Выбрать главу

— Dlaczego w takim razie tak się przejmuję trojgiem ludzi? Czy przyjmuję postawę dziecka w stosunku do rodzica, surowego ojca, który przygląda mi się, gotów zganić, jeśli popełnię jakiś błąd?

— Każdy z nas, nie tylko pan, wyraźnie odczuwa kompleks niższości — odparł Roberts. — To jarzmo, które musimy dźwigać, robiąc przy tym jak najlepszą minę. Jeszcze parę tysięcy lat i przejdzie nam.

— To wszystko prawda — westchnął Theodosius. — Kiedy się zastanowić, czuję na sobie ciężar tylu win, że z trudem utrzymuję się na nogach. Czasami nawet, proszę mi wybaczyć Eminencjo, mam wrażenie, że zawiniliśmy, wymyślając Jego Świątobliwość. Często powtarzam sobie, że popełniliśmy okropne świętokradztwo, że przecież Jego Świątobliwość jest tylko jednym z nas i nie ma w sobie ani odrobiny świętości. To jeszcze jedna maszyna, wyjątkowo zmyślny robot, cybernetyczny cień, dzięki któremu możemy nadal się oszukiwać.

— Wasza Eminencjo! — krzyknął z przerażeniem Roberts. — Mam nadzieję, że nie ogłosił pan takich herezji w obecności innych osób. Jako stary przyjaciel, mogę zrozumieć pańskie poczucie winy, ale…

— Nikomu przedtem o tym nie wspominałem — przyznał się Theodosius. — Do tej pory zatrzymywałem to dla siebie. Tylko komuś takiemu jak pan, staremu przyjacielowi, mogłem się zwierzyć z moich trosk. I nawet teraz nie zaprzątałbym panu głowy tymi przemyśleniami, gdyby nie wydarzenia ostatnich dni. I to odnalezienie Nieba przez jednego ze Słuchaczy…

— Tak, to rzeczywiście przykra sprawa — odpowiedział Roberts. — Miało to zdecydowanie negatywny wpływ na naszych braci. Żywiłem nadzieję, że sprawa przycichnie i zostanie wkrótce zapomniana. Z tego co pamiętam, Słuchacz bliski był śmierci, która zakończyłaby całą błazenadę, i gdyby nie ten doktor…

Rozdział 16

Stan Mary poprawiał się z dnia na dzień. Gorączka spadała, a trudności z oddychaniem już dawno znikły. Jej oczy przestały być zamglone. Odzyskała przytomność i mogła już nawet siadać na łóżku.

Stała się stanowczą, opryskliwą i złośliwą starszą kobietą. Bez przerwy kłóciła się z Tennysonem, pokrzykiwała na pielęgniarkę i z całkowitym lekceważeniem ignorowała wydawane jej polecenia.

— To wszystko przez to cholerne Niebo — tłumaczył Ecuyer. — Dzięki niemu poczuła się lepsza od innych Słuchaczy, lepsza od wszystkich. Była jednym z naszych najlepszych pracowników. W ciągu tych wielu lat dostarczyła nam mnóstwa informacji. Żadna jednak nie była tak ważna jak Niebo. Oczywiście, niektóre z jej odkryć były bardzo interesujące, potencjalnie każda wiadomość może być źródłem wielkiego odkrycia, ale to, co zobaczyła ostatnio, miało dla nas ogromne znaczenie. Obawiam się jedynie, że będzie to oznaczało koniec jej pracy jako Słuchacza. Aby być dobrym Słuchaczem, trzeba wykazywać poświęcenie i posłuszeństwo. Zadania stawiane przed osobą na tym stanowisku muszą być wykonywane z oddaniem. Słuchacz musi umieć się podporządkować, zapomnieć o swojej osobowości i podchodzić do wszystkiego bez żadnych uprzedzeń. Szkoda, że klony Mary…

— Właśnie, wspomniał pan już wcześniej o klonach — wtrącił Tennyson. — Czy to znaczy, że udało wam się stworzyć kopię Mary?

— Tak — potwierdził Ecuyer. — Gdy widzimy, że jakiś Słuchacz działa nadzwyczaj sprawnie, przeprowadzamy klonowanie. To jedna z nowszych sztuczek. Laboratorium badawcze procesów biologicznych Watykanu wynalazło najbardziej zaawansowane techniki klonowania w całej galaktyce. Są łatwe w obsłudze i bezbłędne. Jak dotąd nie zdarzyła nam się ani jedna pomyłka. Dobrych Słuchaczy jest naprawdę trudno znaleźć. Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, ile czasu zajmuje nam wyszukanie odpowiedniej osoby. A odpowiedni nie znaczy jeszcze wydajny. Nie możemy pozwolić sobie na utratę takiej osoby jak Mary i dlatego powielamy ją, by mieć większą ilość Słuchaczy jej pokroju. Posiadamy jej trzy klony, ale są one jeszcze dziećmi. Jednak nawet kiedy dorosną, nie mamy żadnych gwarancji, że któreś z nich odnajdzie Niebo, tak jak ona. Mimo to mamy nadzieję, że będą miały większe szansę, niż Słuchacze nie spokrewnieni z Mary. Pewnego dnia klony te staną się wspaniałymi Słuchaczami, ale czy odnajdą Niebo, tego nikt nie wie.

— W takim razie Mary jest jedyną nadzieją.

— Taka niestety jest prawda — odparł smutno Ecuyer. — I ona wie o tym bardzo dobrze. Dlatego właśnie nagle zrobiła się taka ważna.

— Czy można na to coś poradzić? W jakiś sposób sprowadzić ją na ziemię?

— Trzeba zwyczajnie zostawić ją w spokoju. Nie zwracać uwagi. Postępować pamiętając o zasadzie: „Daj jej palec, a chwyci całą rękę”.

Jill przyjęła propozycję spisania historii Watykanu.

— Raz kozie śmierć! — rzekła do Tennysona, gdy przechadzali się alejkami w parku. Minie co najmniej pięć tygodni, zanim statek z Gutshot powróci na Koniec Wszechświata. Przez pięć tygodni nie mogłabym nawet wyściubić nosa poza tę planetę. Chyba bym zwariowała. Przecież tu nie ma nic innego do roboty. Nie ma nawet czego zwiedzać.

— Mogłabyś chodzić po górach. Nie wiem, czy zauważyłaś, że ich wygląd zmienia się w zależności od padającego na nie światła. Nigdy nie są takie same. Mógłbym siedzieć i patrzeć na nie godzinami.

— To patrz — prychnęła Jill. — Czy ja wyglądam na wariatkę, która gania po górach?

— A jeśli na dobre zakopiesz się w historię Watykanu? Jeśli okaże się tak fascynująca, że nie będziesz mogła się od niej oderwać, nawet jeśli Watykan ci na to pozwoli? Co będzie, jeśli nadejdzie moment, kiedy będziesz wiedziała tyle, że nie będą cię mogli wypuścić?

— Zaryzykuję — odparła. — Patrzysz na kobietę, która już nie raz znajdowała się w ciężkich opałach, a jednak za każdym razem udawało jej się z nich wykaraskać. A poza tym, Boże, co ja bym dała za informacje, które tam spoczywają. Mówią, że posiadają kompletne archiwa, rozumiesz? Kompletne!

Już wkrótce Jill rzuciła się w wir pracy. Od czasu do czasu wpadała jedynie na obiad i przyjacielską pogawędkę.

— Nie wiem nawet, co ci opowiedzieć — powiedziała podnieconym głosem przy jednej z kolejnych wizyt. — Jest tego tyle, że starczyłoby na encyklopedię. Te archiwa są rzeczywiście kompletne. Wszystko, co planowali lub wykonali, wszystko, co kiedykolwiek pomyśleli.

— Wrdzę, że wciąga cię ta praca. Uważaj — ostrzegł ją Tennyson. — Jeśli tak dalej pójdzie, nigdy już stąd nie wyjedziesz. Zmienisz się w badacza, którego jedyną pasją w życiu jest praca.

— Gdzieś wewnątrz mnie pozostała jeszcze dawna Jill Roberts — odparła. — Jill Roberts, demon wolnego pisarstwa przemierzający całą galaktykę w poszukiwaniu odpowiedniego tematu na następny felieton. Myślę, że będę jeszcze miała swoje pięć minut, ale dość już o mnie, mów lepiej, co u ciebie.

— Zaczynam się tutaj zadomawiać.

— Jesteś szczęśliwy?

— Szczęśliwy? Nie wiem. Czym jest szczęście? Zadowolony, na pewno. Oczywiście tylko na pewien czas. Praca lekarza jest niewątpliwie zawodem przynoszącym duże zadowolenie. Chociaż nigdy nie starałem się zostać jednym z tych, którzy chcą się wpisać na listę zasłużonych dla ludzkości. Dla mnie najważniejsze jest zdrowie pacjenta i wystarczy mi, jeśli on czuje się dobrze. Dlatego właśnie znajduję tutaj wszystko, czego mi potrzeba, aby mieć poczucie dobrze wypełnionego obowiązku. Poza tym współpraca z Ecuyerem i całą resztą jest całkiem miła.