Выбрать главу

Decker nie miał nic przeciw temu. Tego właśnie oczekiwał. Czasami, co prawda, żałował swego postępowania, jednak za każdym razem, gdy tak myślał, przekonywał się coraz bardziej, że było to jedyne możliwe wyjście z sytuacji. Lepiej było pozostać tajemnicą, niż zastanawiać się, co by się stało, gdyby opowiedział swoją historię. W tej sytuacji pozostały im tylko plotki, które dla własnej przyjemności roznosili przez te wszystkie łata.

„Czemu powróciłeś na miejsce swoich narodzin”, spytał Szeptacz. „Narodzin na tej planecie”. Kto to wie? Sprawił to chyba instynkt. Przeczucie, którego nie można było uzasadnić w żaden sposób. Zresztą nawet gdyby można było je uzasadnić i tak nie mógłby nic na to poradzić. Musiał tu po prostu przyjść. Decker, pomyślał zwracając się do siebie samego, już ci zupełnie odbija.

Decker, przerwał milczenie Szeptacz, ten Tennyson, muszę przyznać, że nawet mi się spodobał.

Tak, miły gość.

Widział mnie. Jestem tego pewien. A przecież bardzo niewiele osób może mnie zobaczyć. Z tym trzeba się już urodzić.

Widział cię? Skąd wiesz? Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?

Nie mówiłem, bo aż do tej chwili nie byłem pewien. Ale kiedy zastanawiałem się nad tym przez te parę dni, wiem już na pewno. Widział mnie, chociaż nie mógł w to uwierzyć, to znaczy nie mógł uwierzyć w to, co widział. Przecierał oczy, myśląc, że ma przywidzenia. Pamiętasz to, prawda? Spytałeś, czy wpadło mu coś do oka, a on odparł, że to tylko kurz. Później zapytałeś jeszcze raz. Zaproponowałeś, że zobaczysz, czy ma coś w oku, ale odpowiedział, że już wszystko w porządku.

Tak teraz pamiętam.

Właśnie. Ja też zresztą przez chwilę coś widziałem. Ale nie wiem, co to było.

Nie mówiłeś nic do niego? Nie próbowałeś?

Nie. Ale w tym człowieku tkwi coś bardzo dziwnego. Jestem tego pewien.

Nie martw się. Będziemy jeszcze mieli okazję się z nim widzieć. Nie ma co do tego wątpliwości. Jeszcze będziesz miał szansę go rozgryźć.

Nestor Lasu poruszył się. Nie ukrywał się już w kępie drzew. Decker nie mógł go już wyczuć.

Chodźmy, powiedział do Szeptacza. Zobaczymy, jak się trzyma kapsuła.

Rozdział 20

Ecuyer pojawił się pół godziny po tym, jak Jill wyszła do biblioteki. Tennyson męczył właśnie filiżankę kawy. Hubert wpuścił Ecuyera, wrócił do kuchni i zaczął hałasować garnkami. Hubert nie lubił ludzi, którzy marnowali czas siedząc przy stole.

— Już pan wstał? — spytał Tennyson Ecuyera. — Proszę usiąść i wypić ze mną filiżankę kawy.

— Tak, chyba rzeczywiście dobrze mi to zrobi, chociaż nie mamy przecież zbyt wiele czasu.

— Proszę mówić za siebie — odparł Tennyson. — Ja mam mnóstwo czasu. Nie jestem potrzebny w klinice przed…

— Dzisiejszego ranka nie ma pan czasu — powiedział Ecuyer z naciskiem. — Zostaliśmy wezwani na rozmowę.

Tennyson spojrzał na niego ze zdziwieniem, nie odzywając się jednak przy tym ani słowem.

— Ściślej biorąc, zostaliśmy wezwani na audiencję u Jego Świątobliwości.

— Słucham?

— To wszystko, co ma pan do powiedzenia?

— A czego pan oczekiwał? Że spadnę z krzesła? Zacznę się trząść ze strachu? Upadnę na kolana?

— Mógłby pan przynajmniej wykazać trochę więcej szacunku. To wielki zaszczyt, być wezwanym przez Papieża.

— Przepraszam — powiedział Tennyson ze skruchą. — Ma pan rację. Ale o co właściwie chodzi?

— Nie jestem pewien. Być może o incydent z Niebem. Będą tam z nami Theodosius i Roberts.

— Kardynałowie?

— Tak.

— Potrafię zrozumieć, dlaczego Papież zechciał rozmawiać z panem. Jeśli rzeczywiście chodzi o Niebo, to tkwi pan w tym po szyję. Ale ja…?

— Mary jest pańską pacjentką. Być może oczekuje informacji dotyczących jej stanu zdrowia. Ale przecież nie mamy pewności, że chodzi o Niebo. Może tylko chce pana zobaczyć. Czasami nowi członkowie załogi Watykanu zapraszani są na audiencję u Papieża. A już z pewnością zaproszono by nowego lekarza. Pewnie już dawno chciał pana wezwać, ale ostatnimi czasy dzieje się tak dużo…

— Mam wrażenie, że tutaj zawsze dzieje się bardzo dużo — odparł Tennyson ironicznie.

— Cóż, ma pan rację. Ale czasami doprawdy nie wiadomo, w co ręce włożyć.

Siedzieli popijając kawę. Hubert nadal tłukł naczyniami w kuchni.

— Hubert! — krzyknął Ecuyer podnosząc głos.

— Tak, Sir?

— Przestań już. Mamy prawo siedzieć tutaj i pić kawę.

— Ależ oczywiście — przytaknął Hubert. Brzęki ucichły.

— Jest kompletnie zepsuty — powiedział ciszej Ecuyer. — To ja go zepsułem. Nie wiem już, co mam z nim robić.

jest coś, o co już od dawna chciałem pana spytać — przerwał mu Tennyson.

Niech pan wali. Prosto z mostu.

Oglądałem tę kostkę, wie pan, z wykresami i równaniami. Chyba już panu mówiłem. Skanował ją pan kiedyś?

Chyba tak. Dość dawno temu. Została zapisana już ładnych parę lat temu.

Powiedział mi pan, że Słuchacz wracał tam kilka razy, ale niczego nie mógł z tego zrozumieć.

— Zgadza się — przytaknął Ecuyer. — Utknął pan na niej?

Tennyson kiwnął potakująco głową.

— W tym coś jest. Coś, czego nie rozumiem. Czasem wydaje mi się, że już to mam i wtedy właśnie mi się wymyka. Odnoszę wrażenie, że gdybym mógł sięgnąć umysłem odrobinę głębiej, rozgryzłbym ją.

— Ma pan jakieś podejrzenia, co to wszystko znaczy?

— Nie mam zielonego pojęcia. I to jest właśnie najgorsze. Wiem, że jest tam coś bardzo ważnego, ale nie mam pojęcia, gdzie tego szukać. Wyobrażam już sobie dosłownie wszystko, jednak nie mogę wpaść na odpowiedni trop.

— Niech pan się tym nie martwi — pocieszył go Ecuyer. — Mogę pokazać panu jeszcze gorsze kostki. Tak czy inaczej, niech pan pamięta, że ma pan dostęp do wszystkich. Kiedy tylko pan zechce.

— Mam swoje zajęcia. Poza tym, prawdę mówiąc, boję się trochę tego, co mogę tam zobaczyć. Najbardziej zastanawiają mnie te równania. Natomiast jesienny świat napawa mnie strachem. Chciałbym jeszcze raz się tam znaleźć, ale coś mnie powstrzymuje.

Ecuyer dopił swoją kawę.

— Chodźmy — rzekł spokojnie — Papież czeka.

Rozdział 21

JTapież miał pokratkowaną, ludzką twarz. Właściwie była to jedynie imitacja twarzy, ale żeby to stwierdzić, należało przyjrzeć się jej bliżej i posiadać trochę wyobraźni, gdyż była płaska, metalowa płyta wmurowana w nagą kamienną ścianę. Przypominało to Tenny-sonowi zdjęcie jednej z pierwszych maszyn z dziewiętnastego wieku, które widział w książce znalezionej wiele lat temu w bibliotece, a także w pewien śmieszny sposób przywodziło na myśl pole do gry w kółko i krzyżyk. Twarz nie była widoczna pod każdym kątem i w każdym momencie, jednak Tennysonowi udało się od czasu do czasu uchwycić jej zarysy. Konstruktor nie starał się ukryć ponurej sztywności twarzy, nie dodał niczego, co mogłoby przydać jej odrobiny wyrazu. Być może chciał przez to osiągnąć obraz powagi i szczerości, które sprawiały, że twarz ta robiła duże wrażenie.