Выбрать главу

Nie mogła tylko zrozumieć pojęcia miejsca poza granicami znanej nam przestrzeni i czasu, krainy niebytu, jaka istniała bez obu tych czynników, oraz prawdopodobnie bez właściwych im, utrzymujących ją pod kontrolą praw fizyki. Tak właśnie było z siłą umysłu czy też energią myśli, chociaż właściwie słowo „energia” nie było tu odpowiednie, ponieważ energia to pojęcie ogólnie znane i dlatego prawdopodobnie nie istniejące w tamtym, innym wymiarze. To samo tyczyło się również wykorzystywania przez roboty siły myśli do napędu statków, którymi podróżowały nie tylko po znanym wszystkim wszechświecie, ale również do miejsc znajdujących się poza nim.

Jeśli chodziło o pozostałą część historii Watykanu, została ona ułożona w sposób narracyjny. Pierwsze lądowanie statków na Ziemi, pierwsze, pionierskie dni, budowa Watykanu, trwająca po dziś dzień konstrukcja elektronicznego papieża, sprowadzenie ludzi, rozpoczęcie Programu Poszukiwań, odkrycie nowych możliwości zastosowań dla skonstruowanych po przylocie robotów.

Cały projekt został dobrze przemyślany już od samego początku. Jeszcze przed opuszczeniem Ziemi wiedzieli, że szukają oddalonej od wszelkiej cywilizacji planety, gdzie przypadkowi goście nie mogliby zakłócać ich pracy, gdzie zostawiono by ich w świętym spokoju i gdzie mieliby możliwość dokończenia swego dzieła. Oprócz tego planeta musiała nadawać się do zamieszkania przez ludzi. Roboty mogły żyć w prawie każdych warunkach i gdyby nie czynnik ludzki, poszukiwania odpowiedniego miejsca zabrałyby znacznie mniej czasu. Jednak nigdy, nawet przez chwilę roboty nie pomyślały o kontynuowaniu pracy bez pomocy ludzi. Z materiałów nie było można wywnioskować, czy już na samym początku pojawił się pomysł prowadzenia Programu Poszukiwań bazującego głównie na ludziach, ale Jill przypuszczała, że tak właśnie było. Stare więzi z ludzkością były nadal podtrzymywane. Kontynuowano odwieczne partnerstwo.

Nie było napisane czarno na białym, ilu statków roboty użyły do transportu siebie i całego sprzętu na Koniec Wszechświata i skąd w ogóle wzięły te statki. Wyglądało jednak na to, że pojazdów było nie więcej niż trzy. Dokonano kilku wypraw na Ziemię i z powrotem, w czasie których przewieziono wszelkie potrzebne materiały niedostępne na Końcu Wszechświata. Podczas ostatniej podróży przywieziono tutaj ludzi, których potomkowie do dziś mieszkają w osadzie. Później statki zostały rozłożone na części, dzięki czemu uzyskano wiele cennych materiałów, które wykorzystywano potem przy budowie Watykanu. Również w tym wypadku nie określono momentu rozbiórki, ale Jill sądziła, że nastąpiło to natychmiast, gdy tylko wynaleziono statki napędzane myślą (jeśli rzeczywiście były one napędzane myślą).

Roboty dokonały znacznie więcej, niż można zrobić w ciągu tysiąca lat, jeśli nie brać pod uwagę faktu, że nie potrzebują one odpoczynku ani snu. Mogły pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez tygodnie, miesiące, może nawet lata. Nigdy nie czuły się zmęczone czy senne. Nie miały potrzeby relaksu ani zabawy. Jill uśmiechnęła się na myśl, co robot mógłby robić w chwili odpoczynku. Roboty nie marnowały czasu na jedzenie, nawet nie oddychały.

Zmiana konstrukcji robotów i zaprojektowanie nowych generacji było prostsze niż przebieg mutacji czy ewolucja formy biologicznej. Manipulacje genetyczne, których potrzeba do stworzenia istotnie różniącego się nowego systemu biologicznego, pochłaniają mnóstwo czasu. Naturalna ewolucja biologiczna z kolei wymaga śmierci i narodzin wielu pokoleń przekazujących sobie mutacje genetyczne, co umożliwia długi, powolny proces przystosowania. W świecie robotów do wprowadzenia odpowiednich zmian i nowych możliwości wymagane jest jedynie zaprojektowanie nowych form i mechanizmów oraz myśli inżynierskiej, która tchnie życie w opracowane szkice.

Jill usłyszała za sobą kroki i obróciła się. Zobaczyła Asę niosącego kanapki i szklankę mleka.

Robot postawił jedzenie, położył obok niej na biurku i odsunął się.

— Czy życzy pani sobie coś jeszcze? — spytał.

— Na razie nie — odpowiedziała. — Odpocznij. Klapnij sobie i pogadaj ze mną.

— Nie muszę odpoczywać — odparł Asa. — Nie muszę siedzieć.

— Ale nie jest to chyba zakazane, co?

— No… nie.

— Nawet kardynałowie siadają — powiedziała Jill. — Kiedy Jego Eminencja kardynał Theodosius przychodzi mnie odwiedzić, zawsze siada i rozmawiamy.

— Cóż, jeśli pani chce… — rzekł Asa sadowiąc się na tym samym krześle, na którym zwykł siadać kardynał w czasie swoich wizyt.

Jill wzięła kanapkę i odgryzła kęs. W kanapce tkwił plasterek pysznej pieczeni. Podniosła do ust szklankę z mlekiem.

— Asa, opowiedz mi coś o sobie — rzekła. — Zostałeś skonstruowany na Ziemi?

— Nie, pani.

— Tutaj?

— Tak, tutaj. Jestem robotem trzeciej generacji.

— Rozumiem. A ile generacji powstało dotychczas?

— Trudno powiedzieć. Zależy, jak się liczy. Jedni mówią, że pięć, inni, że siedem.

— Aż tyle?

— Tak. A powstanie jeszcze wiele nowych.

— Podróżowałeś kiedyś do miejsc, które odnaleźli Słuchacze?

— Tak, dwa razy.

— A poza czas i przestrzeń.

— Raz — odparł Asa. — Raz rzeczywiście znalazłem się poza czasem i przestrzenią.

— Potrafiłbyś opowiedzieć mi, jak się czułeś?

— Niestety, nie. Tego się nie da opowiedzieć. To coś zupełnie wyjątkowego.

Rozdział 18

Tennyson ponownie znalazł się w świecie równań i wykresów, ale tym razem trochę z tego rozumiał.

Jednym z nich był Ecuyer. Wykres w pewnym sensie przypominał Ecuyera, a równania, jakie były mu przypisane, w jakiś niepojęty Tennysonowi sposób przywodziły na myśl jego pracodawcę. Nie był to chyba kolor, wykres i równania były szaro-różowe, ale nie mógł zrozumieć, dlaczego taka właśnie kombinacja barw miałaby mu przypominać Ecuyera. Sprawiał to raczej kształt wykresów i składników równań. Przez chwilę Tennyson wytężał umysł, pocąc się i łapiąc nerwowo powietrze, próbując rozwikłać równania, co jednak było niemożliwe do wykonania, gdy nie znał konwencji ich zapisu i pojawiających się znaków.

Po zastanowieniu zostawił Ecuyera, czy też to, co mu go przypominało. Uczynił to z rozwagą, ale i z wielkim trudem. Muszę spojrzeć na to pod innym kątem, stwierdził, nabrać pewnego dystansu, przez chwilę zająć się czymś innym i wyrzucić to z mojego umysłu. Kiedy później powrócę do tego, jakiś wykres albo równanie musi w końcu stać się czytelne.

Po prostu musiał znać prawdę. Bardzo chciał wiedzieć, czy był to rzeczywiście Ecuyer.

Całe otoczenie spowijała mgła, a w powietrzu dawały się wyczuć dziwne wibracje. Gdyby tylko znalazł coś stabilnego, coś, czemu będzie mógł lepiej się przyjrzeć. Niestety, mimo że otaczające Tennysona obiekty właściwie pozostawały nieruchome, wciąż wydawało mu się, że co chwila zmieniają swoje oblicze. Tak, najwyraźniej o to właśnie chodziło, o niestabilność.