Выбрать главу

Wynurzywszy się z cienia magazynu, Tennyson wszedł na ścieżkę prowadzącą koło wejścia do baru. Za barem stał kolejny magazyn pogrążony w głębokim mroku. Gdyby tylko udało się dotrzeć do niego nie będąc zauważonym, dalszą drogę pokonałby prawdopodobnie bez przeszkód. W drugorzędnym porcie, takim jak ten, środki bezpieczeństwa nie były zbyt rygorystyczne.

Ruszył w kierunku baru. Patrząc w jedno z trzech oświetlonych okien, zauważył wieszak na płaszcze stojący za drzwiami. Przystanął, zaskoczony ujrzanym widokiem. Na drążku wisiała niebieska kurtka z wyszytą na piersi złotymi nićmi nazwą statku Wędrownik. Powyżej spoczywała czapka do kompletu.

Wiedziony impulsem, Tennyson otworzył drzwi i wszedł do baru. Grupa ludzi i obcych zajmowała miejsca za stołami w głębi pomieszczenia. Kilkoro siedziało również przy barze. Barman uwijał się jak w ukropie. Parę osób podniosło głowy i spojrzało na przybysza, ale po chwili wrócili do swych poprzednich zajęć.

Nie czekając, Tennyson schwycił kombinezon i czapkę i wyszedł na zewnątrz starając się ukryć zdobycz przed wzrokiem obcych.

Nałożył czapkę i z pewnym trudem wcisnął się w kurtkę.

Kolejka na statek znikła. Najwyraźniej wszyscy zdążyli się już zaokrętować. U stóp trapu pozostał tylko jeden szczuropodobny strażnik. Tennyson natychmiast podążył zdecydowanym krokiem w kierunku statku.

Strażnik mógł go zatrzymać, ale Tennysonowi wydawało się, że nowe przebranie będzie odpowiednią przepustką. Było raczej pewne, że nie zostanie rozpoznany jako intruz. Ludzie bardzo rzadko potrafili rozpoznać któregoś z obcych, najczęściej dla nich wszyscy wyglądali podobnie. To samo tyczyło się obcych, którzy nie potrafili odróżnić jednego człowieka od drugiego.

Dotarł do trapu. Szczuropodobny strażnik niedbale zasalutował.

— Witam, Sir — wymamrotał. — Kapitan pytał już o pana.

Rozdział II

JTo pewnym czasie, jeden ze szczuropodobnych członków załogi odnalazł go w małym, przypominającym szafę schowku, gdzie wcisnął się po wejściu na statek. Został stamtąd wywleczony i zaprowadzony do kapitana, siedzącego samotnie w sterowni i oddającego się słodkiemu nieróbstwu. Statek leciał zgodnie z kursem i w danej chwili nie było nic do roboty.

— Kto to jest? — spytał kapitan.

— Pasażer na gapę — odpowiedział obcy. — Wyciągnąłem go ze schowka na rufie.

— W porządku — kapitan kiwnął głową. — Zostaw go tu. Możesz odejść.

Gryzoń ruszył do drzwi.

— Proszę o zwrot mojej torby — rzucił za nim Tennyson.

Szczur zatrzymał się i odwrócił, ale nie puścił torby. Kapitan nie wytrzymał.

— Daj mi tę torbę i spływaj. Nie chcę cię tu widzieć.

Szczur posłusznie oddał torbę i w pośpiechu opuścił sterownię.

Kapitan przyjrzał się w zamyśleniu torbie, po czym podniósł głowę.

— A więc pan Jason Tennyson, prawda? Lekarz? — spytał.

Tennyson kiwnął głową.

— Tak, jestem lekarzem.

Kapitan położył torbę na podłodze, za krzesłem, na którym siedział.

— W mojej karierze zdarzyło mi się już kilku pasażerów na gapę. Ale jeszcze nigdy lekarz. Niech mi pan powie, doktorze, o co tu chodzi?

— To długa opowieść — odparł Tennyson — ale wolałbym jej teraz nie zaczynać.

— Siedział pan tam przez parę godzin — ciągnął kapitan. — Pewnie udało się panu wejść w Gutshot. Dlaczego pan tak długo czekał?

— Właśnie miałem zamiar wyjść, kiedy pański przyjaciel wywlókł mnie stamtąd siłą.

— To nie był mój przyjaciel.

— Przepraszam.

— Na tym statku, poza nami nie ma — ani jednego człowieka — kontynuował kapitan. — Nikt nie chce latać tak daleko. Żeby skompletować załogę muszę przyjmować różne szumowiny. Latam z nimi rozwożąc ładunki innych szumowin aż na Koniec Wszechświata i…

— Koniec czego?

— Koniec Wszechświata. Tam właśnie zmierzamy. Niech mi pan nie mówi, że nie tam chciał pan się dostać?

— Do tej chwili nie — odparł lekko zaskoczony Tennyson. — Nigdy nie słyszałem o takim miejscu.

— W takim razie zapewne chciał pan po prostu opuścić Gutshot.

— Tym razem, Kapitanie, pańskie domysły są trafne.

— Jakieś problemy?

— Ratowałem swoje życie.

— I wpadł pan na pierwszy statek, który odlatywał?

Tennyson potwierdził skinieniem głowy.

— Usiądź człowieku — powiedział kapitan. — Nie stój tak. Chcesz coś do picia?

— Chętnie — zgodził się Tennyson.

— Powiedz mi — spytał kapitan — czy ktoś widział, jak wkradałeś się na statek?

— Raczej nie.

— Na pewno?

— Poszedłem wcześniej do baru. Wie pan, do jednej z tych portowych knajp. Kiedy wychodziłem, przypadkiem wziąłem czyjąś kurtkę i czapkę. O ile pamiętam, bardzo się spieszyłem…

— Teraz już wiemy, co stało się z ubraniem Jenkinsa. Jenkins to mój pierwszy mat.

— Oczywiście zaraz oddam kurtkę i czapkę — szybko odparł Tennyson. — Zostawiłem je w kryjówce.

— To dziwne — ciągnął kapitan. — Nie zadałeś sobie nawet trudu, żeby sprawdzić dokąd leci ten statek. Najwyraźniej nie chciałeś lecieć na Koniec Wszechświata.

— To akurat było mi obojętne. Chciałem polecieć w każde miejsce, które nie nazywało się Gutshot — odrzekł Tennyson. — Byli bardzo blisko. Prawie mnie już mieli. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Kapitan wyciągnął rękę po butelkę znajdującą się na stole za nim i podał ją Tennysonowi.

— A teraz do konkretów. Jestem związany przepisami i muszę przytoczyć panu zasady regulaminu. Artykuł trzydzieści dziewięć paragraf dziewięć mówi, że pasażer bez ważnego biletu musi zostać zatrzymany w areszcie i odstawiony przy najbliższej okazji do portu, w którym dostał się na statek. W porcie tym powinien zostać oddany w ręce władz. Zanim to nastąpi, w czasie podróży pasażer ten zobowiązany jest do wykonywania prac wyznaczonych mu przez kapitana, co powinno przyczynić się do obniżenia kosztów jego pobytu na statku. Czy zrozumiał pan te przepisy?

— Tak — potwierdził Tennyson. — Wiem, że przejazd bez ważnego biletu jest nielegalny, ale muszę panu powiedzieć…

— Tym niemniej jest jeszcze jedna sprawa, jaką muszę rozważyć — kontynuował kapitan. — Jako że na co dzień przebywam wśród obcych szumowin, w głębi duszy mam poczucie, że ludzie w każdych okolicznościach powinni trzymać się razem. Na statku takim jak ten nasze akcje stoją bardzo nisko, więc powinniśmy wspierać się nawzajem i przymykać oko na pewne fakty, jeśli tylko jest to możliwe…

— To bardzo miło, że pan tak uważa — odparł Tennyson — ale od dłuższego czasu bezskutecznie usiłuję panu powiedzieć coś, co całkowicie zmienia postać rzeczy. Widzi pan, ja nie jestem pasażerem na gapę.

Kapitan spojrzał na niego podejrzliwie.

— Kim w takim razie pan jest, jeśli nie pasażerem na gapę?

— Powiedzmy, że po prostu bardzo się spieszyłem. Nie miałem czasu, żeby zorganizować wyjazd oficjalnie, a ponieważ z pewnych powodów musiałem wsiąść na pański statek, dostałem się tutaj w sposób nieformalny, oszukując strażnika, który wziął mnie za pańskiego mata…

— Ale ukrył się pan.

— To akurat jest proste do wytłumaczenia. Bałem się, że mógłby pan nie dać mi czasu na wyjaśnienia i, będąc pryncypialnym, wyrzucić mnie ze statku. Dlatego ukryłem się czekając na chwilę, kiedy wydawało mi się, że nie będzie pan już mógł zawrócić i, chcąc nie chcąc, będzie pan musiał kontynuować podróż.