Dookoła, jak okiem sięgnąć, przechadzały się dinozaury. Wystarczyło obejść krzak, by natknąć się na smoka jedzącego właśnie śniadanie. Przeszło się za wzgórze, a tu coś, co wyglądało jak czołg, wyszło sobie na spacer ze swymi pociechami. Spojrzało się w górę, a tu przelatywała z łopotem eskadra pterodaktyli machających długimi, skórzastymi skrzydłami.
Był w prawdziwym zoo z okresu kredy. Fantastyczne monstra stąpały wokół ociężale. I żeby nie zostać przypadkowo zdeptanym, trzeba było wciąż okazywać, że jest się czymś żywym. I radzić sobie z wywołującym przykre swędzenie między łopatkami uczuciem, że być może właśnie pojawił się za tobą tyranozaur szukający przekąski.
Powietrze było gorące i wilgotne. Gigantyczne paprocie rosnące na wysokość palm tworzyły ciemny i gęsty las. Ważki wielkości jastrzębia brzęczały przerażająco, przemykając we wszystkie strony.
— Ricky — powiedział głośno Sean. — Ricky, musisz to zobaczyć! Człowieku, zwariujesz chyba! To wszystko marnuje się tu bez ciebie, ty stary dinozaurowy świrusie…
Wiedział, że Erik wkrótce to wszystko zobaczy. Chyba że coś mu się przytrafi… Sean nie chciał nawet o tym myśleć. Z Erikiem wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze. I już niedługo pojawi się tutaj. A potem będą mogli rozpocząć podróż powrotną.
Dotarł do Czasu Ostatecznego. Był to najbardziej wysunięty w czasie ruch wahadła. Granica została osiągnięta.
Erik przebywał teraz w niewiarygodnie dalekiej przyszłości, dziewięćdziesiąt pięć milionów lat po drugiej stronie Czasu Zero. A Sean zwiedzał okres kredy, oglądając pasącą się na skraju bagna rodzinę triceratopsów. Coś, co wyglądało na brontozaura, lecz prawdopodobnie nim nie było, wznosiło swój wężowy łeb ponad powierzchnię jeziora. Lada moment siła wahadła nada im obu kierunek zwrotny, ku Czasowi Zero i czekającym tam naukowcom.
Sean mniej więcej wiedział, jak będzie to przebiegać. Przez chwilę wyda się im, że czas stanął w miejscu. Będzie to krótka chwila oddechu przed potężnym skokiem przez całą rozpiętość wahadła. On i Erik wymienią się miejscami. Erik wyląduje tutaj, między swymi ukochanymi dinozaurami, a Sean powędruje w nie znaną mu jeszcze, najodleglejszą przyszłość.
A później z górki. Sean odwiedzi najpierw świat sprzed dziewięciu i pół miliona lat, potem zaś wywędruje dziewięćset pięćdziesiąt jeden tysięcy lat w przyszłość, dalej dziewięćdziesiąt pięć tysięcy w przeszłość i tak dalej. Przemierzy miejsca, w których był Erik. A Erik odwiedzi ogród cudów na Księżycu, będzie musiał stawić czoło rozsierdzonej małpie oraz zawita na obiedzie w Dniu Dziękczynienia, którego nigdy nie było. I będzie musiał jakoś dogadać się z łowcami bizonów w Arizonie… Później zajmie miejsce Seana w ramionach Quintu-Leeli i prawdopodobnie równie szybko zostanie z nich wyrwany. Zbyt szybko, by ta przygoda stała się czymś więcej. Erik będzie oklaskiwać prezydenta Hardinga i trafi na paradę w Glendorii, zorganizowaną na jego cześć.
Tymczasem jednak…
Sean stał oparty o paproć cztery razy wyższą niż on, pogrążony we wspomnieniach dotychczasowej podróży, która niby trąba powietrzna gnała go przez bezmiary czasu. Obserwował paradę ogromnych gadów. Teraz, gdy wrota czasu stanęły otworem, świat już nigdy nie będzie taki sam. Sean też nie będzie taki sam. Jego umysł wypełniały niezwykłości, jakich nie doświadczył dotąd żaden śmiertelnik. Żaden z wyjątkiem Erika.
Niebezpieczeństwa, dreszcz grozy, chwile oszołomienia i zamętu. I jeszcze ten wybuch nagłej ekstazy, dorównujący lub może nawet przewyższający mistyczne doznania, doświadczone podczas chwil spędzonych pośród śpiewających kwiatów, pod niebieskim blaskiem widocznej na niebie Ziemi.
Już wiedział… Czuł wyrywającą go siłę.
Z uśmiechem i czułością poklepał bujną paproć, jakby żegnał się ze starym przyjacielem. Wolnym krokiem ruszył ku brzegowi jeziora. Jego buty cmoktały hałaśliwie, kiedy pokonywał bagnisty teren.
Mijał zajęte sobą, sapiące i chrząkające dinozaury. Nie wiedziały, kim był i nie obchodziło ich to. Były panami tego świata i miały jeszcze miliony lat na chrząkanie i sapanie w swym ciepłym, paprociowym królestwie. Erik pewnie zechce pozostać tu o wiele dłużej i będzie wściekły, gdy wyrwie go stąd siła przemieszczenia. Tak jak teraz wyrywała Seana.
Żegnajcie triceratopsy. Żegnajcie pterodaktyle. Żegnajcie wy tam z tymi kolcami na grzbietach. Ja lecę dalej. Ale moje miejsce zaraz zajmie Erik. To porządny facet. O, tak. Jestem pewien, że razem miło spędzicie czas.
Siła przemieszczenia wyciągała go w górę i na zewnątrz, z powrotem. Teraz wszystko przebiegać będzie w odwrotnej kolejności. A kiedy wrócą do punktu startu, on i Erik zejdą z platformy manewrowej dokładnie w tym samym momencie, w którym wyruszyli. Przynajmniej tak będzie wydawać się obserwatorom. Ale na tym sprawa się nie skończy. Pięć minut później Sean2 zmaterializuje się w laboratorium. Erik2 również. Osiem godzin później nastąpi kolejna materializacja. I następna, po trzech dniach. I potem jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze, przez całą resztę ich życia i po niej. On i Ricky pojawiać się będą jak komety przez dziewięćdziesiąt pięć milionów lat, które nastąpią po Czasie Zero. Oni tymczasem będą żyć swoim zwykłym życiem, aż zestarzeją się i pomrą. I wciąż będzie na nich czekać dziewięćdziesiąt pięć milionów lat życia…
To zaczynało być naprawdę niepojęte. Pomyśleć tylko, że w roku dwa tysiące dwudziestym piątym ukaże się twoje ja przybywające z czasu wcześniejszego o dziewięć i pół roku. A potem, dziewięćdziesiąt pięć lat później, jeżeli będzie miał trochę szczęścia i dożyje tak sędziwego wieku, przeżyje to jeszcze raz. Prawdopodobnie wtedy wielu ludzi będzie…
Widok dinozaurów zacierał się.
I nagle… czas stanął w miejscu. Wahadło dotarło do punktu równowagi.
Zobaczył Ricky'ego. Jego brat bliźniak unosił się w przestrzeni dokładnie naprzeciwko niego, migając jak zjawa. Sean pomyślał, że na pewno Ricky odnosi podobne wrażenie. Nastąpił punkt zwrotny. Wszystkie siły uległy zrównoważeniu. Był to moment niepodobny d o żadnej z minionych chwil.
— Ricky — odezwał się. — Ricky, słyszysz mnie?
Widział wyraźnie, że usta Ricky'ego się poruszają. Mówił coś, o coś pytał. Jego słowa nie docierały do Seana. Wciąż pozostawali rozdzieleni barierą czasu. Choć nie do końca, bo przecież mogli patrzeć sobie prosto w oczy. I wzrok brata powiedział Seanowi, że pierwsza część podróży upłynęła pomyślnie. I że druga też musi się udać.
Dostrzegł błysk entuzjazmu w oczach brata. Tak, on również przeżył prawdziwe cuda. Zupełnie inne od tych, które miał za sobą Sean, ale nie mniej wspaniałe. Te, ku którym zmierzał teraz Sean.
— Ricky — odezwał się ponownie. — Cześć, Ricky! Przed tobą dinozaury! W końcu doczekałeś się tych swoich dinozaurów!
Pomachał ręką i uśmiechnął się. Erik odpowiedział uśmiechem i pomachał mu również.
— Do zobaczenia w Czasie Zero! — krzyknął Sean. — I uważaj z tą małpą!
Ale wiedział już, że małpa nie przysporzy Erikowi większych kłopotów. Ricky zobaczy wiadomość pozostawioną w księżycowym ogrodzie i nie zabraknie mu refleksu, by we właściwym momencie wystrzelić pocisk usypiający. Sean nie miał najmniejszych wątpliwości. Eksperyment powiedzie się do samego końca.
Niewyraźna sylwetka Erika zaczęła się rozmazywać. Stawał się coraz bardziej nierzeczywisty i oddalony. Nie, zastanowił się Sean, to ja znikam. Erik pozostanie tutaj. Żegnajcie dinozaury! Ja już lecę!
Moment równowagi miał się ku końcowi. Wahadło ruszyło ponownie, wynosząc Seana w otchłań przyszłości. Jakże pragnął, by ta wędrówka nigdy nie dobiegła kresu! Jednocześnie jednak pragnął, by się zakończyła, żeby mógł znów spotkać się z Erikiem w Czasie Zero. Mógłby opowiedzieć mu o wszystkim, co widział. I usłyszeć o przygodach brata. Czuł przemożną chęć podzielenia się z nim każdym, nawet najdrobniejszym szczegółem swej wędrówki i wiedział, że Ricky również tego pragnie. Nikt inny nie zrozumiałby tego wszystkiego, co przeżyli.