— Krótko mówiąc, chcecie, abym wyjechała — przerwała Jill. — Żebym zwinęła manatki i dała wam spokój.
— Chcemy być z panią szczerzy — odpowiedział wymijająco kardynał. — Starałem się panią przekonać. Być może nawet wyjawiłem zbyt wiele. A mogliśmy przecież nie zgodzić się na audiencję, odmówić pani rozmowy. Mimo to wiedzieliśmy, że w głębi serca nie życzy nam pani źle, jedynie nie zna pani następstw poruszenia tego tematu przez panią w prasie. Przykro nam, że zmarnowała pani pieniądze i trud. Wolelibyśmy oczywiście, żeby pani nie przyjeżdżała, ale skoro już tu pani jest, czujemy się zobowiązani okazać uprzejmość, mimo że mogłaby się wydać chłodna. Mamy nadzieję, że przemyśli pani to, co powiedziałem. Zdaje mi się, że zatrzymała się pani w Domu dla Ludzi?
— Owszem — odparła Jill.
— Czy zechciałaby pani zostać naszym gościem? Wyznaczymy apartament do pani dyspozycji na tak długo, jak długo będzie pani chciała zostać u nas. Oczywiście wszelkie koszty, jakie pani poniosła i poniesie w związku z przybyciem na naszą planetę, zostaną pani zwrócone w całości. Oprócz tego na poczet straconego czasu wyznaczymy pani dzienne kieszonkowe. Proszę przynajmniej to dla nas zrobić. Niech pani przyjmie moje zaproszenie i zostanie naszym gościem. Będzie miała tu pani czas na przemyślenie wszystkiego.
— Pańska oferta jest nadzwyczaj hojna, Wasza Eminencjo — odpowiedziała Jill — ale nie mam zamiaru godzić się na takie postawienie sprawy. Nie przyjmuję pańskiej odmowy. Z pewnością będziemy musieli porozmawiać jeszcze raz.
— Proszę bardzo, porozmawiajmy. Obawiam się jednak, że nic to nie da. Nasze punkty widzenia zbytnio się różnią.
— Jestem przekonana, że są takie strony waszej działalności, o których bez obaw mogę napisać. Może nie całą prawdę, ale chociaż…
— Prawdę mówiąc, panno Roberts, przyszedł mi właśnie do głowy inny pomysł.
— Słucham, Eminencjo.
— Co by pani powiedziała na pracę dla nas? Możemy pani zaoferować bardzo intratną posadę.
— Posadę? Nie szukam posady.
— Proszę — kontynuował kardynał — zanim mi pani odmówi, nich pani przynajmniej wysłucha do końca. Przez wiele lat zastanawialiśmy się nad koniecznością spisywania formalnej, prawdziwej historii Watykanu-17, która służyłaby nam samym. W ciągu tych wszystkich wieków zbieraliśmy informacje, jakie należałoby umieścić w takiej kronice. Wszystkie wydarzenia, poczynając od pierwszego dnia, kiedy dotarliśmy na tę planetę, spis wykonanych przez nas prac, nadzieje, sukcesy i porażki. Wszystko czeka na spisanie, ale jakoś nigdy nie udało nam się zabrać do tego. Mieliśmy mnóstwo pracy i, prawdę powiedziawszy, nigdy nie było tu nikogo kompetentnego, kto mógłby podjąć się takiej misji. Dopiero teraz…
— Dopiero teraz wpadliście na pomysł, że zgodzę się zrobić to dla was, spisać tysiąc lat kroniki. Dosyć dokładnie, podejrzewam. Ilu tysięcy stron rękopisu pan oczekuje? Jak się panu zdaje, ile czasu na to potrzeba? Jedno życie ludzkie, dwa? I oczywiście dobrze byście mi za to zapłacili?
— Cóż, oczywiście. Zapłata byłaby niewątpliwie godziwa — rzekł z przekonaniem kardynał. — O wiele więcej niż zarobiłaby pani myszkując po galaktyce w poszukiwaniu pikantnych tematów dla swoich reportaży. I jeszcze coś. Znalazłaby tu pani optymalne warunki do pracy. Wszelką pomoc, jakiej by pani potrzebowała. Oprócz tego przyjazne otoczenie w pracy i życiu osobistym i żadnych nacisków odnośnie terminu zakończenia zadania.
— To miłe z waszej strony.
— Niech pani nie odpowiada od razu. Proszę tylko przyjąć naszą gościnę i rozważyć moją propozycję. Za chwilę ktoś pokaże pani wolne apartamenty. Wybór należy do pani. Nie musi pani również wracać do Domu dla Ludzi. Ktoś weźmie pani bagaż i przywiezie go tutaj.
— Muszę się najpierw zastanowić.
— Dobrze, ale proszę się zastanawiać u nas. Na pewno stwierdzi pani, że nasze apartamenty są o wiele wygodniejsze…
O Boże, pomyślała. Miałabym dostęp do wszelkich informacji zgromadzonych w bankach danych i czekających tylko na mnie!
— Jaka jest pani odpowiedź?
— Pańska propozycja jest bardzo kusząca — odpowiedziała głośno. — Wygląda na to, że będę musiała przyjąć zaproszenie i postąpić zgodnie z pańską wolą. A co do pracy, muszę się jeszcze namyślić.
— Proszę się nie spieszyć — odparł z zadowoleniem w głosie kardynał. — Nie będziemy wywierać na panią żadnej presji. Porozmawiamy, gdy będzie pani gotowa. Chcę tylko jeszcze raz zaznaczyć, że naprawdę bardzo potrzebujemy pani doświadczenia i talentu. Kroniki muszą zostać spisane. Żeby jednak to zrobić, trzeba nam kogoś, kto posiada odpowiednie umiejętności — może nawet talent. Ludzki talent, którego my, roboty, nigdy nie byliśmy w stanie sobie przyswoić. Tutaj, na Końcu Wszechświata bardzo ciężko jest znaleźć kogoś z odpowiednimi kwalifikacjami. Planeta jest zbyt odległa od większych ośrodków cywilizacyjnych, aby mogła przyciągać ludzi. Kiedy wyjdzie pani na dwór w nocy i spojrzy w niebo, zauważy pani zaledwie kilka gwiazd. Cała galaktyka to jedynie blada poświata na naszym niebie. Tym niemniej istnieją pewne korzyści wypływające z takiej sytuacji. Mamy przestrzeń, mamy spokój. Pewnego rodzaju świeżość, jakiej nie znajdzie pani na innych planetach. A poza tym mamy góry. Dla naszych ludzi, góry są ciągłym źródłem zachwytu.
— O, to z pewnością — uśmiechnęła się Jill.
Rozdział 13
I o są nasze archiwa — rzekł Ecuyer do Tennysona. — Tutaj opisujemy i indeksujemy informacje zbierane w czasie pracy Programu Poszukiwań.
Pomieszczenie było stosunkowo duże, ale nie posiadało okien. Blade światła lamp sufitowych tworzyły jedną linię biegnącą przez całą długość dachu. Rzędy wypełnionych informacjami szuflad zajmujących całą powierzchnię ścian, od podłogi do sufitu, ginęły w oddali.
Ecuyer szedł wolno wzdłuż jednego z rzędów szuflad przesuwając otwartą dłonią po metalowych rączkach. Tennyson podążał za nim, nie mogąc jeszcze przyjść do siebie po wrażeniu jakie wywierał ogrom archiwum. Czuł się w wielkiej hali jak mała mróweczka, przytłoczona wielkością budynku i obawiająca się śmierci pod natłokiem otaczającej ją przestrzeni.
Po chwili Ecuyer zatrzymał się i wyciągnął jedną z szuflad, szukając czegoś wśród wielu znajdujących się tam kryształowych sześcianów.
— A, tutaj jesteś — powiedział z wyraźnym zadowoleniem wyjmując jeden z nich. — Przypadkiem udało mi się znaleźć to, czego szukałem.
Podał Tennysonowi sześcian o boku około dziesięciu centymetrów.
Chyba nie chce, żebym się tym zachwycał? — pomyślał Tennyson.
Ecuyer zamknął szufladę.
— A teraz — powiedział — wyświetlę go panu.
— Wyświetli pan?
— Tak, zobaczy pan co zostało zapisane w tym sześcianie, doświadczy pan uczuć, jakie były udziałem Słuchacza. Zobaczy pan wszystko, co przeżył, widział i myślał. Wprowadzimy pana do jego wnętrza…