tej chwili, choćbym nie wiem jak chciał, nie mogę nawet udowodnić, że jestem lekarzem. Nie jestem pewien, czy w ogóle mam prawo rozpoczynać tutaj praktykę. Istnieje jeszcze coś takiego jak licencja.
Ecuyer machnął ręką.
Niech pan się tym nie martwi. Jeśli mówi pan, że jest lekarzem, znaczy że pan nim jest. Jeżeli zezwolimy panu na prowadzenie praktyki, to będzie pan miał prawo to robić.
— Tak — uśmiechnął się Tennyson. — Jeśli Watykan zezwoli…
— Na Końcu Wszechświata Watykan ustanawia prawa. Nikt nie dyskutuje. Bez nas nie byłoby Końca Wszechświata. My jesteśmy Końcem Wszechświata.
— Dobrze, dobrze — zgodził się Tennyson. — Nie mam zamiaru sprzeczać się z panem. Jeden z pańskich ludzi jest chory, więc udzieliłem mu pomocy. Powtarzam panu, taki mam zawód. Nie róbmy z tego wielkiej afery.
— Wydawało mi się, doktorze, że zdołał pan już ocenić sytuację. Nie mamy lekarza, a bardzo go potrzebujemy. Chcielibyśmy, żeby został pan z nami jako nasz lekarz.
— Ot, tak?
— Ot, tak — potwierdził Ecuyer. — Nie rozumie pan? Mamy nóż na gardle. Sprowadzenie innego lekarza zajęłoby nam miesiące. A poza tym, co to by był za doktor?
— Tego akurat nie może pan wiedzieć.
— Wiem, że jest pan oddany swoim pacjentom. Poza tym jest pan uczciwy. Szczerze przyznał się pan do ucieczki z Gutshot, a kiedy spytałem o wynik leczenia Mary, uczciwie powiedział pan, że nie ma żadnych gwarancji. Podoba mi się pańska szczerość.
— W każdej chwili może pojawić się tutaj ktoś z nakazem aresztowania mnie. Nie wydaje mi się, żeby tak się stało, ale…
— Nic im to nie da — przerwał Ecuyer. — Nauczyliśmy się chronić, co nasze. Jeśli rzeczywiście ma pan kłopoty, doktorze, tutaj mogę zagwarantować panu bezpieczeństwo. Nie obchodzi mnie, co pan zrobił. Daję panu moje słowo na to, że tutaj nikt pana nie aresztuje.
— Dobrze. Nie wydaje mi się, żebym potrzebował ochrony, ale zawsze miło wiedzieć, że jest taka możliwość. Bardziej martwią mnie wasze układy. Nie mam pojęcia, w co się wplątuję. Nasłuchałem się wielu historii o Projekcie Papież i Watykanie. Podobno kieruje tym wszystkim banda robotów. Czy zechciałby mi pan to wyjaśnić? Ta starsza kobieta, Mary, majaczyła coś o aniołach. Może to jednak nie było majaczenie?
— Nie — rzekł Ecuyer nagle poważniejąc. — Mary odnalazła Niebo.
— Oho. Chyba będzie pan to musiał powiedzieć jeszcze raz i to powoli, bo zdaje się, że nie zrozumiałem. „Mary odnalazła Niebo”. Zabrzmiało to tak, że prawie uwierzyłem.
— To prawda. Ona rzeczywiście odnalazła Niebo. Wszystko na to wskazuje. Potrzebujemy jej wskazówek, abyśmy i my mogli je dostrzec. Oczywiście posiadamy jej klony — trzy z nich rosną zupełnie prawidłowo — tym niemniej nie możemy być pewni…
— Wszystko na to wskazuje? Klony? Co na to wskazuje? Jeśli dobrze sobie przypominam, Niebo nie jest bytem materialnym. Jest raczej stanem świadomości. Wiara…
— Doktorze, niech pan mnie posłucha. Widzę, że będę musiał wyjaśnić panu parę spraw.
— Całe szczęście, bo już zaczynałem się obawiać, że straciłem wątek.
— Najpierw odrobina historii — zaczął Ecuyer. — Watykan-17, czyli nasz Watykan, rozpoczął swoją misję prawie tysiąc lat temu z bandą robotów, jak pan to określił, które przyleciały z Ziemi. Na Ziemi roboty nie były wyznawcami, a raczej nie miały prawa być wyznawcami żadnej religii. Wydaje mi się, że gdzieniegdzie zmieniono już tę zasadę. Roboty mogą być komunikantami — nie wszędzie, ale na niektórych planetach na pewno. Tysiąc lat temu było to nie do pomyślenia. Roboty uznawano za maszyny niegodne wyznawania żadnej religii. Żeby być wyznawcą jakiejkolwiek religii, trzeba przecież mieć duszę lub jakiś jej ekwiwalent. Roboty nie posiadają duszy, a przynajmniej tak uważano i dlatego ich dostęp do religii został ograniczony. Jak dobrze zna się pan na robotach, doktorze?
— Prawdę mówiąc, wcale. W życiu rozmawiałem zaledwie z kilkoma, a parę tylko oglądałem. Tam, skąd pochodzę, nie było ich zbyt wiele. Kilka poznałem na studiach, ale nie było to miejsce, gdzie ludzie i roboty żyli w zbyt dobrej komitywie. Tak czy inaczej, nigdy nie poznałem żadnego z nich z bliska. Nigdy zresztą nie czułem potrzeby…
— Tak właśnie odpowiada dziewięćdziesięciu dziewięciu na stu zapytanych ludzi. Nie mają z nimi żadnego kontaktu, nie są w ogóle zainteresowani. Zazwyczaj myślą o nich jak o metalowych ludziach albo raczej maszynach próbujących naśladować ludzi. Ale muszę panu powiedzieć, że roboty to coś więcej. Kiedyś ich znaczenie nie było zbyt wielkie, lecz teraz, na Końcu Wszechświata odgrywają o wiele poważniejszą rolę. W ciągu ostatniego tysiąclecia roboty na naszej planecie ewoluowały, aby wreszcie stać się istotami znacznie różniącymi się od ludzi. Mimo to nigdy nie zapomniały, że zostały przez nich stworzone i nadal nie wypierają się tego. Powiem więcej, odczuwają wręcz bliskie pokrewieństwo z ludźmi. Mógłbym tak opowiadać panu przez całą noc, czym są roboty i co tutaj robią. Mówiąc skrócie, przyleciały na naszą planetę, ponieważ odmówiono im doznań religijnych gdzie indziej. Zostały pozbawione prawa do tej części życia ludzkiego, która wydawała się im bardzo fascynująca. Żeby zrozumieć, skąd wzięła się u nich instynktowna potrzeba doznań religijnych, trzeba je najpierw dobrze poznać. Mogłoby się zdawać, że chodzi tu jedynie o zachowanie równowagi, głęboki instynkt, każący im we wszystkim naśladować człowieka. Robot nie może osiągnąć tylu rzeczy dostępnych człowiekowi. Ze względu na swoją naturę posiada mnóstwo ograniczeń. Robot nie może płakać ani śmiać się, nie czuje popędu płciowego, chociaż tworzy nowe roboty. Przynajmniej tutaj nasze roboty budują nowe, używając elementów, o których ich ludzcy konstruktorzy nigdy by nie pomyśleli, a nawet gdyby pomyśleli, nigdy nie odważyliby się ich użyć. Na Końcu Wszechświata powstała nowa generacja robotów. Nadąża pan?
— Rozumiem, że pociąg do religii jest próbą zachowania równowagi — powiedział Tennyson. — Religia jest dla nich zapewne tajemnicą, którą chciałyby dzielić z rasą ludzką.
— Zgadza się. Gdybym chciał opowiedzieć panu, jaka była filozofia robotów i przez jakie stadia ewoluowały poszukując swojej własnej religii, spędzilibyśmy tu całą noc. Ale myślę, że to nie czas i miejsce na taką opowieść. Będziemy jeszcze mieli wiele okazji, aby o tym podyskutować. Oczywiście, jeśli będzie pan chciał.
— Naturalnie. Jeśli tylko znajdzie pan odrobinę czasu.
— W każdym razie, roboty przyleciały na Koniec Wszechświata i założyły swój własny Watykan. Opierały się na ziemskiej religii, która wydawała im się bardzo ciekawa. Nie ze względu na nauki. Podejrzewam raczej, że chodziło o jej organizację, hierarchię, długą tradycję i dogmaty. W religii nowego Watykanu odnajdzie pan wiele z liturgii Watykanu Starej Ziemi, który służył za model. Mimo to roboty wcale nie starały się wiernie, ani nawet w przybliżeniu, odtworzyć ziemskiej wiary katolickiej. Roboty nigdy nie głosiły, że ich religia jest przeniesioną na koniec galaktyki ziemską religią. Gdyby ktoś bliżej przyjrzał się temu nowemu wyznaniu, zauważyłby, że jest to raczej synteza wielu religii, ponieważ roboty zapożyczyły sporo aspektów z obcych wierzeń.
— Wygląda na to, że utworzyły nową religię, zbierając co się da z wszelkiego rodzaju wierzeń, które w jakiś sposób do nich przemawiały — podsumował Tennyson.