— A jak się miewa nasza odkrywczy ni Nieba?
— Odkrywczyni Nieba? Cholera wie. To znaczy fizycznie czuje się nieźle…
— …Ale?
— Zmieniła się dość mocno. Jest dumna jak paw. Odgrywa wielką panią. Cały świat powinien klęczeć u jej stóp. Wyraźnie coś jej się zdrowo pochrzaniło pod sufitem.
— Musisz ją zrozumieć. Pomyśl, co znaczyło dla niej odkrycie Nieba. Niezależnie od tego, co odkryła, wierzy, że jest to Niebo, i dlatego jest to dla niej najważniejsza rzecz na świecie. Być może jest to nawet pierwszy dzień w jej życiu, kiedy poczuła, że przydarzyło jej się coś naprawdę istotnego.
— Wszystko jedno, co mówią inni. Ona jest pewna, że odnalazła Niebo.
— Tak jak zresztą połowa Watykanu.
— Połowa? Myślałem, że cały Watykan?
— Nie jestem pewna. Nikt nie chce powiedzieć mi niczego wprost, ale słyszę to i owo. Co prawda niewiele z tego rozumiem, ale jestem pewna, że nie wszyscy cieszą się z odkrycia Nieba.
— A to czemu? Niebo! Jezu Chryste, przecież oni powinni z radości wyskakiwać z siebie!
— Watykan jest w rzeczywistości czymś innym, niż się wydaje. Nam w każdym razie. Z powodu terminologii: Watykan, Papież, kardynałowie i cała reszta, kojarzymy to przede wszystkim z religią chrześcijańską. A przecież to nieprawda, chrześcijaństwo to tylko jeden ze składników tego melanżu. Nie pytaj mnie, jakie są pozostałe, nie mam pojęcia, tym niemniej jestem przekonana, że jest ich całe mnóstwo. Prawdopodobnie kiedyś religia ta bazowała głównie na chrześcijaństwie, było ono przecież jedyną wiarą, jaką przywieźli tu ze sobą z Ziemi. Ale wkrótce roboty odkryły tak wiele nowych, interesujących kultów, że już od dawna chrześcijaństwo przestało odgrywać wiodącą rolę. A poza tym…
Przez chwilę wahała się. Tennyson czekał spokojnie, nic nie mówiąc. Po chwili Jill na nowo podjęła wątek.
— Na Watykanie są dwie grupy robotów nie różniące się zbytnio między sobą. Pierwsza grupa to starsze roboty, te które przybyły z Ziemi. Posiadają nadal potrzebę bliskiej identyfikacji z człowiekiem. Wydaje im się, że ludzie i roboty powinni zawsze trzymać się razem. Inaczej myślą młodsze roboty kolejnych generacji, które zostały zaprojektowane zbudowane już tutaj przez swoich starszych braci, a nie przez ludzi. W ich zachowaniu wyczuwa się odrazę, jaką żywią — może nawet nie tyle do ludzi, co do szacunku, jakim starsze roboty darzą ludzi. Roboty nowych generacji chcą zerwać wszelkie kontakty z ludzkością. Oczywiście nadal oddają ludziom cześć jako twórcom swoich dalekich przodków, ale mimo to chcą zerwać z nimi wszelkie więzy. Pragną przez to zwyczajnie wzmocnić swój wizerunek. Niebo odkryte przez Mary jest dla nich bardzo podejrzane, ponieważ zbyt silnie wiąże się z ludzkością. Mary jest człowiekiem, a odkryte przez nią Niebo to stara chrześcijańska koncepcja.
— Nic z tego nie rozumiem — zmarszczył czoło Tennyson. — Przecież nie wszyscy ludzie są chrześcijanami. Właściwie jest ich jedynie mały procent. Nie wydaje mi się, abym ja był chrześcijaninem. Ty też chyba nie. Być może dawno temu nasi przodkowie wyznawali tę wiarę, chociaż i to nie jest pewne. Mogli przecież równie dobrze być wyznania mojżeszowego albo…
— Bez wątpienia jednak, niezależnie od tego, czy my sami czujemy się chrześcijanami, wielu z nas posiada przodków, którzy wyznawali tę wiarę. Dlatego też chrześcijańska ideologia najczęściej narzuca nam pewien sposób myślenia. Nie trzeba daleko szukać, przecież co chwila używamy wykrzykników pochodzących z tej właśnie religii. „Do diabła!”, „Chryste!” czy „O Boże!”.
Tennyson ze zrozumieniem pokiwał głową.
— Teraz już wiem, dlaczego roboty uważają, że w głębi duszy nadal jesteśmy chrześcijanami. Nie zrozum mnie źle, nie mam nic przeciwko byciu chrześcijaninem…
— Nie musisz się tłumaczyć — machnęła ręką Jill. — Kiedy ludzie rozpoczęli zasiedlanie kosmosu, po drodze zagubili całą swoją wiarę. Dziś mało kto z nas wie, kim jest.
Przez pewien czas siedzieli w zamyśleniu, po czym Jill odezwała się cicho i miękko.
— Jason, nie zwracasz już uwagi na moją twarz. Właściwie nie twarz tylko bliznę, tę cholerną szramę. Zupełnie jakby dla ciebie nie istniała. Jesteś pierwszym mężczyzną, który jej nie dostrzega.
— Moja droga, czemu miałbym zwracać na nią uwagę?
— Bo mnie oszpeca. Bo sprawia, że jestem brzydka jak noc.
— Widzę w tobie tak wiele piękna — odparł Tennyson. — I wewnątrz, i na zewnątrz, które całkowicie rekompensuje tę małą ułomność. I masz rację, jeśli nie zwracasz na nią uwagi, nie zauważam jej.
Jill pochyliła się ku niemu, a Tennyson objął ją ramionami.
— Przytul mnie — powiedziała. — Przytul mnie mocno. Tak bardzo tego potrzebuję.
Był to tylko jeden z wyjątkowych wieczorów, w czasie których mogli się spotkać. Zazwyczaj Jill pracowała do późna, przekopując się przez sterty dokumentów, wyciągając je z archiwum i kompletując. Próbując zrozumieć, czego dotyczą rozmyślała nad fanatycznym poświęceniem, jakie przez lata pchało roboty do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Czasami wydawało jej się, że prawdziwym powodem nie była religia, że musiało istnieć coś jeszcze, coś, o czym nie wiedziała i nie mogła wiedzieć. Tak czy inaczej, już wkrótce w jej umyśle pojawiło się dręczące pytanie: czym jest religia?
Czasami kardynał Theodosius przychodził odwiedzić ją w pracy; kiedy przysiadał na krześle obok, opatulony w całe metry atłasowej szaty, swoim wyglądem bardzo przypominał mumię.
— Czy daje pani sobie radę? — pytał najczęściej. — Jeśli nie, bez trudu znajdziemy kilku pomocników.
— Jest pan dla mnie bardzo uprzejmy, Wasza Eminencjo — odpowiadała wówczas Jill. — Mam wszystko, czego potrzebuję.
I była to prawda. Dwa pracujące z nią roboty wydawały się równie zainteresowane tematem, jak ona. Za każdym razem, gdy pojawiała się jakaś nieścisłość w dokumentach, gdy znajdowali jakiś temat do dyskusji teologicznej, kiedy wreszcie starali się zrozumieć i wyjaśnić punkt widzenia oraz myśli zawarte w dokumentach spisanych parę wieków wcześniej, we troje siadali przy wielkim stole i pracowali wytężając wszystkie siły.
Pewnego dnia, w czasie jednej z wizyt kardynał powiedział bez żadnych wstępów.
— Powoli staje się pani jedną z nas, panno Roberts.
— Nie wiem, Wasza Eminencjo — uśmiechnęła się Jill.
— Nie chodzi mi o to, co pani sobie pomyślała — wyjaśnił kardynał. — Mówiłem o pani sposobie myślenia, entuzjazmie i oddaniu pracy.
— Jeśli chodzi panu o prawdę, Wasza Eminencjo, to zawsze byłam jej entuzjastką.
— Nie tyle chodzi o prawdę, co o zrozumienie nas — odparł robot. — Wydaje mi się, że zaczyna pani pojmować cele naszego pobytu tutaj.
Jill odsunęła papiery, nad którymi ślęczała.
— Nie, Eminencjo, tego nadal nie rozumiem. Być może uda się panu mnie oświecić. Nie widzę wielu elementów, bez których zrozumienie was jest niemożliwe. Podstawową sprawą jest, dlaczego właściwie opuściliście Ziemię i przybyliście na Koniec Wszechświata. Mówi się, że byliście niezadowoleni z sytuacji, w której robot nie mógł stać się komunikantem żadnej wiary, czyli innymi słowy, nie mógł być uznany za wyznawcę żadnej religii. Tak w każdym razie bez zająknienia odpowiadają wszystkie roboty na Watykanie. Brzmi to jak jedno z dziesięciu przykazań, nad którymi nigdy się nie zastanawiają. Jednak w dokumentach nie znalazłam potwierdzenia takiej właśnie hipotezy.