty dziwnych scen: rozgałęziające się w nieskończoność tunele, przez które maszerowały dziwaczne, milczące stwory, i chłopiec wychodzący z małego domku na zniszczoną trzęsieniem ziemi ulicę, pnącza w tropikalnych upałach i przycupnięte przy ognisku kudłate stworzenia, chroniące się w jaskini przed śnieżną burzą. Olbrzymie sekwoje rosnące ku niebu jak kolumny katedry, Anglik w stroju jeździeckim głaszczący człekokształtną małpę, która znikła z powierzchni Ziemi cztery miliony lat wcześniej, i wielbłąd z szyją żyrafy, i dużo, dużo więcej. Potok obrazów. Za nim była niewiarygodnie długa podróż, a wkrótce wahadło zabierze go w drogę powrotną ku nowym przygodom… Ale to miało dopiero nastąpić. Teraz był tutaj, w wielkiej ciszy i bezruchu świata poza światem, przebywając miedzy ludźmi, którzy sięgnęli gwiazd.
I on również mógł dotknąć gwiazd. Mógł je objąć i pochłonąć, i pozwolić, by one pochłonęły jego. Tu blisko iskrzyła się niebieska gwiazda, a tam biała, a tam dalej ogromna czerwona, a on ich wszystkich dosięgał. I czuł w sobie pulsujący ciężar miliardów lat stwarzania. I słyszał unoszącą się w przestworzach pieśń tych, którzy przed nim dostąpili tego królestwa. Dryfował przez samo serce firmamentu przepełniony wdzięcznością i harmonią sfer, w której dane mu było uczestniczyć przez tę jedną chwilę…
28
Sean
– 5 × 1012 minut