Выбрать главу

Gdy dotarła wreszcie do miejsca oddalonego od niego o jakiś metr, zatrzymała się. Uklękła, a kardynał wyciągnął rękę. Oto i pierścień, pomyślała. Pocałowała dłoń. Ręka cofnęła się i wykonała gest nakazujący jej powstanie.

— Panna Roberts — powiedział kardynał niskim i głębokim głosem.

— Wasza Eminencjo — odpowiedziała Jill pamiętając o protokole.

— Proszę usiąść.

Przy biurku zauważyła krzesło, które zostało dla niej wcześniej przygotowane.

— Dziękuję — mruknęła niewyraźnie, zapadając się w miękkim meblu.

Przez chwilę w pokoju panowała zupełna cisza, wreszcie kardynał odezwał się.

— Dobre maniery nakazują mi wyrazić nadzieję, że miała pani miłą podróż. Znając jednak statek, jestem pewien, że to niemożliwe. Dlatego ufam, że podróż nie była zbyt męcząca.

— Nie, Wasza Eminencjo. Kapitan to dobry człowiek. Robił, co w jego mocy, żeby przelot był jak najmniej uciążliwy.

Kardynał wyciągnął dłoń i podniósł z biurka zwinięty plik papierów. Kartki zaszeleściły w jego dłoniach.

— Panno Roberts — zaczął — muszę przyznać, że jest pani osobą dość upartą. Mam tu kilka pani listów.

— Tak, Wasza Eminencjo. Niestety, na żaden z nich nie otrzymałam odpowiedzi.

— Wszystko, co robimy, robimy z rozwagą. Odpowiadamy tylko na nieliczne listy. W każdym razie na pewno nie na takie, jak pani.

— Co oznacza, jeśli dobrze rozumiem, że nie jestem tu mile widziana.

O kurczę! pomyślała. Zaczęło się. Zapomniałam dodać „Wasza Eminencjo”.

Kardynał, nawet jeśli to spostrzegł, zdawał się nie zwracać na to żadnej uwagi.

— Nie wiem, jak mogę wyjaśnić nasze zasady, tak aby nie odniosła pani wrażenia, że jestem niegrzeczny — odpowiedział.

— W takim razie, Wasza Eminencjo — odparła Jill zdecydowanym tonem — proszę być niegrzecznym, bo muszę to wiedzieć.

— Nie mamy zamiaru się reklamować — powiedział spokojnie kardynał. — Nie chcemy, aby nasze istnienie i praca poddane były osądowi opinii publicznej.

— Mógł mi pan to powiedzieć, zanim rozpoczęłam podróż, Wasza Eminencjo. Mógł pan napisać coś, co by mnie zniechęciło. Posłuchałabym, gdyby tylko wydawało się to sensowne. Może nawet zrozumiałabym i przyjęła wasz punkt widzenia. Ale wam wydawało się oczywiście, że jeśli zignorujecie moje listy, to będzie to wystarczająco zniechęcające.

— Taką właśnie mieliśmy nadzieję, panno Roberts.

— Pańska filozofia, Wasza Eminencjo, nie dała dobrych rezultatów. Uczciwe wyjawienie waszych zasad, jak pan to nazywa, byłoby znacznie lepszym wyjściem.

Kardynał westchnął.

— Czy przypadkiem nie przemawia przez panią przekora?

— Nie wiem — odparła Jill. — Zazwyczaj nie bywam przekorna w stosunku do władz. Nigdy w każdym razie nie miałam takiego zamiaru. Ale wydaje mi się, że zasługuję na lepsze traktowanie z waszej strony. Byłam szczera w moich listach. Napisałam o moich planach, o tym, co miałam nadzieję zrobić. Prosiłam jedynie o pomoc. Mógł pan, Wasza Eminencjo, odwieść mnie od zamiaru przybycia tutaj.

— Oczywiście, mogliśmy to zrobić — odparł kardynał. — Z całą pewnością byłoby to bardziej stosowne wobec pani. Jakkolwiek sądziliśmy, że taki krok z naszej strony niepotrzebnie zwróci uwagę na pracę, jaką tutaj wykonujemy. Odmowa pani prośbie mogłaby wywołać wrażenie, że pracujemy tutaj nad czymś w tajemnicy, co z kolei sprawiłoby, że stalibyśmy się dla pani czymś jeszcze ważniejszym, zaczątkiem sensacyjnych informacji. Działamy tutaj po cichu i chcielibyśmy, żeby tak nadal zostało. Przez ostatnie dziesięć stuleci pracowaliśmy bardzo ciężko i w tym czasie osiągnęliśmy cele, jakie postawiliśmy sobie na początku. Tym niemniej, nie jesteśmy jeszcze całkowicie usatysfakcjonowani rezultatami. Być może będziemy pracować przez tysiąclecia starając się osiągnąć cel, a żeby to zrobić, musimy mieć możliwość działania bez żadnych przeszkód. Nie chcemy, żeby cała galaktyka nagle zwaliła nam się na głowę.

— Wasza Eminencjo, przecież każdego roku przybywają do was tysiące pielgrzymów.

— To prawda, ale te tysiące są stosunkowo łatwe do opanowania w porównaniu z hordami, które napłynęłyby do nas, gdyby dziennikarka o pani kompetencjach i reputacji opisała naszą planetę. Pielgrzymi przybywający z wielu różnych planet, są w większości wyznawcami jakichś ciemnych religii, którzy gdzieś przypadkiem usłyszeli o nas. Ale właśnie dlatego, że religie te są rozproszone po różnych planetach i niewielu pielgrzymów przylatuje z tego samego miejsca, znaczenie tych wiar nie jest zbyt duże, a informacje o nas rozmywają się. My nikogo nie nawracamy, nie staramy się rozgłaszać naszej wiary po galaktyce, ponieważ na razie nie mamy jeszcze czego rozgłaszać. Kiedyś, może za parę wieków, będziemy głosić naszą wiarę, ale jeszcze nie dziś. Niemniej jednak nie możemy zamknąć naszych drzwi dla tych, którzy w dobrej wierze przybywają tutaj szukać światła swego życia. Czujemy, że powinniśmy im pomagać. I muszę szczerze przyznać, że z zadowoleniem witamy ich wkład finansowy w budowę nowej wiary, ponieważ nie mamy własnych źródeł utrzymania…

— Niech pan pozwoli, że napisze o waszej pracy, Eminencjo, a otrzymacie pomoc finansową. Dostaniecie znacznie więcej, niż wam potrzeba.

Kardynał wyciągnął ręce ze swej sukni i gwałtownie nimi zamachał.

— Koszt byłby zbyt wysoki — powiedział. — Droga przed nami wciąż jeszcze jest bardzo daleka i musimy ją przemierzyć na swój własny sposób. Presja galaktyki, którą na pewno odczulibyśmy, byłaby zbyt duża, abyśmy mogli w spokoju kontynuować nasze zadanie. A my ciągle musimy ciężko pracować, przykładając się jeszcze bardziej niż dotąd. Pozorny sukces, wywołujący różnego rodzaju pochlebstwa, działałby na naszą niekorzyść. Powinniśmy trzymać się naszego marzenia o religii uniwersalnej i nie szczędzić wysiłków ku jej stworzeniu. Popularność zniweczyłaby cały nasz trud. Rozumie to pani?

— Wydaje mi się, że tak, Wasza Eminencjo. Niemniej jednak, żeby osiągnąć cel nie musicie wcale pracować w zapomnieniu.

— Ależ, panno Roberts, tak właśnie musimy pracować. Jeśli rozgłosilibyśmy nasz zamiar, zaraz znalazłyby się rzesze ludzi, którzy chcieliby wnieść swój udział. Niektórzy na pewno robiliby to w dobrej wierze, ale znaleźliby się i tacy, których zamiary nie byłyby najczystsze. Nawet w tej chwili… — Przerwał przyglądając się jej zasępiony.

— Nawet teraz, Eminencjo? — podchwyciła Jill.

— Niech pani zauważy, że mamy coś, co galaktyka z chęcią wykorzystałaby, ale czego z całą świadomością następstw nie możemy ujawnić do momentu, gdy poznamy to całkowicie lub przynajmniej dojrzymy w całej rozległości zakres tego. Jestem pewien, że istnieją siły, które bez skrupułów spróbowałyby wykraść nam naszą wiedzę i użyć jej dla swoich własnych celów, zapominając o całej strukturze, jaką przez stulecia mozolnie budowaliśmy. Nie martwimy się o swoje dobro, lecz o dobro galaktyki, a może całego wszechświata. Nasze struktury muszą pozostać nie naruszone. Kiedy zakończymy pracę, muszą stać się monolitem zbudowanym na filozofii, której nie będzie można odmówić racji, która będzie oczywista dla wszystkich zainteresowanych. Nie możemy pozwolić, żeby została rozszarpana na kawałki przez sępy, żeby podziurawiły ją egoistyczne glisty. Nie chcemy, żeby jej okruchy zostały wywiezione i były sprzedawane na straganach dla ograniczonych wartości, jakie sobą przedstawiają. Od samego początku obawialiśmy się takiej sytuacji. Przez lata niebezpieczeństwo ciągle wzrastało. Dlatego boimy się, że w każdej chwili, nawet teraz, gdy jesteśmy jeszcze dosyć mało znani, mogą pojawić się pasożyty, które uszczkną kęs naszej filozofii. Nie wiemy, kim są, skąd przybywają ani jaki cel im przyświeca, ale czujemy wyraźnie, że są już blisko. Gdybyśmy otworzyli swe podwoje dla wszystkich mieszkańców galaktyki, gdyby napisała pani o nas…