— Kto by tam zawracał sobie głowę lodem — odparł Tennyson.
W środku chata wydawała się większa, niż gdy oglądało się ją z zewnątrz. Był tu tylko jeden pokój. W jednym z jego rogów urządzono kuchnię z małym piecem i wiszącymi na ścianach półkami. Na ogniu kipiał garnek. Pod jedną ze ścian stało łóżko, nad którym wisiała półka wypełniona szczelnie książkami. W rogu, obok kominka stał płaski stół z kolekcją małych rzeźb.
Tennysonowi przypomniało się, że kapitan Wędrownika wspominał coś o rzeźbach.
Decker wrócił niosąc dwie szklanki. Podał jedną z nich Tennysonowi i napełnił. Później postawił butelkę na obmurowaniu paleniska, tak aby w każdej chwili była pod ręką. Siadając w swoim fotelu pociągnął duży łyk trunku.
— O Boże, ależ to dobre — powiedział wzdychając. — Za każdym razem, gdy zaczyna mi jej brakować, zapominam jaka jest wspaniała.
Przez dłuższy czas siedzieli w milczeniu popijając trunek ze swoich szklanek i spoglądając w ogień. W końcu Decker zapytał:
— Jak idą sprawy na Watykanie? Do miasteczka docierają tylko pogłoski. Zresztą już od paru dni osada i Watykan kipią od plotek. Nigdy nie wiadomo, co z nich jest prawdą. Najczęściej i tak puszczam je mimo uszu.
— Bardzo mądrze — pochwalił go Tennyson. — Mieszkam na Watykanie, a i tak w połowę tego, co słyszę trudno jest mi uwierzyć. Kiedy już się tutaj zadomowię, mam nadzieję, że będę potrafił rozróżniać fakty od zwykłego gadania. Parę dni temu spotkałem się z Jego Świątobliwością.
— I?
— W jakim sensie „i”?
— Jak wrażenia?
— Prawdę mówiąc jestem rozczarowany — rzekł Tennyson. — Wyglądał dosyć żałośnie. Może gdybyśmy zadawali mu jakieś skomplikowane i ważkie pytania, okazałby się kwintesencją mądrości. Dyskusja toczyła się jednak wokół małych problemów i był równie zakłopotany jak my. Zdziwiło mnie, że przy całej swojej wiedzy, jaką mu podobno wprowadzili, był tak małostkowy.
Tennyson zdjął z ramienia torbę, otworzył ją i wyjął butelkę. Podał ją Deckerowi.
— Przypomniałem sobie, że mam jeszcze jedną — powiedział.
Decker podniósł trunek trzymając go pod światło.
— Ocaliłeś mi życie — rzekł z uśmiechem na ustach. — Ostatnią wykończyłem tydzień temu. Od czasu do czasu Charlie przywozi mi parę. Niestety nie zawsze. Zdaje się, że on też tego potrzebuje. A musi przecież kraść, jak pewnie wiesz.
— Jeśli Charlie jest kapitanem Wędrownika, to rzeczywiście, słyszałem coś o tym — przytaknął Tennyson.
— Zgadza się. Dobrze się znacie? — spytał Decker.
— Nie powiedziałbym. Rozmawialiśmy trochę w czasie podróży. Wspominał mi często o Kwiecie Jabłoni.
— Wymarzonej planecie na spędzenie emerytury? Któż z nas takiej nie ma?
— Jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
— Proszę, siadaj przed kominkiem. Jeśli chcesz, możesz postawić stopy na obmurowaniu. I nie martw się. Niczego tutaj nie uda ci się zepsuć. Wszystko jest dla ludzi. Zaraz przyjdę, spróbuję tylko znaleźć jakieś dwie czyste szklaneczki. Lodu nie ma — rzucił na odchodnym.
— Kto by tam zawracał sobie głowę lodem — odparł Tennyson.
W środku chata wydawała się większa, niż gdy oglądało się ją z zewnątrz. Był tu tylko jeden pokój. W jednym z jego rogów urządzono kuchnię z małym piecem i wiszącymi na ścianach półkami. Na ogniu kipiał garnek. Pod jedną ze ścian stało łóżko, nad którym wisiała półka wypełniona szczelnie książkami. W rogu, obok kominka stał płaski stół z kolekcją małych rzeźb.
Tennysonowi przypomniało się, że kapitan Wędrownika wspominał coś o rzeźbach.
Decker wrócił niosąc dwie szklanki. Podał jedną z nich Tennysonowi i napełnił. Później postawił butelkę na obmurowaniu paleniska, tak aby w każdej chwili była pod ręką. Siadając w swoim fotelu pociągnął duży łyk trunku.
O Boże, ależ to dobre — powiedział wzdychając — Za każdym razem, gdy zaczyna mi jej brakować, zapominam jaka jest wspaniała.
Przez dłuższy czas siedzieli w milczeniu popijając trunek ze swoich szklanek i spoglądając w ogień.
W końcu Decker zapytał:
— Jak idą sprawy na Watykanie? Do miasteczka docierają tylko pogłoski. Zresztą już od paru dni osada i Watykan kipią od plotek. Nigdy nie wiadomo, co z nich jest prawdą. Najczęściej i tak puszczam je mimo uszu.
— Bardzo mądrze — pochwalił go Tennyson. — Mieszkam na Watykanie, a i tak w połowę tego, co słyszę trudno jest mi uwierzyć. Kiedy już się tutaj zadomowię, mam nadzieję, że będę potrafił rozróżniać fakty od zwykłego gadania. Parę dni temu spotkałem się z Jego Świątobliwością.
— I?
— W jakim sensie „i”?
— Jak wrażenia?
— Prawdę mówiąc jestem rozczarowany — rzekł Tennyson. — Wyglądał dosyć żałośnie. Może gdybyśmy zadawali mu jakieś skomplikowane i ważkie pytania, okazałby się kwintesencją mądrości. Dyskusja toczyła się jednak wokół małych problemów i był równie zakłopotany jak my. Zdziwiło mnie, że przy całej swojej wiedzy, jaką mu podobno wprowadzili, był tak małostkowy.
— Rozmawialiście o Niebie?
— Skąd wiesz?
— Chodzą takie wieści — uśmiechnął się Decker. — Powiedziałem ci, że od paru dni miasteczko wrze od plotek. Mówi się przede wszystkim o Niebie.
— To prawie tak samo jak na Watykanie — pokiwał głową Tennyson. — Wiele gadania wokół kwestii, która mnie osobiście wydaje się dosyć prosta. Albo Mary znalazła Niebo, albo inne miejsce, które uważa za Niebo. Z tego, co wiem, Watykan ma możliwość sprawdzenia tego wysyłając tam swoich ludzi. Mimo to załamują ręce twierdząc, że nie mają współrzędnych. Mary mogłaby przecież wrócić tam i zebrać odpowiednie namiary, ale Ecuyer wątpi, czy uda się ją do tego przekonać. Wydaje mu się, że Mary się boi.
— A co ty o tym myślisz?
— Moja opinia jest w tym przypadku zupełnie bez znaczenia.
— Nie szkodzi, powiedz mi, co myślisz.
— Wydaje mi się, że Watykan, ten prawdziwy, oficjalny Watykan, chce umyć od tego ręce. To urzędnicy Watykanu boją się, a nie Mary. Zresztą być może Mary też się boi, ale najważniejszy jest tutaj Watykan. Nikt nie chce wiedzieć, jaka jest prawda. Prawdopodobnie przestraszyli się, że to rzeczywiście jest Niebo.
— Chyba masz rację. Kardynałowie i inne kościelne szychy spędzili tysiąc lat, próbując wszystko jakoś poukładać. I musisz przyznać, wyszło im to całkiem nieźle. Zebrali tony informacji z całego wszechświata, cokolwiek by nim było, bo jak ostatnio zauważyłem, nasze pojęcie na ten temat jest dość blade. Wprowadzili te dane do Jego Świątobliwości, a on, podobnie jak każdy logicznie rozumujący komputer, stworzył teorię, która dawała im poczucie panowania nad światem. Niestety, w teorii tej istnieją różne nieścisłości, które jednak nrzy pewnym nagięciu faktów dają się wyjaśnić. Jestem pewien, że Watykan zaczynał wierzyć, że już w ciągu najbliższego tysiąclecia uda mu się zakończyć cały projekt. I w takim momencie ta wariatka znajduje Niebo. Autentyczne, chrześcijańskie Niebo, co sprawia, że piękna, bardzo zmyślna i prawie dopracowana teoria nadaje się do wyrzucenia na śmietnik. Ten jeden kawałek nie pasuje zupełnie do układanki i, co więcej, niszczy ją jako całość.
— Nie byłbym tego taki pewien — przerwał mu Tennyson. — Może Watykan obawia się zwrócenia nieoficjalnego, niższego Watykanu w kierunku religii chrześcijańskiej, która niewątpliwie nadal posiada moc silnie przyciągającą roboty. Pamiętaj, że wiele z nich stworzonych zostało na Ziemi, dzięki czemu są bliższe człowiekowi niż te nowoczesne maszynki, które skonstruowano dopiero po eksodusie z Ziemi. A wśród ludzi chrześcijaństwo jest ciągle bardzo popularne. Pięć tysięcy lat po śmierci Jezusa jest ono nadal wiarą dającą wystarczające oparcie, aby mogła być wyznawaną przez wielkie masy ludzkości. Mimo że, ogólnie rzecz biorąc, Watykan nie ma nic przeciwko temu, aby jego członkowie nadal po części wyznawali chrześcijaństwo, to jednak gdyby religia ta stała się główną siłą na Końcu Wszechświata, prowadzone tu prace zostałyby na pewno wstrzymane lub co najmniej poważnie opóźnione. A do tego niewątpliwie mogłoby doprowadzić odkrycie Nieba.